There's a pain, it does ripple through my frame, makes me lame. There's a thorn in my side. It's the shame, it's the prize
I'm breathing in the dust where I'm lying
Rosaire Prescott
Rosaire Amaryllis Prescott Junior. Urodzony 13 stycznia w rodzinnej rezydencji położonej nad Jeziorem Górnym w stanie Michigan w Stanach Zjednoczonych. Jedyny spadkobierca i przedłużenie czystokrwistego rodu Prescott niechlubnie znanego z przodków czynnie zaangażowanych w działalność Czyścicieli. Obsesyjnym ojcem Rosaire Senior — mistrz eliksirów, stracony miesiąc temu w sali śmierci seryjny morderca, który swym okrucieństwem zachwiał powojenny spokój czarodziejskiej społeczności; surową matką Eleonora — była urzędniczka Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów Macusa, wielokrotnie poddawana wpływowi klątwy Imperiusa, obecnie leczona psychiatrycznie w domowym zamknięciu. Wychowanek Domu Rogatego Węża, siódmoklasista, jeden z lepszych uczniów na roku. Wybitny talent do zaklęć, klątw i uroków, uzdolniony oklument. Porzucone plany podjęcia kariery aurora. Prócz przedmiotów podstawowych (czarobotaniki, obrony magicznej i transmutacji), uczęszcza na zajęcia z eliksirów, zaklęć i uroków, numerologii i magicznych zabezpieczeń. Ukończył kurs z magii niewerbalnej, zapisał się na kurs z teleportacji. Włada trzynastocalową, zdobioną, lekko skrzywioną różdżką z sosny o rdzeniu w postaci rogu rogatego węża. Bogin podobno ukazuje mu się jako okrutnie okaleczone ciała. Pianista poszukujący w muzyce wspomnień emocji. Coraz trudniejsze do ukrywania postępujące wyniszczenie organizmu spowodowane trucizną sporządzoną przez jego ojca. Najczęściej można go spotkać zaczytanego w szkolnej bibliotece, siedzącego pod Drzewem Wężowym i notującego coś w skórzanym notesie bądź coraz wolniej spacerującego brzegiem Stawu Gromotnego. Rodowód. Powiązania.
And I don't want the world to see me
'Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
'Cause I don't think that they'd understand
When everything's made to be broken
I just want you to know who I am
Actus primus: Spiritus
Jest ciszą. Cichym spojrzeniem sunącym po ludzkich sylwetkach, twarzach, przywarach i słabościach; cichym cieniem czającym się gdzieś na granicy widoczności — wtapiającym się w szare otoczenie, a wciąż niepokojąco uwierającym śledzącą obecnością; cichym drgnięciem warg w złośliwym słowie uwiązanym w gardle oraz cichym, niewypowiedzianym, czającym się w szarych tęczówkach głębokim smutkiem. Cichym skrobaniem pióra w kompulsywnym zapełnianiu marginesów; trzeszczeniem kościstych palców; pochłanianymi księgami i cichymi smagnięciami różdżką ćwiczonych w coraz mniejszej determinacji uroków. Cichymi nokturnami wygrywanymi dla schorowanej, zamkniętej we własnym, połamanym wnętrzu matki, cichą myślą, że powinien był temu zapobiec. Cichym przełknięciem rozgoryczenia niczym kwas palącego mu gardło i trucizną osadzającego się w każdej komórce zepsutego ciała; cichymi kłamstwami oblepiającymi się mglistym kurzem wokół uszu, ust i twarzy, brudną mazią zalewającymi mu gardło, byleby nikt się nie dowiedział — aby ojciec karmił się wiarą w naiwną niewiedzę społeczeństwa, aby matce oszczędzić strachu i tortury, aby samemu sobie ułudą omamić sumienie, aby nie oszaleć, nie zedrzeć z głowy włosów, skóry, nie rozdrapać paznokciami sczerniałego mózgu, by białą mgłą zasłonić te wszystkie kobiece, trupie twarze. Jest cichym zamknięciem myśli za szczelną barierą oklumencji, ścisłą samokontrolą, by na żer ojcowskiej uwagi nie wydostało się nawet najmniejsze wrażenie, cichymi latami samotnych ćwiczeń i cichym podsuwaniem ojcu fałszywych wspomnień, by wierzył w synowe oddanie, by nie karał znów i znów imperiusowymi pętami za nawet najmniejszy akt nieposłuszeństwa. Cichym uwięzieniem w okowach imienia i nazwiska skreślonego w sali śmierci, cichym przekleństwem genetycznego, poojcowskiego podobieństwa. Jest cichym przyrzeczeniem dogłębnej nienawiści. Cichą ulgą. Cichą tęsknotą za tym, czego nigdy nie będzie mu już dane zaznać.
Actus Secundus: Suffocatio
Jest chłodem. Chłodnym głosem wyzutym z wszelkich emocji; chłodną, przerażającą maską spokoju, gdy zdaje się nieporuszony zaczepką, kłótnią, pojedynkiem, czy wściekłym przyparciem go do muru. Chłodnym, rzadkim dotykiem dłoni, chorobliwą bladością skóry przywodzącą na myśl składane do trumien ciała; chłodną szarością, w której coraz bardziej tonie. Chłodną anhedonią i rozrastającą się po organach pustką, stłumionymi doznaniami dochodzącymi do nerwów jakby zza grubej, mglistej zasłony; chłodną oklumencką pułapką — straconym dawno bytem i straconymi dawno echami emocyjnych drobnostek, błahostek, niczym nieskrępowanych uśmiechów i łez, których nie potrafi już do siebie przywołać. Jest chłodnym odbiciem wypowiedzianych przez innych osądów: chłodną utratą własnego imienia, rysów, oczu, które w podobieństwie do ojca nagle straciły swoją autonomię. Chłodnym wytknięciem błędu w wyniszczającej pogoni za perfekcją, chłodną, kłamliwą znieczulicą w równoczesnym wewnętrznym roztrzaskaniu. Chłodem zaszczepionym głęboko od pierwszych kroków stawianych na świecie, gdy zamiast matczynej troski stykał się z ostrożnym wycofaniem i surowością; chłodem wszytym w kamienne, stare ściany; chłodnym wspomnieniem pieśni wiatru całującego rozległe wody jeziora okalającego rodową posiadłość. Jest chłodną bezsilnością, gdy nogi coraz częściej gubią zdrowy rytm; chłodnym zgubieniem myśli i pustym zawieszeniem spojrzenia w znany tylko jemu oddalony punkt, jakby na nowo znalazł się pod władaniem ojcowskiej klątwy. Chłodną wątpliwością, czy wszystkie popełnione przez niego grzechy kierowane były jedynie strachem — bo czy ten jeden raz, niekierowany przeklętą różdżką kata, patrząc na drżące, krwawe skrawki nie odczuwał skrzywionego, obrzydliwego zafascynowania? Jest chłodnym zepchnięciem w ciemne zakątki umysłu dziecięcej niewinności. Chłodną kalkulacją ile lat mu pozostało. Chłodnym stwierdzeniem, że śmierć i męki odległe są poezji.
Actus Tertius: Agonia
Jest zepsuciem. Zepsutą, poszarpaną linią życia wyznaczoną przez źle nakręcony zegarek; zepsutym istnieniem w zdeptanych planach na przyszłość. Zepsutym, zgubionym na fortepianowych klawiszach akordem w tęsknym poszukiwaniu emocji; zepsutym pragnieniem, by zaszyć się gdzieś samotnie w zakończeniu na własnych warunkach przedłużającej się kaźni. Zepsutym strachem przed zaangażowaniem, izolacją i bolesnym odrzucaniem od siebie wszystkich, na których mogłoby mu zacząć zależeć. Zepsutą myślą, gdy czasem, zamiast nienawidzić siebie i ojca — nienawidzi matkę; zepsutym, krótkim poczuciem wstrętu zaplątanym w sieć smutku i troski, kiedy ociera ślinę z kącika matczynych ust, kiedy słucha pozbawionych szans na poprawę wyroków uzdrowicieli, kiedy wszystko wrzeszczy i osacza słowami: zostawiła cię i jesteś sam, sam, sam, sam. Jest zepsuciem od dzieciństwa rozrastającym trucizną po organizmie — sczerniałymi tkankami i ropiejącymi żyłami, obumierającymi komórkami w odbieraniu dni, które mógłby jeszcze przeżyć. Zepsutym oddechem, coraz krótszym i boleśniejszym; wepchniętą pośpiesznie do kieszeni zakrwawioną po kaszlu chusteczką; pogłębiającymi się cieniami pod oczami i wyostrzającymi się rysami w chudnięciu ciała. Zepsutym poddaniem się, gdy w słabości nóg musi sięgać po oparcie laski; zepsutym upodleniem w świadomości, że wszyscy już wiedzą o jego ułomności. Jest zepsuciem w nagłym zerwaniu pozbawionej emocji maski — nerwowym rozluźnieniem zawiązanego krawata w braku tlenu, duszeniem się w bezcelowych próbach oddychania, sercem w panice zaciskającym się i tak boleśnie rozszerzającym w pulsującym tłoczeniu krwi do rozszalałych w panice żył, splataniem myśli i strachem, sekundowym, minutowym, a jakby rozciągniętym na potępiającą wieczność, kiedy wokół niego nie ma już nic, tylko myśl, że umiera, że kona tak jak wszystkie te zamordowane przez ojca. Zepsutym, dawno już spisanym na straty dzieckiem, którym nigdy nie mógł być. Zepsutą, nieustannie powtarzaną mantrą: nie zasługujesz na nic lepszego, Rosaire.
Jest ciszą. Cichym spojrzeniem sunącym po ludzkich sylwetkach, twarzach, przywarach i słabościach; cichym cieniem czającym się gdzieś na granicy widoczności — wtapiającym się w szare otoczenie, a wciąż niepokojąco uwierającym śledzącą obecnością; cichym drgnięciem warg w złośliwym słowie uwiązanym w gardle oraz cichym, niewypowiedzianym, czającym się w szarych tęczówkach głębokim smutkiem. Cichym skrobaniem pióra w kompulsywnym zapełnianiu marginesów; trzeszczeniem kościstych palców; pochłanianymi księgami i cichymi smagnięciami różdżką ćwiczonych w coraz mniejszej determinacji uroków. Cichymi nokturnami wygrywanymi dla schorowanej, zamkniętej we własnym, połamanym wnętrzu matki, cichą myślą, że powinien był temu zapobiec. Cichym przełknięciem rozgoryczenia niczym kwas palącego mu gardło i trucizną osadzającego się w każdej komórce zepsutego ciała; cichymi kłamstwami oblepiającymi się mglistym kurzem wokół uszu, ust i twarzy, brudną mazią zalewającymi mu gardło, byleby nikt się nie dowiedział — aby ojciec karmił się wiarą w naiwną niewiedzę społeczeństwa, aby matce oszczędzić strachu i tortury, aby samemu sobie ułudą omamić sumienie, aby nie oszaleć, nie zedrzeć z głowy włosów, skóry, nie rozdrapać paznokciami sczerniałego mózgu, by białą mgłą zasłonić te wszystkie kobiece, trupie twarze. Jest cichym zamknięciem myśli za szczelną barierą oklumencji, ścisłą samokontrolą, by na żer ojcowskiej uwagi nie wydostało się nawet najmniejsze wrażenie, cichymi latami samotnych ćwiczeń i cichym podsuwaniem ojcu fałszywych wspomnień, by wierzył w synowe oddanie, by nie karał znów i znów imperiusowymi pętami za nawet najmniejszy akt nieposłuszeństwa. Cichym uwięzieniem w okowach imienia i nazwiska skreślonego w sali śmierci, cichym przekleństwem genetycznego, poojcowskiego podobieństwa. Jest cichym przyrzeczeniem dogłębnej nienawiści. Cichą ulgą. Cichą tęsknotą za tym, czego nigdy nie będzie mu już dane zaznać.
Actus Secundus: Suffocatio
Jest chłodem. Chłodnym głosem wyzutym z wszelkich emocji; chłodną, przerażającą maską spokoju, gdy zdaje się nieporuszony zaczepką, kłótnią, pojedynkiem, czy wściekłym przyparciem go do muru. Chłodnym, rzadkim dotykiem dłoni, chorobliwą bladością skóry przywodzącą na myśl składane do trumien ciała; chłodną szarością, w której coraz bardziej tonie. Chłodną anhedonią i rozrastającą się po organach pustką, stłumionymi doznaniami dochodzącymi do nerwów jakby zza grubej, mglistej zasłony; chłodną oklumencką pułapką — straconym dawno bytem i straconymi dawno echami emocyjnych drobnostek, błahostek, niczym nieskrępowanych uśmiechów i łez, których nie potrafi już do siebie przywołać. Jest chłodnym odbiciem wypowiedzianych przez innych osądów: chłodną utratą własnego imienia, rysów, oczu, które w podobieństwie do ojca nagle straciły swoją autonomię. Chłodnym wytknięciem błędu w wyniszczającej pogoni za perfekcją, chłodną, kłamliwą znieczulicą w równoczesnym wewnętrznym roztrzaskaniu. Chłodem zaszczepionym głęboko od pierwszych kroków stawianych na świecie, gdy zamiast matczynej troski stykał się z ostrożnym wycofaniem i surowością; chłodem wszytym w kamienne, stare ściany; chłodnym wspomnieniem pieśni wiatru całującego rozległe wody jeziora okalającego rodową posiadłość. Jest chłodną bezsilnością, gdy nogi coraz częściej gubią zdrowy rytm; chłodnym zgubieniem myśli i pustym zawieszeniem spojrzenia w znany tylko jemu oddalony punkt, jakby na nowo znalazł się pod władaniem ojcowskiej klątwy. Chłodną wątpliwością, czy wszystkie popełnione przez niego grzechy kierowane były jedynie strachem — bo czy ten jeden raz, niekierowany przeklętą różdżką kata, patrząc na drżące, krwawe skrawki nie odczuwał skrzywionego, obrzydliwego zafascynowania? Jest chłodnym zepchnięciem w ciemne zakątki umysłu dziecięcej niewinności. Chłodną kalkulacją ile lat mu pozostało. Chłodnym stwierdzeniem, że śmierć i męki odległe są poezji.
Actus Tertius: Agonia
Jest zepsuciem. Zepsutą, poszarpaną linią życia wyznaczoną przez źle nakręcony zegarek; zepsutym istnieniem w zdeptanych planach na przyszłość. Zepsutym, zgubionym na fortepianowych klawiszach akordem w tęsknym poszukiwaniu emocji; zepsutym pragnieniem, by zaszyć się gdzieś samotnie w zakończeniu na własnych warunkach przedłużającej się kaźni. Zepsutym strachem przed zaangażowaniem, izolacją i bolesnym odrzucaniem od siebie wszystkich, na których mogłoby mu zacząć zależeć. Zepsutą myślą, gdy czasem, zamiast nienawidzić siebie i ojca — nienawidzi matkę; zepsutym, krótkim poczuciem wstrętu zaplątanym w sieć smutku i troski, kiedy ociera ślinę z kącika matczynych ust, kiedy słucha pozbawionych szans na poprawę wyroków uzdrowicieli, kiedy wszystko wrzeszczy i osacza słowami: zostawiła cię i jesteś sam, sam, sam, sam. Jest zepsuciem od dzieciństwa rozrastającym trucizną po organizmie — sczerniałymi tkankami i ropiejącymi żyłami, obumierającymi komórkami w odbieraniu dni, które mógłby jeszcze przeżyć. Zepsutym oddechem, coraz krótszym i boleśniejszym; wepchniętą pośpiesznie do kieszeni zakrwawioną po kaszlu chusteczką; pogłębiającymi się cieniami pod oczami i wyostrzającymi się rysami w chudnięciu ciała. Zepsutym poddaniem się, gdy w słabości nóg musi sięgać po oparcie laski; zepsutym upodleniem w świadomości, że wszyscy już wiedzą o jego ułomności. Jest zepsuciem w nagłym zerwaniu pozbawionej emocji maski — nerwowym rozluźnieniem zawiązanego krawata w braku tlenu, duszeniem się w bezcelowych próbach oddychania, sercem w panice zaciskającym się i tak boleśnie rozszerzającym w pulsującym tłoczeniu krwi do rozszalałych w panice żył, splataniem myśli i strachem, sekundowym, minutowym, a jakby rozciągniętym na potępiającą wieczność, kiedy wokół niego nie ma już nic, tylko myśl, że umiera, że kona tak jak wszystkie te zamordowane przez ojca. Zepsutym, dawno już spisanym na straty dzieckiem, którym nigdy nie mógł być. Zepsutą, nieustannie powtarzaną mantrą: nie zasługujesz na nic lepszego, Rosaire.
And yet not a day went by without me hearing their whispers
They told me the same nightmares over and over again Which I tried in vain to forget
Hi! Dawno nie było mi już dane napisać żadnego tekstu, cieszę się, że mogło się to zmienić i to na dodatek w moim kochanym uniwersum. Czasu mam niewiele (eh, dorosłe życie), ale próbuję wytrwać w postanowieniu o regularności.
W karcie przewija się kolejno: Ben Howard, The Irrepressibles, Goo Goo Dolls, Loïc Nottet.
fc: Thomas Tapy
quietsonofhades@gmail.com
W karcie przewija się kolejno: Ben Howard, The Irrepressibles, Goo Goo Dolls, Loïc Nottet.
fc: Thomas Tapy
quietsonofhades@gmail.com
Czyżbym była pierwsza? Jeśli tak, to witam entuzjastycznie w Ilvermorny Pana Prescotta! To kolejna solidna kreacja na blogu i zdecydowanie jedna z bardziej kompleksowych, co się ceni. Zakładki nie tylko czyta się z przyjemnością, ale też trzeba przyznać, że robią robotę. Wypełniają pięknie całokształt rodziny, nadając postaci większej wiarygodności i większego "pazura". Aż mam ochotę rozbudować KP mojego Rowana, bo blado wypada na tle innych, a już w szczególności na tle Twojej :D
OdpowiedzUsuńZarówno ród, jak i sam Rosaire trafia w moje gusta, więc jeśli tylko będziesz mieć chęć przystać lub nie na moje mailowe zaczepiajki, to wiesz gdzie mnie szukać. Napomknę też na koniec, że jeżeli masz inny pomysł (nawet najbardziej szalony) - być może bardziej złożony i ciekawszy, niż mój - to śmiało pisz. Widzę, że dobrze sobie radzisz w wyciąganiu z głowy ciekawych pomysłów. Granice mojej wątkowej tolerancji są dość szerokie, w zasadzie z tematów taboo nie grywam jedynie kazirodztwa i dużej różnicy wieku (co wynika bardziej z kreacji moich postaci - takie związki zwykle są poza obszarem ich zainteresowań, choć zdarzało mi się je pisać kiedyś). Od, tyle - więcej nie napiszę, bo czuję, że komentarz i tak już wygląda jak wywód pseudo-fanki Pana Prescotta. Ja go uwielbiam z opisu, choć za Rowana nie ręczę, czy podziela tę miłość
Rowan
Z poślizgiem, ale wreszcie mogę powitać pana Prescotta w progach Ilvermorny. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad poziomem dopracowania zarówno kreacji Twojego bohatera, jak i samej karty... Chylę czoła i trochę zazdroszczę, nie ukrywam, bo osobiście jestem już chyba zbyt leniwa, żeby tworzyć takie złożone cuda.
OdpowiedzUsuńJuż biegnę odpisać Ci na maila, a tymczasem życzę weny i historii, które nie dadzą spać po nocach. Bawcie się dobrze! ^^
niegdysiejszy najlepszy przyjaciel, VINCENT ROCHE
Każde piętro ich rozmowy ma swój własny pokój – pewną dominującą emocję, która nimi przewodzi i wypełnia przestrzeń na jedną z parujących niedopowiedzeniem chwil, by moment później stać się dla nich wyrwanym z żebra ciała lichym wspomnieniem, czy też mglistą łuną rysujących się “niedokształtów”. Bo choć w każdej innej relacji z rówieśnikami Rowan potrzebuje dopowiedzenia, stabilnej kropki w kontakcie i fundamentalnych reakcji, jakie jest w stanie łatwo interpretować i łatwo przyswajać, w ich spotkaniach pozwala sobie na świadomie budowaną między nimi niewiadomą.
OdpowiedzUsuńSpotkanie z Rosaire, otulone w pieleszach wieczornych cieni, przypomina wyjątkowo grząski grunt, pełen tajemniczości, mistycyzmu tej relacji: mielizn i miękkich upadków moralności, do których dążą oboje. Z tych ziem również oboje mogą się z łatwością osunąć znacznie dalej i runąć w przepaść dewastacji. W piekielny kanion złych nawyków i komplikacji, jakie sami na siebie sprowadzają. Choć prawdopodobnie wiedzą o tym doskonale, ich usta milczą w tym temacie. Różni na wiele innych sposobów, są więc w pełni zgodni przynajmniej w jednym: by pozostawić sytuację nierozwiązaną. W ziemiach ich spotkań Rowan wtyka więc nowe emocje i trwa w rosnącym z dnia na dzień napięciu, dając się ów ekscytacji i pobudzeniu pochłonąć. Zatopić po kostki, kolana i nawet po serce w tej chorej obsesji poznania granic Rosaire’a.
Relacja ta coś mu bowiem daje i coś mu zabiera.
Daje mu: stałe zajęcie, przełamanie nudy, dręczącej go od czasu wygranej w Jumanji, i świeże, zupełnie nie do powtórzenia gdzie indziej, emocje, jakich pożąda.
Odbiera mu: poczucie kontroli za każdym razem, gdy to Prescott wyciąga z niego więcej, niż Rowan z początku chce mu dać.
Dziś nie definiuje ich rywalizacja, definiuje ich wszechogarniająca przestrzeń cisza. W dodatku, w starciu dwóch niezależnych ciał, rozpoczynają od złamania tej nocnej, gdy blisko północy, schowani w gabinecie sztuk magicznych na ostatnim, szóstym piętrze, odpalają jointa.
Pomieszczenie to bardziej przypomina pokój socjalny, niż standardowy gabinet profesorski. Poza biurkiem nauczycielskim (które nie ma przy sobie krzesła) znajduje się tu bowiem również kanapa, umiejscowiona pod ścianą i fortepian, ustawiony dalej, w głębi pokoju.
Rowan zerka w tym kierunku, ale sam usadowia się na miękkiej kanapie i opiera luźno o lewy podłokietnik, czując, jak mięsistość poduszek wtapia jego plecy i bok w ten dość wygodny, jak się okazuje, mebel. Jednocześnie, co dzieje się za sprawą zapalonej w gabinecie pochodni, pozwala, by ciepłe światło ognia, migoczące i ruchliwe, przesuwało się między pasmami jego jasnobrązowych włosów, osiadało leniwie na twarzy, czy ginęło w szarościach tęczówek oczu, odbiciem gorącej czerwieni nieco “przygaszając” ich chłodny odcień.
Nie czuje się w niczym popędzany. Trzyma bibułkę z marihuaną zgrabnie między palcami i wciąga jednocześnie w płuca przyjemnie drażniący przełyk opar tytoniu.
Pierwszy relaksujący impuls rozchodzi się po ciele, rozluźnia go znacznie, gdy Ashworth odchyla się leniwie w tył na poduszki, w horyzoncie wzroku chwytając sylwetkę Rosaire’a.
— Nigdy nie słyszałem, jak grasz — stwierdza z zadziwiającą prostotą, nie nadając tej wypowiedzi żadnej konkretnej emocji, czy intencji. Pozostaje jednak w niejakim naprężeniu, wpatrzony w Prescotta oczekująco. Jakby przewidywał, że Rosaire sam nada temu stwierdzeniu pewien wyszczególniony kontekst: odniesie się do tych słów, podejdzie do fortepianu, lub rozwieje nadzieję na jakikolwiek “koncert” huczną odmową.
Rowan przyjmie wszystko. Pod warunkiem, że razem zapalą.
W tym celu wyciąga jointa w kierunku kolegi, niemo zachęcając do jego przejęcia.
Rowan
Rosaire ma w sobie coś takiego, że czujesz zimno na karku, choć to tylko tekst na ekranie, jakby samym spojrzeniem potrafił wyciągać prawdę z duszy. Caiden prędzej połknęłaby własne kłamstwo, niż powiedziała je mu prosto w oczy.
OdpowiedzUsuńPs. Po przeczytaniu twojej karty siedziałam chwilę w ciszy, jakbyś właśnie wygrała całą narrację, zanim jeszcze zdążyła się zacząć.
Caiden Everton