piątek, 6 czerwca 2025

[KP] Take me back to eden

 Vincent Roche

VII rok — prefekt naczelny — uczeń w domu Gromoptaka — krew czysta od zarania dziejów — potomek Berthildy Roche, należącej do oryginalnej dwunastki aurorów — syn Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów (MACUSA) oraz uzdrowicielki — właściciel dwunastocalowej różdżki z cedru, zasilanej piórem z ogona gromoptaka — mówią, że bazyliszek legilimenta; wykorzystuje kontakt wzrokowy jako most do cudzego umysłu — przyszły auror, tak jak jego ojciec, dziedek i pradziadek — przedmioty podstawowe: czarobotanika, obrona magiczna, transmutacja — przedmioty dodatkowe: zaklęcia i uroki, magiczne zabezpieczenia, eliksiry, uzdrowicielstwo — ukończył opcjonalne kursy z magii niewerbalnej oraz bezróżdżkowej, w tym roku będzie uczęszczał na kurs teleportacji — boginem on sam, pod postacią dziecka, siedzący w ciemności z kolanami podwiniętymi pod brodę, co prawdopodobnie symbolizuje bezsilność — w amortencji wyczuwa zapach włosów potarganych wiatrem, wiosennej łąki oraz kwitnącego rzepaku — powiązania — więcej 

        Człowiek podobno składa się z czterech warstw. Bywa, że z trzech, w zależności od tego, w co wierzy. Standardowo jednak istotę ludzką budują na równi rozum, dusza, serce oraz ciało i stąd lubujemy się w twierdzeniu, że jesteśmy bytem złożonym. Prawdę powiedziawszy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Kiedyś sądziłem, że ludzie mają niebywałą skłonność do wybierania tego, co dla nich najgorsze. Teraz wiem, że to nie kwestia wyboru, a nieodłączna część naszej natury. Widzę, że nic już nie jest proste — coś, co kiedyś było czarne i białe, dziś jest także szare, jakby tego było mało: w kilkudziesięciu odcieniach. Od świeżej bieli, przez popiel, po głęboką czerń, a i czerń może być wronia lub krucza, lśniąca lub matowa, smolista lub węglowa. Biel może przybrać odcień mleka lub kości słoniowej, być jasna jak nieskazitelnie czysta kartka papieru i ciemna jak śnieg skąpany w mroku. Nie wystarczy powiedzieć tak lub nie, bo za wszystkim kryje się jakieś ale — stąd wywodzi się rodzina wyrażeń pośrednich takich jak być może, nie wiem, prawdopodobnie i nie do końca. Nie istnieje jasno wytyczona granica między dobrem a złem, bo każde dobro może w efekcie wyrządzić zło i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Okazuje się, że jesteśmy skomplikowani, jednak świat oraz rządzące nim prawa biją nas w tym na głowę.

         Ojciec powiedział mi kiedyś, że życie staje się o wiele prostsze, jeśli idąc jego ścieżkami zawczasu wybierzemy wartości, które będą nas prowadzić; na tym jednak nie koniec. Wartości trzeba egzekwować, a do tego potrzeba przecież odpowiednich narzędzi. W tym miejscu należy cofnąć się do fundamentów naszej egzystencji, do serca i rozumu, do ciała i ducha: rozum zawsze będzie stawał na drodze podrygom serca, natomiast serce niestrudzenie będzie podważać jego argumenty. Ciało sporadycznie zgodzi się z duchem, a duch z rzadka ulegnie ciału. Kompletny chaos ma miejsce jednak dopiero wtedy, gdy konflikt obejmie nie jedną, a obydwie pary. 

          Nie ma nic gorszego niż dylemat serca i rozumu, w który wtrącą się ciało i duch. 

        Takiego dylematu doświadczam — plątaniny pragnień wyższych i tych zupełnie niskich, z której nie potrafię wyodrębnić tego, czego chcę dla siebie, a czego chcę dla wszystkich, którzy kładą na moich barkach ciężar składający się z niespełnionych ambicji i wygórowanych oczekiwań. Moje życie jest już poukładane; ścieżka, którą mam podążać zaplanowana i prosta, a mimo to łapię się na tym, że niczego już nie jestem pewien.

Wątki piszę lepiej. Słowo. Kartę kiedyś zaktualizuję.
nothingetsforgiven@gmail.com

9 komentarzy:

  1. Naczelny? Raczej bezczelny! Czekałam tak długo, że zdążyłam wymyślić kilka sekretów, które za chwilę obrócą twoje życie do góry nogam.

    Caiden Everton

    OdpowiedzUsuń
  2. "Im mniej wiesz tym lepiej śpisz"
    Bądźmy tymi, którzy nie mogą zasnąć. <3
    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to bywa, że nieszczęścia chodza parami, choć narzeczony to chyba jeden z mniejszych problemów. Nie naprzykrza się, nie wtyka nosa tam gdzie nie trzeba, zajęty innymi... No niestety do czasu.
    Naskrobię nam jakieś rozpoczęcie niedługo
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  4. W oczekiwaniu na obiekt obsesji Charliego, przyszłam przywitać pana prefekta <3 Uwielbiam Vincenta za to nieoczywiste podobieństwo do Charlesa. Obaj mogliby zostać filozofami, gdyby tylko znaleźli czas między kryzysem tożsamości a próbą nie zostania duchowym uchodźcą.

    Charlie niestety nie dołączył do fanklubu Prefekta Naczelnego, ale baw się dobrze ❤️


    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  5. Żaden księżyc nie był taki sam, ale w całym chaosie, Remy miała swoją rutynę. Od lat miała swoje łóżko w kącie skrzydła szpitalnego, osłonięta parawanami od ciekawskich spojrzeń i hałasu. Na stoliku stały te same wywary, których smak znała na pamięć. Do piersi przytulała tą samą, niewielką poduszkę ze wzorem w dinozaury, która towarzyszyła jej od lat. Powiedziałaby, że to dla wygody – gdy śpi na brzuchu lub by wspomóc obolałe żebra czy plecy, jednak kryła się pod tym też drobna, dziecięca potrzeba komfortu.
    Była zmęczona. Głęboko, do szpiku kości, jakby ktoś wyssał z niej całą energię. Mięśnie protestowały cichym jękiem przy najmniejszym ruchu – pamiątka po gwałtownych skurczach i nienaturalnym rozciąganiu ciała w noc przemiany. Ból był jednak tępy, rozlany, jak po ciężkiej pracy, a nie ostry i rozdzierający. Znośny.
    W dni poprzedzające pełnie, czasami czuła się jak gdyby kilka osób mówiło w jej głowie na raz, wręcz przekrzykiwało się wzajemnie. Chaos, dzikie impulsy i wszechogarniający gniew, które narastały przez cały tydzień, w końcu opadły. Pozostała cicha, zmęczona jasność. Myśli układały się powoli, ale logicznie.
    Wiedziała, że powinna zaraz spróbować znów zasnąć, zmusić się do przespania jeszcze kilku godzin, by jutro nie stracić kolejnego dnia zajęć. Nie lubiła bezczynności, tym bardziej poczucia, że traci cenny czas, jednak nauczyła się pewnych kompromisów. Ostatnim razem, gdy uparła się pójść na zajęcia świeżo po pełni, o mały włos nie doprowadziła do wypadku nad kociołkiem gdy obolałe mięśnie i zmęczony umysł odmówiły współpracy.
    Teraz jeszcze chwilę wpatrywała się bezmyślnie w błękitne niebo za oknem, leżąc na boku bez ruchu. Słuchała jak pielęgniarka krząta się, zajmując się kimś na drugim końcu sali. Nie słyszała co im jest, jedynie dźwięki przesuwanej firanki, ciche kroki i przestawiane szklane buteleczki z eliksirami. Remy liczyła, że upora się ona z nimi szybko, a wtedy jeszcze raz spróbuje zasnąć, korzystając z kompletnej ciszy.
    Cisza jednak nie nastała zbyt szybko. Słyszała kliknięcie drzwi, ściszone głosy, a potem kroki. Zmierzające w kierunku jej kąta sali, mocniejsze i zbyt pośpieszne w porównaniu do tych, do których przywykła. Powoli podniosła głowę by spojrzeć przez ramię, ignorując protest mięśni karku.
    Na widok swojego narzeczonego zamarła na moment. Brwi zmarszczyły się w skonfundowaniu, jednak była spokojna, a może zbyt zmęczona na bardziej ekspresyjną reakcję.
    – Cześć, Vini, – mruknęła, powoli i ostrożnie obracając się na plecy. Nie powinno cię tu być, do cholery, pomyślała, ale na zewnątrz objawiło się to jedynie cichym westchnieniem. Wymówkę miała już gotową, ale nie zamierzała się tłumaczyć nie pytana. Nie kiedy nie wiedziała jakie pytania roją się w głowie Roche.

    Jeszcze nieco zardzewiała, Remy

    OdpowiedzUsuń

  6. Noc była zaskakująco jasna.
    Nie ciemność dominowała nad Przyczajonym Lasem, lecz blask. Księżyc w pełni wspiął się wysoko, jakby z dumą prezentował się na tle aksamitnego nieba, otoczony cichym orszakiem roziskrzonych gwiazd. Światło, które zsyłał, miało w sobie coś mlecznego, miękkiego, wręcz sennie łagodnego, jakby ktoś rozlał po świecie delikatny filtr tajemnicy. Wysokie drzewa rosły tu gęsto, ich czarne sylwetki rysowały się ostro na tle rozjaśnionego nieba, a liście na najwyższych gałęziach chwytały srebrzyste światło i oddawały je migoczącym szeptem. Nisko zawieszone mgiełki snuły się przy ziemi, leniwe i ospałe, jakby nie miały ochoty zniknąć przed świtem. Ścieżka prowadząca ku gajowi tonęła w cieniu, ale polany i skraje lasu mieniły się srebrzystym światłem, w którym każdy kamień, każdy korzeń wyglądał jak wydobyty z bajki.
    Na granicy światła i cienia. Tam, gdzie kończyła się wydeptana ścieżka, a zaczynał Przyczajony Las, przystanęła sylwetka. Caiden wyglądała, jakby należała do tego pejzażu: bez ruchu, ze złożoną kartką w dłoni, a jednak kontrastująca z nim ogniem swoich włosów. Miała na sobie coś ciemnego, w czym niemal ginęła w cieniu, ale światło odbijające się od jej policzków i końcówek włosów zdradzało jej obecność, zupełnie jakby natura sama nie mogła się zdecydować, czy ją ukrywać, czy podziwiać. Stała tak już dobre kilka minut i zaczynała żałować dwóch rzeczy: po pierwsze, że nie założyła grubszego swetra, a po drugie, że w ogóle zaczęła tę farsę.
    Kartka w jej ręku była starannie złożona. Z pozoru niewinny list. W praktyce przynęta. Niemal identyczną, kilka godzin wcześniej podrzuciła Prefektowi, dość anonimowo. Drugą zostawiła sobie. Na wypadek, gdyby ktoś zapytał i trzeba było się tłumaczyć, co ona tu właściwie robi. I może też na wypadek, gdyby jednak wszystko wymknęło się spod kontroli. Ale teraz, w tym świetle, na tle tej nocy i tego lasu, wszystko nagle wydawało się zbyt piękne, by było tylko podstępem.
    Spojrzała w głąb lasu. W ten osobliwy, przesycony niebezpieczeństwem zakątek, który niejedno już widział, i niejednemu zapewne jeszcze miał się przyjrzeć. Tutaj, w Przyczajonym Lesie, nigdy nie było się całkiem pewnym, co czai się poza granicą światła. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachu wilgotnego mchu, księżycowego chłodu i odrobiny emocji, które sama do tej scenerii wniosła.
    I właśnie wtedy w ciemności coś poruszyło się między drzewami.
    Zadrżała lekko, choć nie z chłodu. Gdzieś w głębi lasu coś trzasnęło. Może gałąź, może czyjś krok. Dźwięk był zbyt cichy, by jednoznacznie go zidentyfikować, ale wystarczająco wyraźny, by serce Caiden zabiło mocniej, z tym bolesnym przeciągnięciem, jakby chwilę zawahało się, czy nie lepiej przestać bić w ogóle.
    — Byle nie duch nauczycielki Zaklęć, błagam — pomyślała. —Albo Remy. Duch Remy byłby jeszcze gorszy.
    Jej głowa gwałtownie się uniosła, a rude włosy zabłyszczały miedzianymi smugami, wzrok przesunął się po ciemniejących konturach drzew, jakby próbowała wypatrzyć intruza. Kartka w jej dłoni lekko zadrżała, zmięta delikatnie w nieświadomym geście napięcia. Przez krótką chwilę wydawała się gotowa do ucieczki. Wszystko nagle zaczęło wyglądać mniej jak misterny plan, a bardziej jak kiepski pomysł. Zwłaszcza jeśli Vincent się nie pojawi, a zamiast niego wyskoczy jakiś nocny koszmar. Wzięła głęboki oddech, jakby chciała wypędzić z siebie te myśli. Kątem oka zerknęła na krzewy: ciche, nieruchome. Może to tylko sowa. Albo jej wyobraźnia. Albo karma. Spojrzała na liścik, jakby chciała się upewnić, że wszystko jeszcze trzyma się sensu, lub chociaż pozorów. Westchnęła cicho, unosząc brodę i prostując plecy. Strach drażnił ją pod skórą, jak swędzące przeczucie, które nie chciało zniknąć. A jednak nie ruszyła się z miejsca.

    Caiden

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie było rozsądne i doskonale o tym wiedziała. A jednak spojrzała przez ramię w stronę zamku, jak w tych wszystkich horrorach, gdy bohaterowie robią coś kompletnie nierozsądnego, zwracając się tyłem do niebezpieczeństwa. Może potrzebowała chwili, by oderwać się od ciszy lasu, która przypominała teraz oddech kogoś obcego, ale wciąż ukrytego. I właśnie wtedy go zobaczyła. Na końcu ścieżki, której kamienie połyskiwały lekko od wilgoci, z zamku schodził ktoś. Wysoka sylwetka, krok równy i pewny. Ani chwili zawahania, jakby dokładnie wiedział, dokąd zmierza. Jakby zaproszenie nie zostawiało mu miejsca na pytania. Caiden nawet nie drgnęła. Stała wciąż bokiem, jakby nie zauważyła, że podchodzi. Jakby nie patrzyła właśnie prosto na niego.
      Gdy światło księżyca oświetliło jego twarz. Caiden prychnęła cicho i ostentacyjnie uniosła rękę, pokazując mu kartkę anonimowego autorstwa, którą rzekomo dostała. Brwi dziewczyny uniosły się wyraźnie, jakby to on miał teraz tłumaczyć, po co ją tu zwabił.
      — A kto to przyszedł? — powiedziała z wyraźną nutą złośliwego rozbawienia. — Prefekt Bezczelny, niszczyciel psot, dementor dobrej zabawy.

      Caiden

      Usuń
  7. [Henlo! Ty wspominasz o zdjęciu, a ja o tytule, bo coś wygląda mi to na Sleep Token, ale mogę się mylić! ;’))
    Chyba będziemy zgodne, jeśli zarzucę stwierdzeniem, że dobór zdjęcia pod KP, dopasowany pod klimat postaci czy jej koncept, ma duże znaczenie. Cieszę się, że to wybrane pod Lyrę spełnia swoje zadanie!
    Vincent daje wrażenie osoby, która ma na barkach takie rodzinne zobowiązania i właściwą reprezentację nazwiska. Ciekawy jest dla niego dobór tej leglimencji, jest ona jedną z ciekawszych umiejek w HP. Nadużywa jej może, pełniąc rolę prefekta naczelnego? To ja w takim razie poczekam na ten zalążek pomysłu i zobaczymy, co uda nam się z tym zdziałać. ;>]

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć, czy to mój ulubiony prefekt? ♥ Lirael na pewno dołoży trochę komplikacji do jego życia i uprzykrzy mu stanowisko prefekta, ale tak tylko troszeczkę. W końcu jak poskromić swoją ciekawość?!

    Vincent to niewątpliwie ciekawa postać i już nie mogę się doczekać naszego wątku! Trochę obawiam się jego umiejętności legilimenta, która mimo że na pewno zafascynuje Li, to też mocno zaniepokoi. Proszę nie wchodzić do naszej głowy! :D]

    Lirael Narragwyn

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP