sobota, 18 października 2025

[KP] nie umiałeś żadnej ludzkiej rzeczy


jak we śnie łowiłeś chimery



SWAN RYĆAR


VII rok ~ dom gromoptaka ~ wychowanek i aktor trupy cyrkowej ~  animag ~ rzemieślnik: rzeźbiarz, snycerz, złotnik ~ nie potrafi wyczarować patronusa ~ w zamian za użyczenie poddasza, sprząta w gabinecie wróżbiarskim Madame Melanii ~ syn Amerykanki romskiego pochodzenia, ojciec nieznany ~ dodatkowe przedmioty szkolne: numerologia, wytwórstwo i sztuki magiczne ~ dorywczy handel obwoźny drobnostkami mniej lub bardziej czarnomagicznymi


Na przełomie lipca i sierpnia, na trasie do Tucson, w powietrzu zawisa ciężki zapach żółtych kwiatów krzewiastych. Dokładna nazwa rośliny pozostaje pasażerom bydlęcego składu obojętna, choć zapach uparcie przenika ich skórę i wraz z pustynnym pyłem osiada w płucach. Żelazny, duszny pociąg — lokomotywa i kilkanaście wagonów — bezwładnie poddaje się sile węgla napędzającego ową maszynę.

W jednej z rozgorzałych puszek roi się pstrokate ludzkie kłębowisko, skupione wokół kobiety leżącej na plecach. Do śniadego czoła przywierają kruczoczarne kosmyki przeciągnięte srebrną nicią. Oczy cierpiącej zwrócone są do wewnątrz, niczym u osoby natchnionej — w ekstazie, jakby porozumiewała się ze świętymi w duchowym uniesieniu. Jej krzykowi towarzyszy rytmiczne powtarzanie dwóch, trzech tych samych komend z ust kobiet zgromadzonych, klęczących nad nią. Nagle łapie oddech, odzyskując przy tym widzenie. Dziecko przychodzi na świat. W małym oknie zmienia się krajobraz — już tylko niebo. Matka umiera. Dziecko krzyczy.

*Ryćaro! Ricardo!* Najmłodszy niedź-wied-nik w kraju! 

Kurtyna odkrywająca przed widzami zagadkę ma kolor burgundowy — o odcieniu głębszym niż krew. Zwierzę wielkości chłopca staje na tylnych łapach — tak jak sam chłopiec, robi to coraz sprawniej. Bawią się wspólnie, względnie w zgodzie, dopóki któryś czegoś nie zechce inaczej. Niedźwiedź, rzecz jasna, cierpliwszy jest od człowieka. Podczas występu stoją naprzeciw siebie, bokiem do wrzawy. Przeglądają się w sobie. Mają podobne fryzury — obu rzadko się czesze. Robią miny, ciągną się za uszy. Kolorowa piłka materiałowa, z której sterczą nici, krąży między nimi. Za kulisami wysoki cień.

Treser Rycardo! Pogromca bestii, z Włoch! 

Po kilku latach na scenę wchodzi anemiczny młokos, trzymając w ręku bat. A może drewniany patyk? Nowe buty, zaczerwienione oczy. W tle: akrobatyka, słoń na linie, diabełki, połykacze ognia, kelpie, kradzież, malwersacja, morderstwo. Kurtyna. Krew. Kurtyna. Jeden niedźwiedź zostaje, drugi wyjeżdża. Okno w wagonie zmienia barwy.  

 Niedźwiedź! Treser!

Przyczepa śmierdzi. Młodzieniec ubrany w stary szlafrok sprawdza wypłatę za występ. Dostajesz tyle, do ilu umiesz zliczyć. Umie do 10. Posiada nieco kościste, choć zręczne dłonie, brudne od urodzenia. Pod nimi piach i brokat. W dzieciństwie od zabawy, w dorosłości — od pracy. Późno i niechętnie nauczy się czytać. Artystowskie zapędy wyprą pragmatyzm i konformizm. Nie zdoła nadrobić cudzych zasad, więc przyjmie swoje. Drogi nie można zniszczyć, i że istnieją miejsca pozbawione cienia. Trzeba iść.

 Treser! Niedźwiedź!

Przychodzą listy i ktoś nimi pali. Teraz zamyślony patrzy w błędny żar. Spogląda w siebie. Wzrok słaby. Podchodzi bliżej ogniska, przy okazji dorzucając drewno. Różdżka za uchem. W półcieniu blizna pod okiem, nawet różowa. Srebrzysta i podłużna jak iskra. Raz jest niedźwiednikiem, kiedy indziej niedźwiedziem. Animag, ani-mag, który uzyskawszy pełnoletność, ma wymówić służbę. Kuglarz. Podpalacz? Jeśli człowiek, to słaby, sentymentalnie uparty. Upierdliwie łapczywy.

Pogromca! Bestii!

Mężczyźni i kobiety wokół tańczą w kręgu, zakreślając w ten sposób cały świat. Garść trzymanych przez niego monet ląduje w palenisku i powoli stapia się w złotą grudę. Nagle ktoś kładzie rękę na jego ramieniu. Cień. Odwraca się, dołączając do korowodu.


[Witamy ponownie, cała przyjemność po naszej stronie. 

Wątki 0/2

Zapraszamy do teatru magicznego]



11 komentarzy:

  1. [witamy ciepło i radośnie na pokładzie. No artysty to się niespodziewałam, ale też zgrabnie go w karcie ujęłaś, przez co przyjemnie się czytało - przytula niedzwiadka ^^.

    Owocnego czasu spędzonego z nami, dobrej zabawy i masy wątków. W razie chęci - zapraszamy ;)]

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże ciekawą postać nam tutaj sprowadziłaś! Kartę pochłonęłam jednym tchem, zdecydowanie zachęca do zgłębienia jego historii, którą — mam nadzieję — uda Ci się rozwinąć.
    Nie zdziwiłabym się, jeśli Genevieve kupiłaby od Swana jakiś bliżej nieokreślony przedmiot ;>
    Tymczasem witam się cieplutko, życzę wielu spędzających sen z powiek wątków i oczywiście, w razie chęci zapraszam na burzę mózgów.


    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  3. Popieram absolutnie poprzedników w kwestii ochów i achów nad postacią - wspaniała kreacja! Nietuzinkowa i interesująca, do tego Swan jest doświadczony życiowo jak nikt przed nim. Tacy bohaterowie dają piękny potencjał na wątki (dlatego nie mogę doczekać się naszego z Darrenem :D).
    Podoba mi się też odważny i literacko gęsty styl, z mocnymi nagłówkami i bardzo obrazowymi opisami. Działa skutecznie na wyobraźnię.

    PS. Dopiero teraz, czytając kartę już nieadministracyjnie, tak mnie natchnęło: Swan nie chciałby zapisać się na zajęcia dodatkowe, tj. na Grupę Teatralną w Ilvermorny? Więcej o niej TUTAJ.


    Darren & Rowan

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wspaniale, bardzo się cieszę <3]

    Od śmierci Ursyna Weissa mijały cztery lata. Gdyby w ciągu pierwszych dwóch w jakimś afekcie postanowiła zamordować człowieka, nie potrafiłaby sobie tego przypomnieć. Czy żywiła do przyjaciela swojego stryja głębsze uczucia, pozostawało kwestią sporną i należącą do jej sumienia. Z pewnością jednak nie był to spór dopuszczony do jej świadomości. Zdecydowanie plasował się gdzieś na pograniczu społecznych norm i między wierszami wielkopańskich plotek. Ludzie raczej krzywo patrzyli na młodą kobietę, która nie przeżywa żałoby godnie, reprezentatywnie, a już szczególnie, że nie usuwa się w cień, najlepiej daleko od rodziny męża. Jej członkowie obeszli się smakiem po odczytaniu testamentu. Niektórzy czynili zakusy, aby go podważyć, mimo to, ostatecznie Norze należał się dom i spory majątek zalegający w banku.
    Miała tylko jedną osobę, z którą aż do dorosłości wymieniała myśli (bo ciężko tę relację nazwać zawierzaniem uczuć). Madame Melanię - Melly - poznała, gdy były uczennicami Ilvermorny. Obie okazały się silnymi indywidualistkami, nie potrzebującymi wielu słów, aby dobrze czuć się w swoim towarzystwie. Melly rozumiała postępowanie Nory jeszcze zanim dochodziło do danych wydarzeń w jej życiu, a ta akceptowała jej dziwności, oferując szereg planów i pragmatyczncyh rozwiązań. Kiedy Ursyn niespodziewanie zmarł, Eleonore odizolowała się od wszystkich, a formalności związane z pogrzebem konsultowała z Weissami właśnie Melanie. Madame Melania była jasnowidzką i człowiekiem, który nie ucieka się do kłamstw, co Nora ceniła nad wyraz.
    Tego dnia jednak szła do wróżbitki, nie do przyjaciółki. Z jej ramienia zwisała czarna torba skórzana, która, jak to wsiąkiewka, mogła zawierać właściwie wszystko. Zaburzała nieco ogólnie schludny, elegancki i dopracowany ubiór Eleonore, w jakim dominowały proste kroje i wciąż żałobna tonacja. Pod względem wizualnym robiło to wrażenie bardzo klasycznej mody, zwłaszcza w połączeniu z prostym cięciem ciemnych włosów kobiety.
    Nie pukała, a nie znajdując właścicielki lokalu w głównym gabinecie, zajrzała na jego zaplecze.
    - Zamknięte? - uniosła brwi ze zdziwieniem, słysząc słowa pracownika. Była pewna, że przyszła w umówiony dzień, zapowiedziana, o właściwej porze. W powietrzu unosił się zapach kleju i drewna. Jej brwi mimowolnie się ściągnęły, gdy odniosła wrażenie, że skądś zna chłopaka za biurkiem. - Uczysz się?

    OdpowiedzUsuń

  5. Zwróciła uwagę na uposażenie zaplecza gabinetu jasnowidzki, ale w myślach powstrzymała się od oceny chłopaka. Chociaż, jak się zdawało, pracował na siebie, a nie żerował na rodzinie w ciągu wakacji, pozostawał siedemnastolatkiem, którego nieporadność w miejscu pracy była dla Nory czymś raczej spodziewanym. Sama na dłuższą metę mogłaby dostać rozstroju nerwowego, przebywając w tak zabałaganionej, chaotycznej przestrzeni. Ale kto powiedział, że w restrykcyjnym porządku kryje się tajemnica zdrowego umysłu? Wręcz przeciwnie - zdaje się, że ludzie żyjący z dnia na dzień bywają szczęśliwsi od planujących każdy szczegół.
    Zapytana, odruchowo spojrzała w stronę trzymanej przez siebie wsiąkiewki, ale szybko wróciła wzrokiem na Swana.
    - Może... - odparła bez przekonania w głosie, wyraźnie wahając się nad tym, co powinna zrobić. Niepewność nie była jej wrodzoną cechą, w ogóle nie należała nawet do pierwszej piątki. Tym razem brała się z przeświadczenia, że nie zaufa ze swoimi zamierzeniami anonimowemu uczniowi Ilvermorny. - Czy Madame Melanie wraca jeszcze dzisiaj?
    Była w gotowości do zadania drugiego pytania oraz do tego, aby ewentualnie odczekać chwilę. Był poranek, w Caldwell o tej porze nie znalazłaby nawet otwartej kawiarni, a co mówić o gospodzie, gdzie można by przepędzić trochę czasu. Życie latem zamierało w miasteczku, czemu trudno się dziwić. Nora musiała coś jeszcze zweryfikować przed odjazdem, a do tego potrzebowała pomocy Melanie.
    Cały anturaż, w jakim jawił się przed nią uczeń-pracownik wcale jej nie brzydził, a raczej fascynował. Rzadko widywała coś z tak krańcowego spektrum estetyki, do jakiej przywykła podczas mieszkania u wuja, a co utrwaliło się zwłaszcza po wyjściu za mąż. Swan wydawał jej się tak bardzo na miejscu pomiędzy tymi półkami pełnymi cudactw i zakrytymi płótnem figurami manekinów, że była bliska pozazdroszczenia takiej adekwatności. Tak, to było zdecydowane przeciwieństwo chudej wdowy witającej gości pogrzebowych w agorafobicznych przestrzeniach willi rodu Weissów. Zwłaszcza zwróciła uwagę na bufiastą, cienką koszulę Swana, która dodawała jego wizerunkowi swobodnego sznytu.
    Dostrzegła imbryk na komodzie pod oknem.
    - Pomógłbyś mi filiżanką kawy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bezpośredni zwrot jej nie zdziwił. Każdy uczeń Ilvermorny miał jakąś przynajmniej minimalną reputację w gronie składu pedagogicznego szkoły. O Swanie mówiono jako o problematycznym chłopaku; o sierocie, w którym nie widziano potencjału naukowego, za to podkreślano krnąbrność i niezależność. W Norze taka postawa budziła raczej irytację, niż współczucie. Nawet, jeśli uczeń miał okazać się sympatycznym człowiekiem. Postawę Swana odebrała jako prowokację, zresztą cały był prowokacyjny: od kręconych, niedbale zaczesanych włosów, po niechlujny ubiór godny pożałowania. Zastanawiała się tylko, jak taki duży dzieciak może jednak radzić sobie w życiu.
    Jego propozycja mimo wszystko nieco ją zdumiała. To ciekawe, że w świecie magów jeszcze można było znaleźć się w sytuacji, gdy osoba przed tobą jawi się jako hochsztapler. Przecież dla magów niemożliwe nie istnieje! A jednak kobieta miała wrażenie, że chce się ją wmanewrować w jakieś nieskomplikowane oszustwo.
    - Może później - skwitowała ze spokojem, ale nie usiadła przy biurku. Odłożyła tam tylko skórzaną torbę, która coraz bardziej ciążyła jej na ramieniu. Mimo swojego ponad metra siedemdziesięciu wzrostu, Nora nie była zbyt silna fizycznie. Pomyślała, że ręce chłopaka, spracowane i brudne, musiałyby sprawić sporo kłopotu podczas wróżenia z linii życia. Zresztą, Eleonore nie zajmowała się tego typu jasnowidzeniem - było ono dla niej za mało konkretne. W swojej pracy skupiała się na ciągach liczbowych i ich korelacji z nazwami rzeczy. Trzymała się konkretu i w nim odnajdowała poczucie bezpieczeństwa. Zapewne przeciwnie świat postrzegał Swan, co stwierdziła, przyglądając się dziwacznym mechanizmom ustawionych niedbale na gęsto ustawionych na zapleczu otwartych półkach.
    - Nazywasz się Ryćar, prawda? Nie powinieneś teraz gdzieś występować ze swoim taborem?
    Jak wiele amerykanek, Eleonore niewiele wiedziała na temat ludzi romskiego pochodzenia, a już szczególnie posiadała mało informacji o biografii chłopaka, z którym rozmawiała. Może ciekawiło ją, czego on szuka u boku Madame Melanii. Przeczuwała, że Swan należy do ludzi, którzy ukrywają się przed niebezpieczeństwem; miała wrażenie, że ma do czynienia z oportunistą życiowym. Tak czy owak, uznała, że rozmową pozyska od niego więcej, niż z mglistej interpretacjii linii na dłoniach.
    - Może być czarna - oznajmiła po zaparzeniu kawy, kiwnięciem głowy dając chłopakowi znak, aby to on usiadł na jedynym krześle w pomieszczeniu.

    Weiss

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę ładnie zgłosić się tutaj → foxie.the.bombshell@gmail.com, mam pewien pomysł do uzgodnienia.

    Charles Thornewell

    OdpowiedzUsuń
  8. [Wróżba jest jasna: kto pierwszy odmówi wątku, ten zmywa brudne kociołki po Victoriusie.]

    Caiden Everton& Victorius Calenbach

    OdpowiedzUsuń
  9. Krople zawisły w powietrzu, tworząc coś więcej niż zwykłą mgłę i chłód. Powstała zasłona, przez którą wszystko wydawało się mniej prawdziwe, jak sen, który nie chce się skończyć, albo jak świat, który zatrzymał oddech w pół ruchu. Charlie Thornewell wyszedł w ten mleczny wieczór w zbyt eleganckim płaszczu, który przytłaczał go bardziej niż sama pogoda, jakby materiał chłonął nie tylko wodę, lecz i jego niepokój. Kaptur, narzucony pospiesznie, nie krył jego jasnych włosów. Kilka pasm przykleiło się do czoła, błyszcząc jak srebrne nitki wśród szarości, która nie miała już granic między ziemią a niebem.
    To nie była pogoda dla niego. Nie był stworzony na takie wieczory, na takie zmieszanie zapachu mokrej ziemi i jesiennej aury, które wdzierało się w nozdrza i w ciało, wywołując zimne drżenie w kościach. A jednak szedł, jak ktoś, kto nie ma już prawa się wycofać, a każdy krok zdawał się sprzeciwem wobec wszystkiego, czym był. Porządkiem, powściągliwością, chłodnym rozsądkiem, który teraz rozmywał się jak atrament pod deszczem. Każdy krok wiódł go w stronę miejsca, w którym nie powinien był się znaleźć. W stronę człowieka, któremu nie ufał, a jednak bez którego wszystko, co chciał osiągnąć, ległoby w gruzach. Każdy krok był kompromisem między dumą a koniecznością, między gniewem a pragnieniem przetrwania.
    Ścieżka prowadziła w dół, ku pomnikowi majaczącemu w oddali niczym strażnik zapomnianego świata. Cienie drzew drżały na wietrze, wyciągając w jego stronę nierealne ręce, przypominając sylwetki, które nie do końca chciały odejść, a które wciąż spoglądały na niego z ukrycia. Zamek za jego plecami tlił się jeszcze światłem kilku okien, a ich odbicia w kałużach tańczyły jak błędne ogniki, niepewne, czy oświetlają drogę, czy ją mylą, prowadząc go w labirynt własnych wątpliwości. Charlie zwolnił.
    Powietrze zgęstniało wokół niego, jakby próbowało zatrzymać każdy jego krok. Prefekt miał wrażenie, że z każdym oddechem wciąga coś więcej niż chłód. Coś, co drapało w gardle i zostawiało gorzki posmak niepokoju. Za dnia był przecież kimś innym. Kimś, którego nazwisko brzmiało jak obietnica porządku i równych kantów. Uśmiechał się dokładnie tyle, ile wypadało, mówił zawsze w odpowiednim tonie i nigdy nie pozwalał, by ktokolwiek zajrzał pod powierzchnię. Tam, gdzie porządek był tylko cienką warstwą przykrywającą coś, co wrzało. A jednak teraz potrzebował kogoś, kogo nie znosił. Kogoś, kto całe to wrzenie nosił na wierzchu, bez wstydu i bez granic. Swana Ryćara.
    Sam dźwięk tego nazwiska budził w nim niechęć, wzdrygnięcie na metaliczny zgrzyt. Był w nim chaos, bezczelność i ta obrzydliwa pewność siebie człowieka, który nie musi udawać, że jest dobry. Charlie nie ufał mu ani trochę, ale potrzebował kogoś, kto potrafi kłamać z uśmiechem na ustach i sięgać tam, gdzie on sam nigdy nie pozwoliłby sobie dotknąć.
    Patrząc na sylwetkę Swana przy pomniku, czuł w sobie nie tyle strach, co pewien rodzaj odrazy, która mieszała się z niechętnym podziwem. Było w tym coś z uznania dla zwierzęcia, które przetrwało w błocie, podczas gdy on całe życie uczył się, jak po nim nie stąpać. Charlie wiedział, że będzie musiał ubrudzić ręce. I że Swan zrobi to za niego z taką łatwością, z jaką inni oddychali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ryćar — odpowiedział cicho, głosem stłumionym przez chłód. — Powiedzmy, że dziś wyjątkowo nie przeszkadza mi brud.
      Blondyn uświadomił sobie, że już na samym początku dał się wciągnąć w słowne gierki, więc lekko wzdrygnął się, otrzepując się z niechcianego napięcia. Z wnętrza płaszcza wyciągnął zwinięty w rulon rysunek i podał go Swanowi.
      Charlie starał się zachować spokój, jakby stawał do legalnej transakcji, a nie do potencjalnego rabunku w antykwariacie Silva Porta w Caldwell.
      — Pomożesz mi zdobyć ten wisiorek — powiedział rzeczowo, unikając zbędnych emocji, choć serce wciąż pulsowało pod płaszczem. Miał świadomość, że ton głosu musi pozostać profesjonalny i neutralny, bo każde zawahanie mogłoby zdradzić prawdziwe intencje.
      Liczył na to, że Ryćar nie dostrzeże subtelnych różnic między zwykłymi świecidełkami a magicznymi artefaktami, że jego ignorancja (którą zakładał Charlie) będzie tarczą, którą da się wykorzystać.
      — Dla dziewczyny.

      Charles Thornewell

      Usuń
  10. — Cieszę się, że pytam o opinię człowieka z tak nienagannym gustem — odparł sucho.
    Charlie zmierzył go wzrokiem powoli, niemal z premedytacją, jakby chciał dokładnie zapamiętać każdy szczegół tej żałosnej sylwetki. Od przemoczonych włosów przyklejonych do czoła, przez ubranie, które dawno straciło swój kształt i kolor, aż po buty, które wyglądały, jakby przeżyły więcej deszczu niż właściciel. W oczach Thornewella było coś więcej niż pogarda. Chłodne, wyrachowane zainteresowanie, jak u kogoś, kto bada dziwny, brudny okaz pod szkłem.
    Powstrzymał parsknięcie, choć kącik ust drgnął mu ledwie zauważalnie. W strugach deszczu Ryćar wyglądał jak obwoźny łachmyta. Jak ktoś, kogo świat zdążył już kilkukrotnie wypluć, a on i tak nauczył się z tego brudu lepić swoje własne zasady. Blondyn nie zamierzał go oceniać, przynajmniej nie głośno. Potrzebował go. Potrzebował jego bezwstydu, jego zdolności poruszania się w półcieniach.
    Nie obchodziło go zdanie chłopaka. Nie przychodził tu po lekcję gustu. Potrzebował naszyjnika ze względu na jego moc, nie wygląd. W świecie, w którym wszystko było pozorem, tylko magia miała jeszcze jakąkolwiek wartość.
    Dym papierosa zaczął wpełzać między nimi jak nieproszony gość. Cienka wstęga, która po chwili zakręciła mu się w nosie, zaczęła palić gardło. Charlie poczuł, jak coś mu się zaciska w klatce piersiowej. Coś cięższego niż zwykły dyskomfort, duszenie się czyjąś obecnością. Każde zaciągnięcie Ryćara przynosiło nową falę gryzącego zapachu, który wdzierał się do płuc. Powstrzymał odruch kaszlu. Dym drażnił go nie tylko fizycznie. Był jak atak na wszystko, co w sobie pielęgnował. Swan palił tak, jakby chciał wcisnąć w niego ten zapach na stałe i zaznaczyć swoją obecność.
    Wychowanek Gromoptaka wciąż trzymał pergamin w dłoni z całą swobodą świata, a papier, wilgotny od deszczu, zaczynał się już lekko marszczyć. Charlie patrzył na niego z czymś, co tylko z pozoru przypominało cierpliwość. W rzeczywistości była to czysta kalkulacja. Zsunął kaptur z głowy, otrzepując z włosów krople wody, i powoli podszedł bliżej, jakby chciał przywrócić światu właściwy porządek.
    — Oddaj. — Jego głos był cichy, ale niósł w sobie coś, co nie znosiło sprzeciwu. — Jeśli cię to przerasta, nie ma problemu, znajdę kogoś innego.
    Wyciągnął dłoń po kartkę, nie spiesząc się, jak ktoś, kto wie, że jego pewność siebie wystarczy za całą przemoc.W geście nie było gniewu, raczej coś subtelniejszego. Prowokacja, podszyta obojętnością. Zaryzykował, że urażona duma zrobi za niego resztę. Wystarczyło zasugerować, że tamten jest niekompetentny, że jego pomoc to tylko zbędna uprzejmość.
    — Nie interesują mnie twoje bazarowe świecidełka i ziółka.
    Pochylił się minimalnie, a palce drgnęły, próbując delikatnie wyciągnąć pergamin z jego dłoni, jakby sprawdzał, ile oporu może znieść. Był tak blisko, że czuł ciepło bijące od drugiego ciała i parujący z niego nieprzyjemny zapach.
    Nie mógł pozbyć się poczucia, że musi wdychać jego trujący oddech, żeby osiągnąć cel, paliło go od środka równie mocno, co papierosowy dym w gardle.

    Charlie

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP