SWAN RYĆAR
VII rok ~ dom gromoptaka ~ wychowanek i aktor trupy cyrkowej ~ animag ~ rzemieślnik: rzeźbiarz, snycerz, złotnik ~ nie potrafi wyczarować patronusa ~ w zamian za użyczenie poddasza, sprząta w gabinecie wróżbiarskim Madame Melanii ~ syn Amerykanki romskiego pochodzenia, ojciec nieznany ~ dodatkowe przedmioty szkolne: numerologia, wytwórstwo i sztuki magiczne ~ dorywczy handel obwoźny drobnostkami mniej lub bardziej czarnomagicznymi
Na przełomie lipca i sierpnia, na trasie do Tucson, w powietrzu zawisa ciężki zapach żółtych kwiatów krzewiastych. Dokładna nazwa rośliny pozostaje pasażerom bydlęcego składu obojętna, choć zapach uparcie przenika ich skórę i wraz z pustynnym pyłem osiada w płucach. Żelazny, duszny pociąg — lokomotywa i kilkanaście wagonów — bezwładnie poddaje się sile węgla napędzającego ową maszynę.
W jednej z rozgorzałych puszek roi się pstrokate ludzkie kłębowisko, skupione wokół kobiety leżącej na plecach. Do śniadego czoła przywierają kruczoczarne kosmyki przeciągnięte srebrną nicią. Oczy cierpiącej zwrócone są do wewnątrz, niczym u osoby natchnionej — w ekstazie, jakby porozumiewała się ze świętymi w duchowym uniesieniu. Jej krzykowi towarzyszy rytmiczne powtarzanie dwóch, trzech tych samych komend z ust kobiet zgromadzonych, klęczących nad nią. Nagle łapie oddech, odzyskując przy tym widzenie. Dziecko przychodzi na świat. W małym oknie zmienia się krajobraz — już tylko niebo. Matka umiera. Dziecko krzyczy.
*Ryćaro! Ricardo!* Najmłodszy niedź-wied-nik w kraju!
Kurtyna odkrywająca przed widzami zagadkę ma kolor burgundowy — o odcieniu głębszym niż krew. Zwierzę wielkości chłopca staje na tylnych łapach — tak jak sam chłopiec, robi to coraz sprawniej. Bawią się wspólnie, względnie w zgodzie, dopóki któryś czegoś nie zechce inaczej. Niedźwiedź, rzecz jasna, cierpliwszy jest od człowieka. Podczas występu stoją naprzeciw siebie, bokiem do wrzawy. Przeglądają się w sobie. Mają podobne fryzury — obu rzadko się czesze. Robią miny, ciągną się za uszy. Kolorowa piłka materiałowa, z której sterczą nici, krąży między nimi. Za kulisami wysoki cień.
Treser Rycardo! Pogromca bestii, z Włoch!
Po kilku latach na scenę wchodzi anemiczny młokos, trzymając w ręku bat. A może drewniany patyk? Nowe buty, zaczerwienione oczy. W tle: akrobatyka, słoń na linie, diabełki, połykacze ognia, kelpie, kradzież, malwersacja, morderstwo. Kurtyna. Krew. Kurtyna. Jeden niedźwiedź zostaje, drugi wyjeżdża. Okno w wagonie zmienia barwy.
Niedźwiedź! Treser!
Przyczepa śmierdzi. Młodzieniec ubrany w stary szlafrok sprawdza wypłatę za występ. Dostajesz tyle, do ilu umiesz zliczyć. Umie do 10. Posiada nieco kościste, choć zręczne dłonie, brudne od urodzenia. Pod nimi piach i brokat. W dzieciństwie od zabawy, w dorosłości — od pracy. Późno i niechętnie nauczy się czytać. Artystowskie zapędy wyprą pragmatyzm i konformizm. Nie zdoła nadrobić cudzych zasad, więc przyjmie swoje. Drogi nie można zniszczyć, i że istnieją miejsca pozbawione cienia. Trzeba iść.
Treser! Niedźwiedź!
Przychodzą listy i ktoś nimi pali. Teraz zamyślony patrzy w błędny żar. Spogląda w siebie. Wzrok słaby. Podchodzi bliżej ogniska, przy okazji dorzucając drewno. Różdżka za uchem. W półcieniu blizna pod okiem, nawet różowa. Srebrzysta i podłużna jak iskra. Raz jest niedźwiednikiem, kiedy indziej niedźwiedziem. Animag, ani-mag, który uzyskawszy pełnoletność, ma wymówić służbę. Kuglarz. Podpalacz? Jeśli człowiek, to słaby, sentymentalnie uparty. Upierdliwie łapczywy.
Pogromca! Bestii!
Mężczyźni i kobiety wokół tańczą w kręgu, zakreślając w ten sposób cały świat. Garść trzymanych przez niego monet ląduje w palenisku i powoli stapia się w złotą grudę. Nagle ktoś kładzie rękę na jego ramieniu. Cień. Odwraca się, dołączając do korowodu.
[Witamy ponownie, cała przyjemność po naszej stronie.
Wątki 2/3
Zapraszamy do teatru magicznego]
[witamy ciepło i radośnie na pokładzie. No artysty to się niespodziewałam, ale też zgrabnie go w karcie ujęłaś, przez co przyjemnie się czytało - przytula niedzwiadka ^^.
OdpowiedzUsuńOwocnego czasu spędzonego z nami, dobrej zabawy i masy wątków. W razie chęci - zapraszamy ;)]
Tsubaki
Jakże ciekawą postać nam tutaj sprowadziłaś! Kartę pochłonęłam jednym tchem, zdecydowanie zachęca do zgłębienia jego historii, którą — mam nadzieję — uda Ci się rozwinąć.
OdpowiedzUsuńNie zdziwiłabym się, jeśli Genevieve kupiłaby od Swana jakiś bliżej nieokreślony przedmiot ;>
Tymczasem witam się cieplutko, życzę wielu spędzających sen z powiek wątków i oczywiście, w razie chęci zapraszam na burzę mózgów.
Genevieve
Popieram absolutnie poprzedników w kwestii ochów i achów nad postacią - wspaniała kreacja! Nietuzinkowa i interesująca, do tego Swan jest doświadczony życiowo jak nikt przed nim. Tacy bohaterowie dają piękny potencjał na wątki (dlatego nie mogę doczekać się naszego z Darrenem :D).
OdpowiedzUsuńPodoba mi się też odważny i literacko gęsty styl, z mocnymi nagłówkami i bardzo obrazowymi opisami. Działa skutecznie na wyobraźnię.
PS. Dopiero teraz, czytając kartę już nieadministracyjnie, tak mnie natchnęło: Swan nie chciałby zapisać się na zajęcia dodatkowe, tj. na Grupę Teatralną w Ilvermorny? Więcej o niej TUTAJ.
Darren & Rowan
[Wspaniale, bardzo się cieszę <3]
OdpowiedzUsuńOd śmierci Ursyna Weissa mijały cztery lata. Gdyby w ciągu pierwszych dwóch w jakimś afekcie postanowiła zamordować człowieka, nie potrafiłaby sobie tego przypomnieć. Czy żywiła do przyjaciela swojego stryja głębsze uczucia, pozostawało kwestią sporną i należącą do jej sumienia. Z pewnością jednak nie był to spór dopuszczony do jej świadomości. Zdecydowanie plasował się gdzieś na pograniczu społecznych norm i między wierszami wielkopańskich plotek. Ludzie raczej krzywo patrzyli na młodą kobietę, która nie przeżywa żałoby godnie, reprezentatywnie, a już szczególnie, że nie usuwa się w cień, najlepiej daleko od rodziny męża. Jej członkowie obeszli się smakiem po odczytaniu testamentu. Niektórzy czynili zakusy, aby go podważyć, mimo to, ostatecznie Norze należał się dom i spory majątek zalegający w banku.
Miała tylko jedną osobę, z którą aż do dorosłości wymieniała myśli (bo ciężko tę relację nazwać zawierzaniem uczuć). Madame Melanię - Melly - poznała, gdy były uczennicami Ilvermorny. Obie okazały się silnymi indywidualistkami, nie potrzebującymi wielu słów, aby dobrze czuć się w swoim towarzystwie. Melly rozumiała postępowanie Nory jeszcze zanim dochodziło do danych wydarzeń w jej życiu, a ta akceptowała jej dziwności, oferując szereg planów i pragmatyczncyh rozwiązań. Kiedy Ursyn niespodziewanie zmarł, Eleonore odizolowała się od wszystkich, a formalności związane z pogrzebem konsultowała z Weissami właśnie Melanie. Madame Melania była jasnowidzką i człowiekiem, który nie ucieka się do kłamstw, co Nora ceniła nad wyraz.
Tego dnia jednak szła do wróżbitki, nie do przyjaciółki. Z jej ramienia zwisała czarna torba skórzana, która, jak to wsiąkiewka, mogła zawierać właściwie wszystko. Zaburzała nieco ogólnie schludny, elegancki i dopracowany ubiór Eleonore, w jakim dominowały proste kroje i wciąż żałobna tonacja. Pod względem wizualnym robiło to wrażenie bardzo klasycznej mody, zwłaszcza w połączeniu z prostym cięciem ciemnych włosów kobiety.
Nie pukała, a nie znajdując właścicielki lokalu w głównym gabinecie, zajrzała na jego zaplecze.
- Zamknięte? - uniosła brwi ze zdziwieniem, słysząc słowa pracownika. Była pewna, że przyszła w umówiony dzień, zapowiedziana, o właściwej porze. W powietrzu unosił się zapach kleju i drewna. Jej brwi mimowolnie się ściągnęły, gdy odniosła wrażenie, że skądś zna chłopaka za biurkiem. - Uczysz się?
OdpowiedzUsuńZwróciła uwagę na uposażenie zaplecza gabinetu jasnowidzki, ale w myślach powstrzymała się od oceny chłopaka. Chociaż, jak się zdawało, pracował na siebie, a nie żerował na rodzinie w ciągu wakacji, pozostawał siedemnastolatkiem, którego nieporadność w miejscu pracy była dla Nory czymś raczej spodziewanym. Sama na dłuższą metę mogłaby dostać rozstroju nerwowego, przebywając w tak zabałaganionej, chaotycznej przestrzeni. Ale kto powiedział, że w restrykcyjnym porządku kryje się tajemnica zdrowego umysłu? Wręcz przeciwnie - zdaje się, że ludzie żyjący z dnia na dzień bywają szczęśliwsi od planujących każdy szczegół.
Zapytana, odruchowo spojrzała w stronę trzymanej przez siebie wsiąkiewki, ale szybko wróciła wzrokiem na Swana.
- Może... - odparła bez przekonania w głosie, wyraźnie wahając się nad tym, co powinna zrobić. Niepewność nie była jej wrodzoną cechą, w ogóle nie należała nawet do pierwszej piątki. Tym razem brała się z przeświadczenia, że nie zaufa ze swoimi zamierzeniami anonimowemu uczniowi Ilvermorny. - Czy Madame Melanie wraca jeszcze dzisiaj?
Była w gotowości do zadania drugiego pytania oraz do tego, aby ewentualnie odczekać chwilę. Był poranek, w Caldwell o tej porze nie znalazłaby nawet otwartej kawiarni, a co mówić o gospodzie, gdzie można by przepędzić trochę czasu. Życie latem zamierało w miasteczku, czemu trudno się dziwić. Nora musiała coś jeszcze zweryfikować przed odjazdem, a do tego potrzebowała pomocy Melanie.
Cały anturaż, w jakim jawił się przed nią uczeń-pracownik wcale jej nie brzydził, a raczej fascynował. Rzadko widywała coś z tak krańcowego spektrum estetyki, do jakiej przywykła podczas mieszkania u wuja, a co utrwaliło się zwłaszcza po wyjściu za mąż. Swan wydawał jej się tak bardzo na miejscu pomiędzy tymi półkami pełnymi cudactw i zakrytymi płótnem figurami manekinów, że była bliska pozazdroszczenia takiej adekwatności. Tak, to było zdecydowane przeciwieństwo chudej wdowy witającej gości pogrzebowych w agorafobicznych przestrzeniach willi rodu Weissów. Zwłaszcza zwróciła uwagę na bufiastą, cienką koszulę Swana, która dodawała jego wizerunkowi swobodnego sznytu.
Dostrzegła imbryk na komodzie pod oknem.
- Pomógłbyś mi filiżanką kawy.
Bezpośredni zwrot jej nie zdziwił. Każdy uczeń Ilvermorny miał jakąś przynajmniej minimalną reputację w gronie składu pedagogicznego szkoły. O Swanie mówiono jako o problematycznym chłopaku; o sierocie, w którym nie widziano potencjału naukowego, za to podkreślano krnąbrność i niezależność. W Norze taka postawa budziła raczej irytację, niż współczucie. Nawet, jeśli uczeń miał okazać się sympatycznym człowiekiem. Postawę Swana odebrała jako prowokację, zresztą cały był prowokacyjny: od kręconych, niedbale zaczesanych włosów, po niechlujny ubiór godny pożałowania. Zastanawiała się tylko, jak taki duży dzieciak może jednak radzić sobie w życiu.
OdpowiedzUsuńJego propozycja mimo wszystko nieco ją zdumiała. To ciekawe, że w świecie magów jeszcze można było znaleźć się w sytuacji, gdy osoba przed tobą jawi się jako hochsztapler. Przecież dla magów niemożliwe nie istnieje! A jednak kobieta miała wrażenie, że chce się ją wmanewrować w jakieś nieskomplikowane oszustwo.
- Może później - skwitowała ze spokojem, ale nie usiadła przy biurku. Odłożyła tam tylko skórzaną torbę, która coraz bardziej ciążyła jej na ramieniu. Mimo swojego ponad metra siedemdziesięciu wzrostu, Nora nie była zbyt silna fizycznie. Pomyślała, że ręce chłopaka, spracowane i brudne, musiałyby sprawić sporo kłopotu podczas wróżenia z linii życia. Zresztą, Eleonore nie zajmowała się tego typu jasnowidzeniem - było ono dla niej za mało konkretne. W swojej pracy skupiała się na ciągach liczbowych i ich korelacji z nazwami rzeczy. Trzymała się konkretu i w nim odnajdowała poczucie bezpieczeństwa. Zapewne przeciwnie świat postrzegał Swan, co stwierdziła, przyglądając się dziwacznym mechanizmom ustawionych niedbale na gęsto ustawionych na zapleczu otwartych półkach.
- Nazywasz się Ryćar, prawda? Nie powinieneś teraz gdzieś występować ze swoim taborem?
Jak wiele amerykanek, Eleonore niewiele wiedziała na temat ludzi romskiego pochodzenia, a już szczególnie posiadała mało informacji o biografii chłopaka, z którym rozmawiała. Może ciekawiło ją, czego on szuka u boku Madame Melanii. Przeczuwała, że Swan należy do ludzi, którzy ukrywają się przed niebezpieczeństwem; miała wrażenie, że ma do czynienia z oportunistą życiowym. Tak czy owak, uznała, że rozmową pozyska od niego więcej, niż z mglistej interpretacjii linii na dłoniach.
- Może być czarna - oznajmiła po zaparzeniu kawy, kiwnięciem głowy dając chłopakowi znak, aby to on usiadł na jedynym krześle w pomieszczeniu.
Weiss
Proszę ładnie zgłosić się tutaj → foxie.the.bombshell@gmail.com, mam pewien pomysł do uzgodnienia.
OdpowiedzUsuńCharles Thornewell
[Wróżba jest jasna: kto pierwszy odmówi wątku, ten zmywa brudne kociołki po Victoriusie.]
OdpowiedzUsuńCaiden Everton& Victorius Calenbach
Krople zawisły w powietrzu, tworząc coś więcej niż zwykłą mgłę i chłód. Powstała zasłona, przez którą wszystko wydawało się mniej prawdziwe, jak sen, który nie chce się skończyć, albo jak świat, który zatrzymał oddech w pół ruchu. Charlie Thornewell wyszedł w ten mleczny wieczór w zbyt eleganckim płaszczu, który przytłaczał go bardziej niż sama pogoda, jakby materiał chłonął nie tylko wodę, lecz i jego niepokój. Kaptur, narzucony pospiesznie, nie krył jego jasnych włosów. Kilka pasm przykleiło się do czoła, błyszcząc jak srebrne nitki wśród szarości, która nie miała już granic między ziemią a niebem.
OdpowiedzUsuńTo nie była pogoda dla niego. Nie był stworzony na takie wieczory, na takie zmieszanie zapachu mokrej ziemi i jesiennej aury, które wdzierało się w nozdrza i w ciało, wywołując zimne drżenie w kościach. A jednak szedł, jak ktoś, kto nie ma już prawa się wycofać, a każdy krok zdawał się sprzeciwem wobec wszystkiego, czym był. Porządkiem, powściągliwością, chłodnym rozsądkiem, który teraz rozmywał się jak atrament pod deszczem. Każdy krok wiódł go w stronę miejsca, w którym nie powinien był się znaleźć. W stronę człowieka, któremu nie ufał, a jednak bez którego wszystko, co chciał osiągnąć, ległoby w gruzach. Każdy krok był kompromisem między dumą a koniecznością, między gniewem a pragnieniem przetrwania.
Ścieżka prowadziła w dół, ku pomnikowi majaczącemu w oddali niczym strażnik zapomnianego świata. Cienie drzew drżały na wietrze, wyciągając w jego stronę nierealne ręce, przypominając sylwetki, które nie do końca chciały odejść, a które wciąż spoglądały na niego z ukrycia. Zamek za jego plecami tlił się jeszcze światłem kilku okien, a ich odbicia w kałużach tańczyły jak błędne ogniki, niepewne, czy oświetlają drogę, czy ją mylą, prowadząc go w labirynt własnych wątpliwości. Charlie zwolnił.
Powietrze zgęstniało wokół niego, jakby próbowało zatrzymać każdy jego krok. Prefekt miał wrażenie, że z każdym oddechem wciąga coś więcej niż chłód. Coś, co drapało w gardle i zostawiało gorzki posmak niepokoju. Za dnia był przecież kimś innym. Kimś, którego nazwisko brzmiało jak obietnica porządku i równych kantów. Uśmiechał się dokładnie tyle, ile wypadało, mówił zawsze w odpowiednim tonie i nigdy nie pozwalał, by ktokolwiek zajrzał pod powierzchnię. Tam, gdzie porządek był tylko cienką warstwą przykrywającą coś, co wrzało. A jednak teraz potrzebował kogoś, kogo nie znosił. Kogoś, kto całe to wrzenie nosił na wierzchu, bez wstydu i bez granic. Swana Ryćara.
Sam dźwięk tego nazwiska budził w nim niechęć, wzdrygnięcie na metaliczny zgrzyt. Był w nim chaos, bezczelność i ta obrzydliwa pewność siebie człowieka, który nie musi udawać, że jest dobry. Charlie nie ufał mu ani trochę, ale potrzebował kogoś, kto potrafi kłamać z uśmiechem na ustach i sięgać tam, gdzie on sam nigdy nie pozwoliłby sobie dotknąć.
Patrząc na sylwetkę Swana przy pomniku, czuł w sobie nie tyle strach, co pewien rodzaj odrazy, która mieszała się z niechętnym podziwem. Było w tym coś z uznania dla zwierzęcia, które przetrwało w błocie, podczas gdy on całe życie uczył się, jak po nim nie stąpać. Charlie wiedział, że będzie musiał ubrudzić ręce. I że Swan zrobi to za niego z taką łatwością, z jaką inni oddychali.
— Ryćar — odpowiedział cicho, głosem stłumionym przez chłód. — Powiedzmy, że dziś wyjątkowo nie przeszkadza mi brud.
UsuńBlondyn uświadomił sobie, że już na samym początku dał się wciągnąć w słowne gierki, więc lekko wzdrygnął się, otrzepując się z niechcianego napięcia. Z wnętrza płaszcza wyciągnął zwinięty w rulon rysunek i podał go Swanowi.
Charlie starał się zachować spokój, jakby stawał do legalnej transakcji, a nie do potencjalnego rabunku w antykwariacie Silva Porta w Caldwell.
— Pomożesz mi zdobyć ten wisiorek — powiedział rzeczowo, unikając zbędnych emocji, choć serce wciąż pulsowało pod płaszczem. Miał świadomość, że ton głosu musi pozostać profesjonalny i neutralny, bo każde zawahanie mogłoby zdradzić prawdziwe intencje.
Liczył na to, że Ryćar nie dostrzeże subtelnych różnic między zwykłymi świecidełkami a magicznymi artefaktami, że jego ignorancja (którą zakładał Charlie) będzie tarczą, którą da się wykorzystać.
— Dla dziewczyny.
Charles Thornewell
— Cieszę się, że pytam o opinię człowieka z tak nienagannym gustem — odparł sucho.
OdpowiedzUsuńCharlie zmierzył go wzrokiem powoli, niemal z premedytacją, jakby chciał dokładnie zapamiętać każdy szczegół tej żałosnej sylwetki. Od przemoczonych włosów przyklejonych do czoła, przez ubranie, które dawno straciło swój kształt i kolor, aż po buty, które wyglądały, jakby przeżyły więcej deszczu niż właściciel. W oczach Thornewella było coś więcej niż pogarda. Chłodne, wyrachowane zainteresowanie, jak u kogoś, kto bada dziwny, brudny okaz pod szkłem.
Powstrzymał parsknięcie, choć kącik ust drgnął mu ledwie zauważalnie. W strugach deszczu Ryćar wyglądał jak obwoźny łachmyta. Jak ktoś, kogo świat zdążył już kilkukrotnie wypluć, a on i tak nauczył się z tego brudu lepić swoje własne zasady. Blondyn nie zamierzał go oceniać, przynajmniej nie głośno. Potrzebował go. Potrzebował jego bezwstydu, jego zdolności poruszania się w półcieniach.
Nie obchodziło go zdanie chłopaka. Nie przychodził tu po lekcję gustu. Potrzebował naszyjnika ze względu na jego moc, nie wygląd. W świecie, w którym wszystko było pozorem, tylko magia miała jeszcze jakąkolwiek wartość.
Dym papierosa zaczął wpełzać między nimi jak nieproszony gość. Cienka wstęga, która po chwili zakręciła mu się w nosie, zaczęła palić gardło. Charlie poczuł, jak coś mu się zaciska w klatce piersiowej. Coś cięższego niż zwykły dyskomfort, duszenie się czyjąś obecnością. Każde zaciągnięcie Ryćara przynosiło nową falę gryzącego zapachu, który wdzierał się do płuc. Powstrzymał odruch kaszlu. Dym drażnił go nie tylko fizycznie. Był jak atak na wszystko, co w sobie pielęgnował. Swan palił tak, jakby chciał wcisnąć w niego ten zapach na stałe i zaznaczyć swoją obecność.
Wychowanek Gromoptaka wciąż trzymał pergamin w dłoni z całą swobodą świata, a papier, wilgotny od deszczu, zaczynał się już lekko marszczyć. Charlie patrzył na niego z czymś, co tylko z pozoru przypominało cierpliwość. W rzeczywistości była to czysta kalkulacja. Zsunął kaptur z głowy, otrzepując z włosów krople wody, i powoli podszedł bliżej, jakby chciał przywrócić światu właściwy porządek.
— Oddaj. — Jego głos był cichy, ale niósł w sobie coś, co nie znosiło sprzeciwu. — Jeśli cię to przerasta, nie ma problemu, znajdę kogoś innego.
Wyciągnął dłoń po kartkę, nie spiesząc się, jak ktoś, kto wie, że jego pewność siebie wystarczy za całą przemoc.W geście nie było gniewu, raczej coś subtelniejszego. Prowokacja, podszyta obojętnością. Zaryzykował, że urażona duma zrobi za niego resztę. Wystarczyło zasugerować, że tamten jest niekompetentny, że jego pomoc to tylko zbędna uprzejmość.
— Nie interesują mnie twoje bazarowe świecidełka i ziółka.
Pochylił się minimalnie, a palce drgnęły, próbując delikatnie wyciągnąć pergamin z jego dłoni, jakby sprawdzał, ile oporu może znieść. Był tak blisko, że czuł ciepło bijące od drugiego ciała i parujący z niego nieprzyjemny zapach.
Nie mógł pozbyć się poczucia, że musi wdychać jego trujący oddech, żeby osiągnąć cel, paliło go od środka równie mocno, co papierosowy dym w gardle.
Charlie
OdpowiedzUsuńCharles Thornewell nie znosił gróźb pod swoim adresem, a zwłaszcza tych rzucanych z taką niepoważną, zawadiacką nonszalancją. Po raz pierwszy od tych kilku minut, kiedy Swan naruszył jego strefę komfortu, prefekt poczuł, jak fasada powściągliwości pęka. Wszystkie poprzednie emocje, od obrzydzenia bliskością po irytację, ustąpiły miejsca jednej, dominującej sile: złości. I nie była to złość impulsywna, lecz starannie wyhodowana i kontrolowana. Przypominała topniejący lód. Powolny, nieodwracalny proces, po którym zostaje tylko niszcząca powódź. To nie był już spór o kartkę. W tej jednej chwili Ryćar sprawił, że Charlie pokazał mu cień człowieka, jakiego lepiej było nie budzić.
Nie dał po sobie poznać, że ruch chłopaka, choć w minimalnym stopniu go zaskoczył. Jego oczy zachowały zimną, niemal beznamiętną ostrość, a każdy mięsień twarzy wydawał się napięty, choć pozornie spokojny. Nie ufał mu ani trochę. Wiedział od samego początku, że jest jak chorągiewka na wietrze swoich kaprysów. Nie do przewidzenia i nie do okiełznania. Nie chciał okazywać, że bliskość mierziła go bardziej niż zwykła fizyczna niewygoda. Nieznośny był ten zapach tytoniu i ziemi, który Ryćar przyniósł ze sobą z zakamarków, o których Charlie nawet nie chciał myśleć. Mimo to nie szarpnął się, nie próbował się uwolnić.
Ręka Swana była ciepła i silna jednocześnie, jakby ukrywała w sobie coś więcej niż tylko młodzieńczą brawurę. I z pełną świadomością, jakby sprawdzał wytrzymałość stali, Charlie przyciągnął rękę Swana bliżej siebie, tym samym próbując zbliżyć chłopaka ku sobie w sposób ledwie zauważalny, ale wystarczający, by wywołać poczucie dyskomfortu, nie ujawniając tym samym własnej słabości. Gest był prowokacyjny w swojej subtelności. Spojrzał prosto w granatowe oczy Ryćara i mógłby przysiąc, że w tym spojrzeniu jest niebezpieczeństwo, którego nie da się zważyć ani zmierzyć.
— Śmiało — rzucił cicho — jeśli starczy ci tylko odwagi.
Blondyn wykrzywił usta w delikatny, ledwie dostrzegalny uśmiech. Fakt, że Swan ośmielił się zagrozić odczytaniem przyszłości z jego dłoni, wywołał w nim jedynie pogardliwe, niemal intelektualne rozbawienie. Charles odrzucał magię chaotyczną, całe to ezoteryczne rzemiosło, które Swan zdawał się uosabiać. Thornewell nie wierzył w żadne wróżenie z fusów, czytanie z linii dłoni i przepowiadanie przyszłości z kart. Dla niego te praktyki były niczym innym, jak głupią, obwoźną rozrywką, niegodną uwagi kogoś o jego statusie i wiedzy. Nie obchodziło go, jak silna jest intuicja chłopaka, ponieważ wiedział, że żaden prąd chaotycznej magii nie jest w stanie naruszyć jego wewnętrznej struktury i determinacji. Czuł się bezpieczny pod tym względem. Jego przyszłość była rygorystycznie zaplanowana, a nie pozostawiona kaprysom przeznaczenia.
Uścisk Swana, choć już nie dominujący, był nadal irytująco bliski, ale Charles podjął świadomą decyzję, by ignorować to fizyczne wyzwanie.
Nie miał zamiaru mówić nic więcej, niż to, co konieczne. A nawet z tym chciał się wstrzymać jak najdłużej. Prawda o wisiorku i jego przeznaczeniu byłaby zbyt niebezpiecznym narzędziem w rękach kogoś tak nieprzewidywalnego jak Swan.
— Jedyną rzeczą, która jest w tej sytuacji warta twojego zainteresowania, Ryćar, jest wynagrodzenie, które możesz otrzymać. Nie interesuj się resztą. Twoje kaprysy są zbyt tanie, by ryzykować utratą zlecenia.
W tym momencie Charles uniósł dłoń w nadgarstku w minimalnym, ale stanowczym geście, zmuszając Swana do świadomego wyboru.
— Puścisz mnie —rzucił chłodno — czy mam cię za rączkę odprowadzić do zamku?
Chm
Sen rozciąga się, jak cienki woal oniryczności: przejrzysty, delikatny jak mgła, pełen niuansów. Z drugiej strony jednak niestabilny, kruchy, łatwy do rozerwania. Darren nie wie, o których z tych cech dowie się w pierwszej kolejności. Na razie jednak, wciąż w objęciach Morfeusza, chwyta chętnie każdy z tych rozmytych w głowie obrazów i zdobionych ornamentów myśli, gdy zawieszony między ciałem, a fantazją, daje się porwać w nurt mętnych wód własnego umysłu. Echo oddechu drży przy tym w nieunikniony sposób, jakby los jeszcze nie zdecydował, czy Wychowanek Pukwudgie wejdzie w głąb światła wyobraźni, czy pozostanie w cieniu nocy, blisko rzeczywistości. Poruszają się przy tym rzęsy Darrena, skryte pod pergaminem powiek, jakby wciąż gotowe były do ich otworzenia, gdy zajdzie potrzeba; porusza się też klatka piersiowa, rozprężona świeżo nabranym w płuca powietrzem.
OdpowiedzUsuńByle ruch jest w stanie go obudzić. Niesiony na nerwach dzisiejszego dnia, nie leży bowiem na szpitalnym łóżku w głębokim uśpieniu. Przeciwnie, płycizna jego snu dotyka niemal ciała, które nieco niespokojne, nie wie, czy wciąż spać, czy już wstać.
Chciałby czasem poczuć, jak kotwica jego charakteru przypięczętowuje myśli w jednym miejscu, nawykiem ekspresjonisty i panikarza, emocje jednak wylewają się z niego zwykle wiadrami, czego efektem jest to, że spokój rzadko kiedy wita się z nim w przedsionku jego myśli.
Tak jest też dziś. Usta rozchylają się nieznacznie w zaniepokojeniu, mamrocząc coś chaotycznego o dzisiejszym dniu, a dłonie, za dnia dzierżące narzędzia do sporządzania magicznych amuletow, podczas snu poruszają się w kierunku ciała, jakby szukał wsparcia.
Kiedy Swan nachyla się nad nim, Darren podświadomie czuje ów obecność.
Palce zaciskają się na materiale kołdry, jakby w tym momencie śnił coś żywego. Coś, co długo nie opuści jego ducha. Z ust wydobywa się również ciche westchnięcie dezaprobaty, gdy gorąc cudzego oddechu osiada mu na krtani i szyi. To ten moment, w którym ciało przebiega pierwszy dreszcz, a oczy Darrena, dotąd zamknięte, nagle otwierają się przed Rycarem.
— Co tu robisz? — pyta.
Uczucie ciężaru, które spoczywa mu na piersi, jak ołowiana dłoń, to efekt zaskoczenia, ale również konsekwencja działania feralnego artefaktu, który dostał od Rycara nie tak dawno temu.
— Jeśli chcesz wykupić swoje winy, to nie dziś. Dziś jestem dostatecznie zmęczony.
W głosie chrzęści uzasadniona pretensja, głoski przemykają między palcami, pozbywając go kontroli nad nimi. Zawsze pozostaje powściągliwy, spokojny. Dziś brzmi niezadowoleniem i rześkim rozsierdzeniem.
— Wiedziałeś, co mi sprzedajesz?
Szuka wyjaśnień.
Darren
Muśnięcie dłoni trwało może sekundę, ale w tym krótkim kontakcie zawrzało coś, co Charles zwykle trzymał głęboko pod kamienną maską. Drgnęło w nim coś nieokreślonego. Cichy impuls niepokoju, który mieszał się z narastającą irytacją i tlił się jak żar pod popiołem. Nie było to uczucie impulsywne, raczej przebłysk czegoś, co potrafiło rozlać się po całym ciele, przytłoczyć i przygwoździć do rzeczywistości mokrym płaszczem i chłodnym powietrzem. Każdy oddech zdawał się cięższy, powietrze gęste od wilgoci, która przyklejała ubranie do skóry, a mimo to Charlie nie puścił tego impulsu. Przyjął go jak zimny kamień, twardy i nieprzenikniony, zachowując pełną kontrolę.
OdpowiedzUsuń— Dziesięć procent — wyrwało mu się szybciej, niż chciał, a w głosie drgał ledwo wyczuwalny ton determinacji, ostrzegający, że żadna sztuczka nie przejdzie. — I żadnych sztuczek.
Napięcie nie opadło, jedynie zmieniło kształt. Zawisło między nimi jak powietrze przed burzą, gdy włosy lekko unoszą się od elektryczności. W powietrzu wciąż coś drżało, niewidzialne i niebezpieczne, ale ujarzmione na moment, jak grzmot, który ugrzązł w chmurach, szukając wyjścia. Charlie zauważył wreszcie, że Ryćar przyjął stonowaną postawę, jakby chwilowo przystopował swoje prowokacje. Ale Thornewell wiedział, że to pozory. Nie dał się nabrać na tę chwilową ułudę spokoju. Nie uśpiło to jego czujności ani na moment. Każdy oddech Swana, każdy ledwo dostrzegalny ruch, mógł zwiastować nagły wybuch. Niespodziewany gest lub słowo, które zmieniłoby dynamikę między nimi w ułamku sekundy. Czuł się, jakby stąpał po cienkim lodzie, który w każdym momencie mógł się rozpaść pod jego stopami. Wystarczył niewłaściwy ruch, a cała ta krucha równowaga rozleciałaby się na drobne kawałki. Każda sekunda wymagała od niego maksymalnej koncentracji, perfekcyjnej kontroli nad własnymi reakcjami, nad spojrzeniem, którym Ryćar mógłby próbować rozgryźć. Przyjął tę ostrożność jak ciężki płaszcz, który oblepiał ciało i umysł, ale nie ograniczał determinacji.
Charles czuł, że każde spojrzenie chłopaka może rozebrać go na części, że każdy gest, choć pozornie niewinny, mógł odkryć jego słabość. Nie mógł sobie na to pozwolić. Wiedział, że przyznanie się przed kimkolwiek (nawet przed samym sobą) do potrzeby pomocy było krokiem gorzkim i bolesnym. W tej chwili balansowali na cienkiej linii między potrzebą a ryzykiem. Obaj byli desperatami swoich własnych motywów. Na pierwszy rzut oka ich sytuacja mogła wyglądać na równą, niemal symetryczną walkę o przetrwanie, ale prawda była bardziej skomplikowana.
— Musisz zdecydować tu i teraz.
Charlie nie mógł pozwolić, żeby Swan zobaczył, ile naprawdę kosztowało go przyznanie się do własnej słabości. Ten moment był jego jedynym punktem odniesienia, w którym mógł wymusić decyzję. Wyciągnął prawą dłoń, nie w pojednawczym geście uścisku dłoni, ale wyboru, który miał zmusić chłopaka do podjęcia ostatecznej decyzji. Lewą ręką, z ledwie słyszalnym szeptem tkaniny, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni różdżkę.
— Oczekuję wiążącej zaklęciem przysięgi — powiedział.
Charles odważył się spojrzeć w oczy Ryćara. Głębokie, granatowe, niemal bezdenne, jak niebo po zapadnięciu nocy, zanim wzejdą gwiazdy. Ten moment intymności wzroku był najbardziej niebezpieczną grą.Pod spojrzeniem Swana czuł, że świat może w każdej chwili zawisnąć między zaufaniem a zdradą, między obietnicą a konsekwencją.
Charlie
Charlie zamierzał już cofnąć rękę, gdy Swan chwycił ją, przypieczętowując tym samym ich porozumienie. W tym lapidarnym, a jednocześnie doniosłym kontakcie, Thornewell nagle uświadomił sobie obecność ukrytej, bezimiennej motywacji, która napędzała Swana. Zwykły ruch dłoni niespodziewanie nabrał ciężaru, którego sensu nie potrafił jeszcze zdefiniować.
OdpowiedzUsuńBlondyn nie był zaskoczony. Odrzucenie było wpisane w ten układ od początku, tak samo jak to, że Swan postawi własne warunki. To było nieuniknione, jakby zapisane w rytmie ich rozmowy, w grę, której reguły Ryćar narzucał z naturalną pewnością drapieżnika.
— Zgoda.
Nie zamierzał się targować, bo wiedział, że w tej rozgrywce nie chodziło o procenty czy liczby, lecz o coś bardziej pierwotnego. O wybór chwili, w której nawet ustępstwo mogło stać się narzędziem przewagi. Nie miał w sobie pokusy, by zaniżać wartość tego, co przyniósł, ani udawać, że nie wie, ile jest warte. Choć chłopak wzbudzał w nim nieufność i subtelną pogardę, nie potrafił potraktować go jak kogoś, z kim można grać aż tak nieczysto. Własne zasady były dla niego czymś w rodzaju kotwicy. Niewidzialnej, ale niezniszczalnej. Nie był święty, nigdy nie próbował taki być. Potrafił kłamać, gdy wymagała tego sytuacja, łamał przepisy, jeśli stały mu na drodze, i bez wahania sięgał po magię, którą inni nazywali zakazaną, ale mimo to istnieje w nim pewien nieprzekraczalny rdzeń zasad, które definiują jego tożsamość. To nie była świętość, tylko konsekwencja i lojalność wobec złożonych obietnic.
Charlie przytrzymał jego dłoń. Ciepło uderzyło go natychmiast, nieprzyjemne po chłodzie, który dotąd trzymał w palcach. Skóra Swana emanowała energią, której się po nim nie spodziewał. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że to ciepło przenika głębiej, jakby zostawiało ślad pod skórą. Granat oczu wychowanka Gromoptaka przygasł niemal do czerni, ale Charles nie uległ pokusie zanurzenia się w tym spojrzeniu. Jego uwaga w całości skupiła się na różdżce, która teraz ciążyła chłodem. Zacisnął mocniej palce na dłoni Swana i uniósł obie na wysokość klatki piersiowej.
— Obscura Lingua.
Formuła zaklęcia spłynęła z ust półszeptem.
W przeciwieństwie do klasycznej Przysięgi Wieczystej, ta Przysięga Milczenia nie potrzebowała ceremonii ani świadków. Jej siła wnikała od razu, oplatając gardło niewidzialnymi węzłami. Każda próba zdrady, choćby myślowa, wywoływała natychmiastowy ból gardła i niemożność wypowiedzenia słowa.
Charlie nagle cofnął palce, puszczając jego rękę w geście tak gwałtownym, że wstrząsnął ciszą po zaklęciu. Uścisk pękł. W miejscu ich kontaktu Thornewellpoczuł przelotny, piekący zryw, niczym gorąca, fantomowa pieczęć, która uniosła się i natychmiast zniknęła. Był to dotkliwy ślad magii, który wniknął głęboko w pamięć jego ciała, pozostawiając poczucie, że dotknął czegoś zakazanego i rozżarzonego.
Charlie
Słowa zwykle uchodzą z ust Swana, jak dobrze budowana fasada. Są szorstkie, ale proste w przekazie. Idealnie skrojone i mające na celu uzyskać odpowiedni efekt. Takie Darren odnosi wrażenie, gdy go słucha, a ma okazję parokrotnie, odkąd Swan przybywa do Ilvermory.
OdpowiedzUsuńKażda z wypowiedzi [i]Ricardo[/i] nie tylko bowiem ma odpowiedni ciężar, ale i dostatecznie silną strukturę, by podtrzymać kłamstwa ulicznego manipulanta.
Gdyby nie naturalny Darrenowi sceptycyzm i umiejętność cierpliwego obserwowania otoczenia, pewnie uwierzyłby Swanowi we wszystko, co ten miał mu do powiedzenia kiedyś, dziś i co może powiedzieć w przyszłości. Dziś jednak jest inaczej. Struktura słów Swana traci swą stabilność. Drobna skaza, pierwsze pęknięcie na obwarowaniu ust Rycara, rozszczelnia fasadę i zostawia w jego słowach miejsce na prawdę. Ukazuje lęk i drżenie niepewności, wniesione w jego głos.
Bramy ust Swana otwierają się wtedy o sekundy za późno i o ton zbyt ostrożnie, jakby Rycar wiedział, że wystarczy jedno tylko słowo, by powiedzieć w tej rozmowie [i]za dużo[/i] lub powiedzieć coś [i]nieskutecznie[/i]. W efekcie, dostrzegając u Swana tę drobną zmianę, Darren wie, że kolejne wypowiedzenie z jego strony to tylko perfidna wymówka. Prosta zagrywka, która ma zakamuflować jego błędy.
— Uważać mogę na to, by nie wykryli mnie nauczyciele z nielegalnym piórem podczas pracy, a nie na to, by pióro odbiło się rykoszetem na moim zdrowiu! — protestuje, bo nic co mówi teraz Swan nie ma sensu. Jego zdrowie powinno być gwarantem w ich poprzedniej transakcji.
— Jeśli coś od Ciebie kupuję, to oczekuję, że ten przedmiot mnie nie skrzywdzi, ani nie zabije... to chyba dość oczywiste?
Nie jest pewien, czy Rycar rozumie jego złość, ani czy waży na to, co sam zrobił, sprzedając mu feralny przedmiot. Mimo tego jakaś wewnętrzna siła (upartość, zaczajona w kątach głowy), nakazuje mu trwać w tej beznadziejnie nieowocnej dyskusji, która przeczuwa, że zakończy się niezadowoleniem zarówno jego, jak i Swana.
Być może dlatego wzdycha bezgłośnie, po chwili biernego siedzenia w łóżku, dźwigając się do góry. Nos Darrena omal nie ociera się wtedy o miękkość rycarowego policzka, gdy nieco wyrównuje między nimi poziomy. Wciąż jest nieco niżej od Rycara, ale tego nie przeskoczy, jako że ten jest nachylony nad jego łóżkiem.
Tej nocy odważa się jednak spojrzeć mu w oczy. Ma w sobie również ogień temperamentu, o który nie posądziłby go nikt inny, wiedząc jak zahukany i nieśmiały wobec rówieśników potrafi być na co dzień Grimsditch. Uszczerbek na zdrowiu to jednak dostatecznie mocna motywacja do tego, by walczyć o swoją godność i swój interes.
— Jeśli chcesz, żebym dalej milczał w tym temacie, lepiej żebyś oddał mi moją zapłatę.
Krótki, surowy ton, choć osłabiony przez brak sił, wydobywa się z jego krtani. Nie tylko pośrednio daje mu tym znać, że nikomu nie mówił, ale również stawia swój pierwszy i kluczowy warunek. Pociąga przy tym za koszulę Rycara, przyciągając go do siebie niespodziewanie. Trochę dlatego, że wciąż jest na niego zły i chce pokazać mu, że nie będzie grał tak, jak mu Swan dziś zagra, a trochę przez wzgląd na to, że głos mu się łamie.
Kolejne słowa są więc ciche, słabsze. Mimo to, przy nachyleniu się w kierunku Rycara z ustami blisko jego szyi, skutecznie trafiają tam, gdzie powinny, tj. do jego uszu:
– Wiesz, Swan... myślałem, że jesteś w tym swoim handlu i w przekrętach bieglejszy.
Oddech Darrena, wciąż nieco urwany i ciężki, osiada na szyi kolegi, sam jednak przy tym nie potrafi zachować zimnej krwi, gdy jeden z kosmyków Swana ociera się o jego brodę, łaskocząc go natrętnie. Odtrąca go dłonią, dmuchając bezradnie w kaskadę włosów Rycara, jakby ten naiwny gest miał go przed czymkolwiek uchronić. Otóż nie chroni. Kolejne kosmyki Swana już smagają go po policzku, wprawiając w dyskomfort.
— Ech... — wzdycha nieporadnie, tracąc tym samym początkowy animusz w rozmowie.
Darren