sobota, 13 września 2025

[KP] Range of motion shrivels all around me

THYME BARLOWE
Always said I had a way with words, never knew I could be speechless
właśc. Euthymia Meredith Barlowe — urodzona 4 listopada w Detroit w stanie Michigan — mugolaczka pałająca niechęcią do wszystkiego co magiczne, ale kiedy ma ku temu odpowiedni nastrój, utrzymuje że jej przodkiem jest Marius Black — wychowanka domu dziecka; porzucona przez niemagicznych rodziców, kiedy wyszło na jaw, kim naprawdę jest — podczas pierwszego roku z takim uporem tłumiła swoją magię, że musiała go powtórzyć; aktualnie jest na roku szóstym — podczas Ceremonii Przydziału zainteresowały się nią dwie rzeźby: Pukwudgie oraz Gromoptak; przechyliła się jednak w stronę tego pierwszego, ponieważ już wtedy wiedziała, że nigdy nie zapamięta nazwy tego domu — przedmioty podstawowe: czarobotanika (będąca jedynym przedmiotem, w który wkłada serce), obrona magiczna (na której nikt nie chce dobrowolnie stawać z nią w szranki przez wzgląd na niestabilność jej magii), transmutacja (gdzie z kolei wszyscy zasłaniają oczy, kiedy przychodzi jej kolej, żeby coś transformować) — przedmioty dodatkowe: arkany niemagii oraz sztuki magiczne (bo całkiem nieźle idzie jej obcowanie z pianinem, OŁÓWKIEM i piórem) — właścicielka kapryśnej, 9-calowej różdżki z głogu i drzewa wężowego, zasilanej wibrysem kuguchara — burn it down...

Now the world is only white noise, frequencies that I can't understand
Mieszka w pęknięciach; emocji, myśli, oczekiwań. Łamie kości na pół, na cztery, kruszy się i po latach już nie krzyczy nie na głos, mimo że wciąż wciska się ją gdzieś, gdzie nigdy nie powinna się znaleźć — tak czuje

Odnosi wrażenie, że nie mieści się nawet we własną skórę, więc rozpycha się w niej, szuka centymetrów sześciennych wolnej przestrzeni, miejsca na oddech, a cały ten chaos, który rośnie w niej, odkąd tylko pamięta, zamyka w klatce żeber. Pozwala, by napierał na płuca oraz szkielet, chwytał za gardło, nawet miażdżył serce, byle nie dotarł do głowy. 

W głowie musi być czysto, jasno i przejrzyście, żeby posortować przynajmniej myśli, skoro nie sortuje uczuć. 

Myśli porządkuje się łatwiej — tak sądzi.

W głowie ma czysto, bo wszędzie indziej brudno; brudno pod paznokciami, brudno w żyłach, a w duszy podobno najbrudniej.

Nie potrafi udawać czegoś, czym nie jest, choć nie do końca wie czym tak naprawdę jest — wie za to, czym stać się nie chce. 

Bardzo by natomiast chciała rzucić to wszystko w diabły: zbudować sobie nowe życie, w którym wreszcie znajdzie kąt dla siebie, pokolorować słowami nową rzeczywistość, gdzie poczuje się chciana. Wyhodować nowe serce, które nie będzie wrzodziejącą raną rozdrapywaną co i rusz przez cudze dłonie; wejść w nowe ciało, takie mniej znoszone i bardziej na wymiar, żeby pasowało do niej, a nie do ram, przez które trzeba ją przeforsować.

7 komentarzy:

  1. No cześć! Baw się dobrze tą długo wyczekiwaną przez wszystkich Panną :D

    Rowan, Darren & Glenn

    OdpowiedzUsuń
  2. Słońce miało dziś leniwe usposobienie. Wisiało nisko nad ogrodem jak rozgrzany medalion zawieszony na niebie. Złote światło sączyło się przez liście, tworząc tańczące wachlarze cieni na ścieżkach i trawie. Pachniało kwitnącą miętą, rozgrzaną ziemią i czymś jeszcze: słodkim, ledwie wyczuwalnym zapachem starej pergoli porośniętej wiciokrzewem. Wysokie trawy przy dróżce falowały lekko na wietrze, łagodnie kołysząc główki ziół, które ktoś posadził nieco chaotycznie, między grządkami a klombami magicznych odmian. Gdzieś w tle brzęczały owady, z oddali dało się słyszeć kogoś śmiech.
    Charlie stał na uboczu, oparty o pień starego derenia, który rzucał długi cień na miękki mech pod jego stopami. Z ukrycia obserwował Euthymię, która siedziała pod starym drzewem, tam, gdzie ogród czarobotaniczny przechodził w mniej uporządkowaną dzikość. Kolana miała podciągnięte, pergamin oparty o jedno z nich, a końcówka pióra tańczyła nad papierem z gracją, której nie spodziewałaby się po kimś takim jak ona. Pochylona nad zapiskami, z potarganym kosmykiem jasnych włosów opadającym na policzek, wyglądała jak część tego południa, jakby słońce świeciło łagodniej tylko dla niej. Zauważył, jak podnosi głowę. Przez sekundę miał wrażenie, że go widzi. Nie fizycznie, ale jakby przeczucie przecinało przestrzeń między nimi. Po chwili jej wzrok wrócił na pergamin.
    Euthymia była inna niż wszystko, co znał. Nie pochodziła z magicznej rodziny, nie znała starych zaklęć, nie mówiła z uwielbieniem o runach, nie chłonęła nauki. Była z innego świata. Widział ją setki razy. Widział, to bardzo dobre słowo. Nigdy wcześniej nawet nie pomyślał, że mogłoby ich coś łączyć. Właściwie to nie sądził, by w ogóle mieli cokolwiek wspólnego. Nie rozmawiali ze sobą. Nie szukali siebie wzrokiem na korytarzach. Przez pięć lat po prostu mijali się, jak wszyscy inni. Ona, wiecznie gdzieś pomiędzy, jakby wciąż nie na miejscu. On, zapatrzony w księgi, rośliny i mechanizmy magii, w których świat miał sens. Nie zbliżali się do siebie. Nie było powodu. Aż do tamtej lekcji czarobotaniki, kiedy jak zawsze siedziała sama, nieco bokiem do grupy. Zwykle wyglądała, jakby przebywanie na lekcjach ją nużyło, jakby wszystko w tej szkole było jej obce oraz irytujące. Widać to było po tym, jak trzymała różdżkę, jak unikała spojrzeń, jak zbyt długo wahała się przy każdym zaklęciu. Nosiła się tak, jakby magia była zaledwie niedogodnością. Dostali wtedy zadanie opracowania aster silvestris vulnerarii, rośliny, którą mugole traktowali jak chwast, który psuje trawniki i przyciąga robactwo. Gwiazda pastucha dla większości magów była jedną z tych roślin z działu „przydatne, ale nudne”. Ot, pomagała w stabilizowaniu eliksirów leczących rany. W dodatku cholernie trudna w pozyskiwaniu: wrażliwa na temperaturę, dotyk, światło i mnóstwo innych pomniejszych czynników. Charlie podszedł do sprawy jak zwykle metodycznie. A potem spojrzał na dziewczynę. Nie, żeby planował. Po prostu podniósł głowę i ją zobaczył. Nie rozkroiła rośliny, nie zgrzytała nożem po łodygach, jak większość z nich. Nie próbowała wycisnąć z niej ostatniej kropli, a potem wyrzucić niepotrzebne resztki. Klęczała przy roślinie i delikatnie, z niemal nabożną ostrożnością, jakby to była żywa istota, którą trzeba zrozumieć, a nie wykorzystać, oddzieliła kwiaty, te nierozwinięte jeszcze, zamknięte pączki, które większość uczniów uznała za bezużyteczne. A potem za pomocą miękkiego filtra z tkaniny pozyskała z nich to, co najcenniejsze. Nie zwykły olejek. Nie kolejną fiolkę z czymś mdłym. Esencję. To było jak czysta, niezafałszowana sztuka alchemiczna. Nauczyciel zwrócił jej uwagę, że nie wykorzystała całej rośliny, że zmarnowała materiał, że nie pracowała zgodnie z podręcznikiem. I tedy powiedziała coś, co Charlie zapamiętał lepiej niż własne notatki z całego miesiąca. „To najlepszy sposób. Tak samo pozyskuje się składniki z vermothry”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Vermothra.
      Wtedy ją dostrzegł. I już wiedział, że będzie wracać myślami do tego obrazu częściej, niż powinien. Poczuł coś dziwnego, jakby ktoś polał go wrzątkiem od środka. Dziewczyna, którą zbywał przez pięć lat, właśnie w kilka sekund roztrzaskała cały jego porządek rzeczy. Jakby do tej pory widział jedynie zarys jej cienia.
      A teraz siedziała pod tym starym drzewem, zupełnie zwyczajnie, jakby nic się nie zmieniło. Charles wpatrywał się w nią i po raz pierwszy w życiu nie miał bladego pojęcia, co z tym zrobić. Nie był tchórzem, ale wolał nie mówić, ile czasu zajęło mu podjęcie decyzji, by wstać spod tamtego krzewu i ruszyć w jej stronę. W jego głowie wyglądało to lepiej. Naturalniej, mniej jak defilada wewnętrznego chaosu.
      Z każdą sekundą, z każdym krokiem wydawało mu się, że ziemia jest trochę mniej stabilna. Euthymia nie podniosła wzroku. Z jej wyrazu twarzy można było wyczytać skupienie. Wstrzymał oddech. Dwa kroki. Jeden.
      Stanął naprzeciwko niej.
      — Od dziś mam ci pomagać z lekcjami — powiedział, zanim zdążył pomyśleć, jak to zabrzmi. Głos miał zbyt pewny siebie, jak na to, co działo się w jego żołądku. — To nie mój pomysł. Prośba profesora od zaklęć.
      Czekał, aż podniesie głowę i przypomni sobie jego imię, albo to, że w ogóle istnieje.
      — Podobno masz zaległości.
      Nie miał pojęcia, w co się właśnie wpakował, ale nie żałował ani sekundy.

      Stęskniony Charlie

      Usuń
  3. [No w końcu się doczekaliśmy, hej! Wyszła idealna, chętnie będziemy uprzykrzać jej żyćko <3333]

    OdpowiedzUsuń
  4. Everard Harkaway nigdy nie przechodził obojętnie obok łatwych celów, a Thyme od dawna stanowiła dla niego ulubioną rozrywkę. Mugolaczka w Ilvermorny - sama ta etykieta wystarczała, by czuł, że jej obecność na korytarzu zanieczyszcza przestrzeń, w której kroczył. Ale w jej przypadku chodziło o coś jeszcze. O ten upór. O tę absurdalną zdolność do podnoszenia się po każdym jego zaczepnym słowie, jakby każde kolejne nie trafiało, a tylko ślizgało się po powierzchni. I właśnie to, paradoksalnie, pchało go, by próbować mocniej, celniej, ostrzej. Zauważył ją przy tablicy ogłoszeń - samotną, pochyloną nad jakimś pergaminem, zupełnie oderwaną od reszty grupki uczniów, którzy szeptali i zerkali z dystansem. Doskonała okazja. Podszedł niespiesznie, pewnym krokiem, niosąc w sobie tę charakterystyczną aurę chłodnej, arystokratycznej buty. Cień padł na jej sylwetkę, a wargi Everarda wygięły się w drapieżnym półuśmiechu.
    - No proszę… - mruknął, tonem pełnym złośliwego zadowolenia. - Nasza nadworna mugolaczka znów próbuje wmieszać się w świat, do którego nigdy nie będzie należeć. Nie pytał, nie czekał na reakcję. Słowa wypowiadał jak ciosy, pewny, że ich ciężar zrobi swoje. A jednak gdzieś z tyłu głowy czaiła się znajoma świadomość: ona znowu się nie złamie. Ona znowu podniesie wzrok. I to było dokładnie to, co trzymało go przy niej jak ćmę przy ogniu - ta wieczna, prowokująca odporność, którą chciał zetrzeć na pył, a która wciąż i wciąż stawiała mu opór. Everard uniósł brew, kiedy Thyme podniosła na niego wzrok, nie ten przestraszony, nie ten zrezygnowany, którego spodziewałby się po kimś jej pochodzenia, ale ten sam niepokorny błysk, którym rzucała mu wyzwanie od miesięcy. Oczywiście, że nie odwróciła spojrzenia. Oczywiście, że znowu nie zamilkła. Właśnie dlatego wracał. Przybliżył się o krok, nie dając jej ani odrobiny przestrzeni, jakby samo jego istnienie mogło ją przytłoczyć. Głos miał miękki, prawie uprzejmy, tonem przypominał starszego kuzyna udzielającego dobrych rad. Ale każde słowo kłuło jak igła.
    - Naprawdę imponujące, jak bardzo starasz się udawać, że tu pasujesz. Czy to jakaś mugolska sztuczka? Taka… iluzja, że brud zniknie, jeśli się go wystarczająco długo ignoruje? - Wokół ktoś parsknął śmiechem, może nawet półprzytłumionym, ale to wystarczyło, by Everard poczuł znajome ukłucie satysfakcji. To było jego terytorium, korytarz, widownia, scena, na której występował od lat.
    A jednak wciąż drażniła go jej postawa. Nie spuszczała głowy. Nie marszczyła się ani nie cofała. Była jak ściana, o którą złośliwości odbijały się, zamiast kruszyć. To właśnie go napędzało. Przesunął dłonią po mankiecie szaty, gestem nonszalanckim, wręcz teatralnym, jakby naprawdę miał przed sobą jedynie błahą przeszkodę, którą można usunąć od niechcenia. W środku jednak wrzał, bo każda jej niewzruszona reakcja podsycała jego potrzebę, by w końcu ją złamać. Everard Lionel Harkaway nie przegrywał. A ona, ta krucha mugolaczka, śmiała zachowywać się, jakby jego gra nie miała na nią wpływu. To była zniewaga, której nie zamierzał puścić płazem. Przybliżył się jeszcze bardziej, tak że cień jego sylwetki niemal przykleił się do jej ramienia, a usta wykrzywił w uśmiechu, który miał w sobie więcej jadu niż rozbawienia. Bo jeśli ona chciała bawić się w wytrzymałość, on był gotów grać dalej, do skutku, przekraczając przy tym kolejne granice.

    Let's play

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaką cudowną dziewuszkę sprowadziłaś *.* Samych spędzających sen z powiek wąciszów życzymy!

    Genevieve & Ophelia

    OdpowiedzUsuń
  6. [hej, wraz Z Tsu witamy twoja drugą postać i zyczymy samych owocnych wątków, powiązań i masy weny ;) bawcie sie z nia dobrze.]

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP