Nie wiem, co o mnie słyszałeś. Pewnie coś w stylu: „Harkaway? Ten, co chodzi, jakby miał własny herb na płaszczu.” Zabawne. Bo mam. Jestem Everard Lionel Harkaway – czarodziej, którego nazwisko znaczy więcej, niż połowa nazw w Twoim podręczniku z Historii Magii. Ale nazwisko to nie jest peleryna niewidka – to raczej zbroja. Ciężka, błyszcząca, noszona od pokoleń. Więc tak, stoję prosto. Ale nie z pychy – z szacunku. Dla przodków. Dla tych, którzy przyjdą po mnie.
Wychowałem się w miejscu, gdzie czysta krew to nie hasło, tylko obowiązek bycia lepszym człowiekiem. Gdzie uczy się nie tylko różdżki, ale też odpowiedzialności, dyplomacji, sztuki słuchania. Hark’owie nie krzyczą – my mówimy, a świat słucha. Brzmi wyniośle? Tylko jeśli boisz się głosów, które coś znaczą. Przygoda mnie pociąga, ale nigdy dla samej adrenaliny. Lubię ryzyko, ale tylko takie, które prowadzi do zmiany. Nie interesują mnie tanie dramaty, potyczki ego i emocjonalne rozpadliny, które karmią się głośnymi konfliktami. Jeśli wchodzę w coś – robię to do końca. Stylowo. Skutecznie.
A jeśli chodzi o grę – tak, jestem kapitanem drużyny Quidditcha Rogatego Węża. Nie dlatego, że lubię poklask z trybun, tylko dlatego, że umiem prowadzić zespół. Tak, by wygrywał. Tak, by inni podnosili się, kiedy trzeba. Tak, by przeciwnik zapamiętał nie wynik, tylko sposób, w jaki został pokonany.
Ludzie zakładają, że mam wszystko – wpływy, rodzinę, dobre geny, nawet absurdalnie mądrą sowę. Mają rację. Ale to nie są rzeczy, które mnie tworzą. To rzeczy, które zobowiązują. Nie jestem zainteresowany byciem popularnym. Wolę być tym, którego się słucha, gdy wszyscy już przestali mówić. Nie szukam wojny – ale nie zniżę głosu tylko dlatego, że ktoś inny podniósł swój. Nie gram, żeby wygrać. Gram, żeby zmienić zasady gry. I nie – nie jestem królem. Jeszcze nie.
[cześć!
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie mi się czytało tę kartę. Chłopak ma urok i zasady i to się ceni, aż chcę się go porwać do jakiegoś wątku, zatem jak coś to zapraszamy na burze mózgu ;)
Tsubaki
My już swoje ustalenia mamy, ale chciałam tylko napisać, że podoba mi się lekko zarozumiały ton karty i fakt, że mimo dość bazowego charakteru rodziny (szanowana, wpływowa, tradycyjna) udało Ci się stworzyć naprawdę nietuzinkowego i interesującego bohatera. Widać w opisie niejednoznaczności i złożoność postaci, także tylko czekać na nasz wątek :). Trzymaj się i udanych gier (również tej naszej, mam nadzieję).
OdpowiedzUsuńROWAN & DARREN
Głowa opadła jej w dół, gdy ślęczała już od kilku godzin nad materiałam z historii magii. Naprawdę... kto wymyślił i wprowadził w życie tak nudny przedmiot? Chyba jakiś szaleniec. Przetarła zmęczone oczy, spoglądając na zegarek wiszący na ścianie bibiloteki szkolnej nie wierząc, że tylu już tu siedziała a potem popatrzyła na stół. 5 rolek trzeba było napisać. Oprócz książek różnej maści, piętrzyły sie pergaminy zapisanych notatek, jak i masa niewypałów, które jej sie nie podobały i nie była z nich zadowolona. Westchnęła głucho ścięgając po różdżkę, aby sie ich pozbyć. Powinna już wracać do dormitorium, ale jeszcze czekał ją do wypełnienia arkusz kursu korespondującego z zarządzania świątynii. Dziadek nie zna czasem litości.
OdpowiedzUsuńPotarła czoło czując nadchodzącą migrenę. Kolejną godzinę poświęciła na "rozwiązywaniu" sytuacji, które mogłyby zaistnieć. Finanse, harmonogramy, rozpatrzenie próśb i tym podobne rzeczy czekały ja, gdy dziadek uzna, iż jest gotowa i on będzie mógł odejść na emeryturę. Kichnęła czując kurz kręcący sie w nosie. Zdecydowanie za długi już tu siedziała. Zaczęła się pakować pod bsacznym wzrokiem bibilotekarki, która jakby chciała ją oświecić, że to pora by zamknąć na ten dzień bibliotekę.
- miłego wieczoru - powiedziała mijając kobietę w drzwiach, gdy przechodziła na korytarz.
Nie spieszyło jej sie z pójściem do dormitorium, więc wybrała trasę prowadzącą do sowiarni. Zatęskniła za Shirą, więc poszła ją odwiedzić a i także żeby zobaczyć jak sobie radzi wśród "koleżanek" - przynajmniej ona nie czuła się tu tak wyobcowana. Nie zwracałą uwagi na otoczenie to prawda, więc zderzenie czołowe wytrąciło ja z równiowagi i puściła wszystko co akurat niosła. A miała wszystko uporządkowane.
Cholera - mruknęła pod nosem. Nie zdażuła zareagować. Tylko puściła w stronę winowajcy nieodganione, zimne spojrzenie. Zmrużyła oczy taksując mężczyzny, który odszedł nawet nie oglądając się za siebie. Ale sama z siebie nic nie powiedziała. Spojrzała w dół na ten harmider, który powstał. Zaczęła zbierać swoje rzeczy, jak gdyby nic i pewnie by o tym zapomniała jakby był kolejnym nic nie znaczącym snem, gdyby nie wrócił. Spięła się, jednak ręką jej nie zadrżała jednak nadal milczała. Czasem milczenie pomagało stać się niewidzialną. Czasem bolało. Zbierała dalej swe pomieszane notatki, pisane w dwóch językach. Chwilę jej zajmię uporządkowanie. Gdy w końcu się wyprostowała, w końcu się mu przyjrzała.
- Jeśli ci to w czymś pomoże - zaczeła w swoim jeszcze nie idealnym angielskim - to krzycz. - powiedziała to głosem tak cichym, że prawie niesłyszalnym - i to nie tylko moja wina. - zabrała z jego rąk część notatek, które trzymał. Nie zauważyła, tylko że na ziemi walały jej się rysunki z malarstwa klasycznego, które były upchnięte pomiędzy stronicami książek. Obrazowywały one różne scenki z życia - tak prywatnego jaki i codziennego.
Zamierzała się ulotnić. Nie była wścibska a tym bardziej nie mieszała się w sprawy innych, więc znikanie było jej zwyczajów.
Podirytowana pod warstwa spokoju Tsu-tsu (wymyśliłam jej ksywkę, aby móc ją później drażnić)
Zamarła w pół obrocie wzdychając ciężko. Bycie kapłanką miało swoją cene. Wysłuchiwała, wyciągała wnioski, ponownie słuchała i mówiła. Przeważnie trafnie docierajac słowami do sedna celu, jednak zwykle słuchała. Tak prawdziwie.
OdpowiedzUsuń- Oboje dobrze wiemy o co chodzi. - odparła westchnąwszy w duchu. Wzięła od niego swoja własność zastanawiając się przy tym dlaczego wcześniej nie zostawiła ich w sypialni. Ale czasem to nie przypadek. Czasem tak miało być.
Przyglądała mu sie z uwagą. Jeśli ktoś się akurat nawinął to raczej niezauważenie.
Naprawdę rozumiała jego uczucia. Nic nie musiał mówić.
- całkiem to rozumiem i naprawdę nic mówić nie musisz. - przymknęła oczy czując zmęczenie - a jednak wykrzyczenie tego pomaga nawet lepiej niż terapia. - zauważyła a potem po raz pierwszy się uśmiechnęła - to opinia jednego uzdrowiciela - zauważyła z pewną dozą troski - widziałam, albo raczej słyszałam wasz trening. Był bardzo zawzięty. Widzę, ze ci zależy, aby grać.
Nie spuszczała z niego wzroku. Pesymizm się udzielał i napięcie tez, więc sama z siebie przerwała kontakt wzrokowy i zjechała spojrzeniem w dół ku jego nodze.
Odetknęła głębiej zamykając oczy.
- wierze, że jest tak jak mówisz. - powiedziała po dłuższej chwili. - Jednak ja bym nie widziała tego w takich czarnych barwach.
Cały czas była skupiona na diagnozie, którą on znał. Nie ona, no przecież nie usłyszała wcześniej w czym był problem.
- Jednak nie obędzie się bez bólu - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
Po raz kolejny zwróciła spojhrzenie na jego twarz jakby studiując ją. Nie potrafiła odejść bez pomocy, pomimo zmęczenia, której nie prosił.
- Prawdą jest, iż nie powinieneś grać, ale mogę pomóc na tyle, byś meczu nie opuścił. Tylko, że - sprecyzowała - twoją kontuzje mogę wstrzymać na ten czas, ale potem radziłabym się zgłosić do mnie leczenie. Żadnych więcej treningów, tylko sam mecz. Jeśli jesteś gotowy na ból podczas niego... myślę, że jesteś tego wart.
Nie wspomniała tylko, że i na niej odbije się rykoszetem. Nie uznała za stosowne, by o tym mówić komuś kogo nie znała na zadnbej stopie.
- spotkamy sie przy pergoli ze studnią za godzine - powiedziała obojętnie kończąc wstępne oględziny - jeśli takie będzie twoje życzenie. A teraz wybacz - skinęła lekko głowa na odchodne - mam jeszcze pare rzeczy do zrobienia - i poszła zostawiając go samego. Teraz to nie było dobre miejsce na uzdrawianie a także nie miała swojeo sprzętu. Gdy już była sama udała się w miejsce docelowe. Po drodze ogarnęła tylko pergaminy w ojczystym języku. Dobrze, że miała w zwyczaju numerowanie stron, bo nie raz czy dwa zdarzało jej się coś wypuścić a po wypuszczeniu sowy z korespondencją poszła do pokoju wspólnego i do sypialni dziewczyn. Osunęła się na łóżko ściągając w końcu mundurek. Zmieniła go na yukatę, która może dresem nie była, ale czuła się w nim jak w domu. Włosy w połowie przewiązała wstążką. Poukładała reszte notatek i włożyła do szuflady, z której to też wyjęła swoje igły do akupunktury a potem wyszła ze swej wieży i udała się na miejsce. Nikogo nie było, ale to nic. Mogła poczekać i pomedytować w miedzy czasie.
Usuńczekająca...
Jej, kolejny Panicz Harkaway! Tym razem rówieśnik Genevieve z tego samego domu. Zdecydowanie widać i czuć, że pochodzi z arystokratycznego rodu. Jest podobny do swojego brata, aczkolwiek ciekawi mnie jego podejście do osób z mieszaną krwią, bowiem wyczuwam w tej kwestii różnicę pomiędzy nimi.
OdpowiedzUsuńBawcie się dobrze z drugą postacią, a w razie chęci zapraszam do mnie!
Genevieve
Oczywiście wieloletnia przyjaźń jak najbardziej wchodzi w grę! Aczkolwiek mogłabym Cię prosić o sówkę na maila? Myślę, że w takiej formie komunikacji uda nam się sprawniej wszystko ustalić :)
OdpowiedzUsuńvulnerasanenturgirl@gmail.com
Genevieve
Victorius nauczył się ignorować Evararda na wiele sposobów. Zaczęło się od zwykłego unikania spojrzeń, które przeszło w świadome przewracanie oczami i skupianie się na czymkolwiek: książce, suficie, nawet na rozsypanych na podłodze okruchach, byle tylko nie zauważyć tamtej sylwetki. I trzeba mu przyznać, że całkiem dobrze mu to szło. Przynajmniej na początku, bo Victor opanował sztukę ignorowania Evararda tylko w teorii.
OdpowiedzUsuńW praktyce wyglądało to trochę inaczej. Bo ile razy można skutecznie udawać, że ktoś przestał istnieć, skoro dzielicie tę samą przestrzeń, a on zdaje się mieć nieograniczone pozwolenie na pojawianie się dosłownie wszędzie? Korytarze, boisko, szklarnia. Jego cień zdawał się czaić za każdym rogiem, gotowy do ataku w najmniej oczekiwanym momencie. Czasami Victor miał wrażenie, że Evarard to jakaś przeklęta dekoracja szkoły, którą ktoś zapomniał zdjąć.
Przyznać trzeba, że obecność tamtego była uciążliwa do granic absurdu. Szczególnie gdy Victorius, szukając odrobiny spokoju, wybierał się na szybki wypad do toalety, tylko po to, żeby przez chwilę pobyć sam. W takich momentach myśl, że Evarard może wyskoczyć mu zza kabiny, nie była już śmiesznym żartem, a poważnym powodem do nerwowych mdłości. Udawanie, że nie istnieje, byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby ten naprawdę zniknął. Ale jak to zwykle bywa w życiu, rzeczywistość ma tendencję do psucia najprostszych planów. I tak Victor każdego dnia, z rezygnacją godną mistrza, musiał zakładać maskę obojętności, wmawiając sobie, że przecież to tylko przypadek, że znów musiał minąć go bez słowa. Że nie ma żadnego ciężaru, żadnej przeszłości, która ciążyłaby na ich relacji jak niewidzialny kamień u szyi.
Oczywiście, na zewnątrz wszystko wyglądało na zwykłe przypadkowe spotkanie. Ale w środku? W środku trwała batalia. Między chęcią zapomnienia a świadomością, że nie da się tak po prostu odciąć przeszłości. Nie wtedy, gdy ona wciąż ściga cię po szkolnych korytarzach, przypominając o wszystkim, co już nigdy nie będzie takie samo.
I właśnie tego przeklętego dnia, gdy koleżanka z drużyny posłała tłuczek prosto w jego stronę, i skończył z efektownym złamaniem środkowego palca, los znów zdecydował, że ich drogi się skrzyżują. I jak zwykle, Everard poczuł ochotę na swoje ulubione zabawy w przeszłość: sentymentalne powroty do tych dni, które Victor wolałby już dawno zostawić za sobą.
Potok słów, który nagle zalał Victoriusa, był zaskakująco obfity, jak na kogoś, kto zawsze podkreślał, że ma to wszystko gdzieś. Mimo tych zapewnień, Victorius poczuł, że to wszystko ma dla Everarda ogromne znaczenie.
Victor już dawno wyprawił pogrzeb ich przyjaźni. Solidny, ostateczny, taki, który nie pozostawia miejsca na żadne powroty czy sentymenty. Sam nie miał do niego żadnego ciepłego uczucia, ani choćby odrobiny żalu. A jednak Everard najwyraźniej nadal przychodził na ten metaforyczny grób, zapalał znicz i pielęgnował to, co dla Victora było już tylko popiołem.
Victorius nie bardzo rozumiał, o co tamtemu chodziło. Mówił tak dużo i tak szybko, że zwyczajnie nie nadążał. Stał naprzeciwko niego, z miotłą w ręku, i przysiągłby, że gdyby tylko padło jeszcze jedno słowo, zdzieli go nią po głowie. Już nawet zaczął to sobie wyobrażać.
Pomachałby mu też środkowym palcem na pożegnanie, ale kontuzja środkowego palca skutecznie uniemożliwiała mu efektowne odejście. Więc tylko stał, nieco zirytowany i zmęczony.
— To od kogo właściwie mam być lepszy? — rzucił z lekkim prychnięciem — Od ciebie?
Zacisnął dłoń mocniej na trzonku miotły, choć wciąż wyglądał na niewzruszonego. Tylko oczy mu pociemniały.
— Wiesz, co jest zabawne? Że mówisz o tym, jak to cię zostawiłem, a nigdy nie zastanowiłeś się, dlaczego. Może problem nie leży w nas. Może to nie świat cię zawiódł, tylko ty sam nie jesteś w stanie znieść, że ktoś się od ciebie uwolnił.
V.
Siedziała juz jakiś czas. Specjalnie wybrała to miejscu, gdyż potrzebowała bieżacej wody do wyparzania igieł. Brak ognia? To przecież żaden problem. Zapałki miała. Magia? Niekoniecznie była tu potrzebna skoro można było używać prostych rzeczy. Czekała wsłuchując sie w ciszę, jednak zarejestrowała jego obecność szóstym zmysłem.
OdpowiedzUsuńWestchnęła głęboko otwierając oczy i popatrzyła na niego bez słowa.
- może nie znalazłeś jeszcze właściwych osób. - zaczęła w końcu przerywając ciszę. - Nie wszyscy czegoś chcą w zamian. Niektórzy nie proszą o przysługi a tym bardziej o uwagę. Niektórzy są obok. Wspierają cię na różne sposoby codziennością.
Zamilkła na chwilę.
- a jednak tu teraz jesteś, pomimo faktu, że w głębi ducha nie wierzyłeś w to, że można ci pomóc - uniosła rękę, by nic nie mówił - To zrozumiałe i całkiem naturalne. - uśmiechnęła się kącikiami ust. Poprawiła rękawy yukaty o barwie ombre biało-karmioniowym. - Kto był uwierzył Azjatce i w metody bardziej tradycyjne niż eliksiry. No a jak już przeszliśmy do tego tematu - zawiesiła głos - mam nadzieje, że nie boisz się igieł, bo to na nich się głównie skupimy. Proszę cie jedynie o przemycie stóp i rozsiadzenie się wygodnie na tej ławce. - wskazała mebel - sama wstała - powiedż kiedy będziesz gotowy i... żadnych pytań.
Wstała z klęczek i sama podeszła do studni i rosupłała tobołek rozchylając ich zawrtość. Igieł miała w zestawie trzynaście i każde służyło do czego innego. Złączyła ręce w odpowiednie znaki. Woda ze studni zaczęła skraplać igły a przy odpowiednich formułach była w stanie je odkazić.
- a i zapomniałabym: Jeśli teraz zaczniemy, to beda potrzebne jeszcze dwie sesje. Dlatego powiedziałam ci wcześniej o braku treningu. To bedzie także lekcja cierpliwości dla ciebie, ale równocześnie odpoczynek przed meczem, który także jest potrzebny podczas rehabilitacji.
Zakończyła wstępne czynności i złożyła ukłon szybką moglitwą do rodzimmego bóstwa głębokim ukłonem. Pewnie dla obcego to dziwne wariactwo, ale miała to w nosie.
panna bezimienna ;>
Nie odpowiedziała od razu.
OdpowiedzUsuńZatrzymała się kilka kroków przed nim, jakby przestrzeń między nimi była cienką taflą lodu, po której nie należało stąpać zbyt pewnie. Wzięła powolny wdech. Pachniało mokrym mchem, zgnilizną i chłodnym gniewem. Wszystko to znała aż za dobrze.
Zamiast sięgnąć po słowa, po prostu uśmiechnęła się, sama do siebie. Krótko i nieznacznie. Oczywiście, że ją wyczuł, jeszcze zanim pojawiła się w zasięgu wzroku. Tak samo oczywiste było, że jej obecność była dla niego jak cierń. I że znów będzie udawać, że jej nie dotyka, choć każdy jego ruch mówił coś innego.
Caiden nigdy nie przychodziła bezbronna. Miała na sobie zbyt wiele warstw: ironii, lekceważenia, miękkiego tonu, który potrafił zranić mocniej niż krzyk. Nie musiała się bronić. Wystarczyło, że istniała.
Ruszyła za nim z tym swoim powolnym krokiem, cichym, jakby nie dotykała ziemi. Ani przez chwilę nie próbowała go dogonić. Nie było potrzeby. Zawsze wcześniej czy później się zatrzymywał.
Nie zadała żadnego pytania.
Nie skomentowała jego kąśliwości, tej pozornej obojętności, za którą kryła się potrzeba, żeby ją ukłuć.Zamiast tego szła z nim, tuż za, tuż obok, jak cień, który nie zamierzał zniknąć. Jej obecność była odpowiedzią.
Minęli gęstsze zarośla, z których kapała woda. Las był duszny, jakby oddychał własnym życiem. Idealne miejsce na walkę. Idealne na ucieczkę. Idealne, żeby się zgubić.
— Mówisz, że mnie nie znosisz — odezwała się w końcu. — A mimo to pamiętasz nawet moje westchnienie.
Nie patrzyła na niego. Nie musiała. Wiedziała, co powiedziała. I dlaczego to zaboli.
Wsunęła dłoń do kieszeni, nie po to, by wyjąć różdżkę, lecz by zająć czymś palce. Spokojnie. Wszystko w niej było spokojne.
— Czasem myślę, że jesteśmy stworzeni z tego samego materiału. Tyle że ty ciągle próbujesz się z niego wyprać, a ja po prostu go noszę.
Zatrzymała się na moment, pozwalając, by zrobił kilka kroków przed nią. Niech poczuje, że to ona decyduje o rytmie.
— Wiesz, Evarard… gdybyś tak naprawdę mnie nienawidził, nie mówiłbyś do mnie w ten sposób. Mówiłbyś mniej. Albo wcale. Ale ty ciągle… mówisz.
Zamilkła.
Wyszła spomiędzy roślin. W świetle przesianym przez liście jej twarz wyglądała niemal niewinnie, oświetlona jak w teatrze, dokładnie tak, jak chciała być widziana. Poprawiła pasek na ramieniu.
Westchnęła.
— Chodźmy już, zanim te twoje nerwy naprawdę cię spalą — powiedziała miękko, niemal troskliwie. Ale to nie była troska. To była przynęta.
I ruszyła przed siebie.
Nie patrząc, czy za nią podąża.
Caiden
Odwrócona plecami uśmiechnęła się mimowolnie czego raczej nie było dane mu dostrzeć. Sceptyzm jest naturalną rzeczą. Widziała wielu wątpiących a jednak przychodzących do świątyni jak do ostatniej deski ratunku. Wielu potem wracało złożyć dziękczynne modły - inni chętni by zniszczyli minie publiczne, bo nic z tego nie wyszło. Niedowierzanie, złość, strata i smutek. Te emocje było widać na odległość.
OdpowiedzUsuń- a czy twoje magicznie leczenie sprawiło na obecną chwilę, że bedziesz mógł uczestniczyć w meczu? - zapytała pytaniem - Wasza magia też mi nie pomogła i o to jestem w tej szkole - Nic nie tracisz oprócz spędzoinego w tej altance czasu. - zauważyła z bardzo lekkim i ulotnym przekąsem. I mojego. Obym tylko wyjca nie dostała.
Zakończyła swe wstępne czynności i odwróciła się do niego trzymając pierwsze dwie igły.
- wszyscy tak mówicie - wzruszyła ramionami obojętnie przyklękajac do jego stopy. Po raz pierwszy jej się przyjrzała z bliska. Nie wyglądało to dobrze i gdy wyciągneła dłoń by ją unieść wyżej i obrócić ze wszystkich stron, aby obadać jak się sprawy miały. A niestety nie miały. Co prawda pielęgniarka zrobiła swoje, ale w dalszym ciągu stopa wydawała się opuchnięta i trochę sztywna przy zginaniu. Poczuła napięcie w ścięgnach, nawet przy najłagodniejszym skręcie do wenątrz lub zewnątrz. Ale chłopak nawet nie stęknął acz nie należało do najprzyjemniejszych. Dobrze. Mrukneła frazę zaklęcia i puściła w okolicę pępka. W Azji srodek brzucha uznawany był za centrum energetyczne a w nim panował chaos. Zaczęła nucić pieśń odprężającą umysł i przesła ja dwoma złączonymi palcami.; Rozszedł sie delikatny zapach kamelii.
- Zaczynam... Staraj się nie ruszać, bo jedno poruszenie i niewłaściwie wbije ci igłę a uwierz mi - nie chcesz tego poczuć - odparła palcami wykonując ciąg znaków. Igły zaczęły się "poruszać" same jedna po drugiej a ona sama mruczała pod nosem inkantacje aż wszystkie igły spoczęły na swoim miejscu. Skończyła nucić jedno zaczeła następną, tym samym sprawiając, że igły zaczeły się obracać i wbijać głębiej w ciało. Zapach kwiatowy się zmógł, gdy tylko przyłożyła nad nimi ręce sprawiajac, że "ciepło" od niej spłynęło do rany. Przymknęła oczy.
Ta sesja nie miała być zbyt długa, ale już teraz czuła się jak wyzuta z wody gąbka. Lekarze ostrzegali, by nikogo nie "ratować", ale ona już tak miała. Od czasu do czasu robiła prysznic woda ze studni, aby ochłodzić stopę, gdy sama widziała iż zaczerwienienie robiło się zbyt duże, ale przerwać nie mogła jak już raz zaczęła.
Trochę czasu upłynęło nim skończyła, gdy tylko sama poczuła, iż osiągnęła limit na dzisiaj. Położyła na chwilę nogę na ręczniku, który miała przygotowany a sama stnęła na nogi i podeszła trochę chwiejnym krokiem do studni, aby przymyć twarz i się napić. Wyciagnęła z rękawa bandaż, zamoczyła go, aby nasączyć ziołami i wróciła do niego, aby usunąć igły i obłożyć stopę bandażem.
- Dobra. Starczy tych wrażeń na dzisiaj. Możesz mieć wrażenie, iż nogi nie posiadasz. To minie w nocy. Jednakże nawet nie myśl, iż kostka jest uleczona, bo cię w tej chwili nie boli. Bandaż ma zostać do dnia jutrzejszego. - mówiła badażujac dalej, aż cały materiał został zużyty i zabezpieczony.
Popatrzyła na jego buty
- Lepiej byś go nie zakładał - siegnęła po igły - odkaże igły i pomogę cie w dojściu do twego skrzydła.
Wyciągnęła zapałki, niby to tylko ludzki wynalazek, ale do swego sprzętu używała tylko tradycyjnych metod, bo żadnych innych do nich nie mogła używać. Igły zostały zrobione na zamówienie i nie mogła je skazić magią i jej pochodnymi, bo zamiast leczyć mogła takimi zabić a po tym to czekało by ją więzienie a jakoś nie uśmiechło jej się siedzieć w pace latami. Igły "ułożyły" się w krąg, gdy tylko mruknęła formułę a sama podpaliła aż trzy zapałki naraz. Gdy proces sie skończył zaczęła je wkładać do odpowiednich przegródek skórzanego opakowania a potem schowała do wnętrza rękawa.
- Dasz radę wstać, czy pomóc ci? - wróciła się do niego.
Tsu-Tsu
Nie bez powodu przeszłość powinna zostać w tyle. Dręczeni myślami o konsekwencjach własnych złych wyborów; o błędach wkradających się niepostrzeżenie do świadomości skazujemy się na bolesne uwiązanie węzłami niedoskonałości. Szczęśliwy bowiem ten, który potrafi zatracić się w teraźniejszości, skupiony na przyszłym celu kroczy na przód w zgodzie ze sobą. Akceptacja każdej podejmowanej decyzji nie jest prostym zabiegiem. Niesie ze sobą ogromne pokłady pewności siebie, jak i świadomość przyszłego ewentualnego odkupienia win bądź włożenia ogromu pracy w naprawienie jakichkolwiek ubytków na osobowości — jeśli takowe są zauważane. Problem pojawia się, kiedy błędy przeszłości zostaną upchnięte w czeluści zapomnienia, przy jednoczesnej akceptacji, jednak bez jakichkolwiek skrupułów uwikłane w tajemnicę, która bez dwóch zdań nigdy nie powinna wyjść na jaw.
OdpowiedzUsuńGenevieve wcześniej w spokoju skupiająca uwagę na nowej lekturze zamknęła z delikatnym odgłosem książkę podnosząc wzrok. Do tego momentu nie spodziewała się, że kiedykolwiek ten temat jeszcze do nich powróci. Głównie przez wzgląd na brak wyrzutów sumienia przeplatający się z obietnicą złożoną Everardovi o dotrzymaniu tajemnicy. Zaakceptowała ich wspólny wybór, a przede wszystkim ułożyła w głowie mechanizm obronny brzmiący: On znał ryzyko. Przez krótki moment pozwoliła sobie na ciszę starając się ocenić podejście młodszego z Harkaway’ów. Nie stanowiło to bowiem problemu, ponieważ przerażenia widocznego w jego oczach nie sposób było nie zauważyć.
Rozejrzała się od niechcenia po bibliotece szukając ewentualnych świadków przyglądających się rozemocjonowanemu przyjacielowi, jednak nie dojrzała nikogo, kto mógłby sprawić im ewentualne kłopoty. Musiała zachować świadomość, nie mogła pozwolić, aby własna drgająca wewnątrz duszy niepewność ujrzała światło dzienne, kiedy druga osoba chwilowo straciła panowanie.
Wróciła więc wzrokiem ku oczom Everarda zachowując zimną, wykalkulowaną powagę sytuacji, której oczywiście nie mogła zbyć. Wcześniej czytaną lekturę włożyła jak gdyby nigdy nic do torby, następnie zarzuciła ją na ramię. Chwyciła przyjaciela pod rękę i żwawym krokiem wyprowadziła go z dala od niewygodnych świadków po drodze kiwając głową w geście pożegnania w stronę bibliotekarki. Chciała wpoić w Everarda nieco własnego idealnie wyćwiczonego pozornego spokoju, choć nie była pewna czy jego słowa wciąż głucho dźwięczące w ich uszach powinny zostać tak długo bez odpowiedzi.
Wprowadziła go do ulubionej, opuszczonej klasy i po wcześniejszym wymamrotaniu paru zaklęć wyciszających pomieszczenie odwróciła się w jego stronę zakładając dłonie na ramionach.
— Skąd wiesz, że się pojawił? Opowiedz wszystko po kolei, ze spokojem. — spytała bez zbędnego zniecierpliwienia, czy chociażby krzty niepewności. Zdawała sobie sprawę, że — jeśli wszystko o czym mówi Everard będzie potwierdzonym faktem — czeka ich rozwiązywanie problemu, który mimo wszystkich wewnętrznych zapewnień wcale nie zniknął.
Gen