niedziela, 22 czerwca 2025

[KP]Siła nie polega na tym, by dominować nad innymi, lecz by nie pozwolić nikomu zdominować siebie.

Everard Harkaway
Różdżka: Heban, 13", włókno serca smoka, dość sztywna
Dom: VII rok, Rogaty Wąż
Zajęcia dodatkowe: Magiczne zabezpieczenia, starożytne runy, sztuki magiczne
Patronus: Pantera Śnieżna

Nie wiem, co o mnie słyszałeś. Pewnie coś w stylu: „Harkaway? Ten, co chodzi, jakby miał własny herb na płaszczu.” Zabawne. Bo mam. Jestem Everard Lionel Harkaway – czarodziej, którego nazwisko znaczy więcej, niż połowa nazw w Twoim podręczniku z Historii Magii. Ale nazwisko to nie jest peleryna niewidka – to raczej zbroja. Ciężka, błyszcząca, noszona od pokoleń. Więc tak, stoję prosto. Ale nie z pychy – z szacunku. Dla przodków. Dla tych, którzy przyjdą po mnie.

Wychowałem się w miejscu, gdzie czysta krew to nie hasło, tylko obowiązek bycia lepszym człowiekiem. Gdzie uczy się nie tylko różdżki, ale też odpowiedzialności, dyplomacji, sztuki słuchania. Hark’owie nie krzyczą – my mówimy, a świat słucha. Brzmi wyniośle? Tylko jeśli boisz się głosów, które coś znaczą. Przygoda mnie pociąga, ale nigdy dla samej adrenaliny. Lubię ryzyko, ale tylko takie, które prowadzi do zmiany. Nie interesują mnie tanie dramaty, potyczki ego i emocjonalne rozpadliny, które karmią się głośnymi konfliktami. Jeśli wchodzę w coś – robię to do końca. Stylowo. Skutecznie.

A jeśli chodzi o grę – tak, jestem kapitanem drużyny Quidditcha Rogatego Węża. Nie dlatego, że lubię poklask z trybun, tylko dlatego, że umiem prowadzić zespół. Tak, by wygrywał. Tak, by inni podnosili się, kiedy trzeba. Tak, by przeciwnik zapamiętał nie wynik, tylko sposób, w jaki został pokonany.

Ludzie zakładają, że mam wszystko – wpływy, rodzinę, dobre geny, nawet absurdalnie mądrą sowę. Mają rację. Ale to nie są rzeczy, które mnie tworzą. To rzeczy, które zobowiązują. Nie jestem zainteresowany byciem popularnym. Wolę być tym, którego się słucha, gdy wszyscy już przestali mówić. Nie szukam wojny – ale nie zniżę głosu tylko dlatego, że ktoś inny podniósł swój. Nie gram, żeby wygrać. Gram, żeby zmienić zasady gry. I nie – nie jestem królem. Jeszcze nie.

24 komentarze:

  1. [cześć!
    Bardzo przyjemnie mi się czytało tę kartę. Chłopak ma urok i zasady i to się ceni, aż chcę się go porwać do jakiegoś wątku, zatem jak coś to zapraszamy na burze mózgu ;)

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  2. My już swoje ustalenia mamy, ale chciałam tylko napisać, że podoba mi się lekko zarozumiały ton karty i fakt, że mimo dość bazowego charakteru rodziny (szanowana, wpływowa, tradycyjna) udało Ci się stworzyć naprawdę nietuzinkowego i interesującego bohatera. Widać w opisie niejednoznaczności i złożoność postaci, także tylko czekać na nasz wątek :). Trzymaj się i udanych gier (również tej naszej, mam nadzieję).

    ROWAN & DARREN

    OdpowiedzUsuń
  3. Głowa opadła jej w dół, gdy ślęczała już od kilku godzin nad materiałam z historii magii. Naprawdę... kto wymyślił i wprowadził w życie tak nudny przedmiot? Chyba jakiś szaleniec. Przetarła zmęczone oczy, spoglądając na zegarek wiszący na ścianie bibiloteki szkolnej nie wierząc, że tylu już tu siedziała a potem popatrzyła na stół. 5 rolek trzeba było napisać. Oprócz książek różnej maści, piętrzyły sie pergaminy zapisanych notatek, jak i masa niewypałów, które jej sie nie podobały i nie była z nich zadowolona. Westchnęła głucho ścięgając po różdżkę, aby sie ich pozbyć. Powinna już wracać do dormitorium, ale jeszcze czekał ją do wypełnienia arkusz kursu korespondującego z zarządzania świątynii. Dziadek nie zna czasem litości.
    Potarła czoło czując nadchodzącą migrenę. Kolejną godzinę poświęciła na "rozwiązywaniu" sytuacji, które mogłyby zaistnieć. Finanse, harmonogramy, rozpatrzenie próśb i tym podobne rzeczy czekały ja, gdy dziadek uzna, iż jest gotowa i on będzie mógł odejść na emeryturę. Kichnęła czując kurz kręcący sie w nosie. Zdecydowanie za długi już tu siedziała. Zaczęła się pakować pod bsacznym wzrokiem bibilotekarki, która jakby chciała ją oświecić, że to pora by zamknąć na ten dzień bibliotekę.
    - miłego wieczoru - powiedziała mijając kobietę w drzwiach, gdy przechodziła na korytarz.
    Nie spieszyło jej sie z pójściem do dormitorium, więc wybrała trasę prowadzącą do sowiarni. Zatęskniła za Shirą, więc poszła ją odwiedzić a i także żeby zobaczyć jak sobie radzi wśród "koleżanek" - przynajmniej ona nie czuła się tu tak wyobcowana. Nie zwracałą uwagi na otoczenie to prawda, więc zderzenie czołowe wytrąciło ja z równiowagi i puściła wszystko co akurat niosła. A miała wszystko uporządkowane.
    Cholera - mruknęła pod nosem. Nie zdażuła zareagować. Tylko puściła w stronę winowajcy nieodganione, zimne spojrzenie. Zmrużyła oczy taksując mężczyzny, który odszedł nawet nie oglądając się za siebie. Ale sama z siebie nic nie powiedziała. Spojrzała w dół na ten harmider, który powstał. Zaczęła zbierać swoje rzeczy, jak gdyby nic i pewnie by o tym zapomniała jakby był kolejnym nic nie znaczącym snem, gdyby nie wrócił. Spięła się, jednak ręką jej nie zadrżała jednak nadal milczała. Czasem milczenie pomagało stać się niewidzialną. Czasem bolało. Zbierała dalej swe pomieszane notatki, pisane w dwóch językach. Chwilę jej zajmię uporządkowanie. Gdy w końcu się wyprostowała, w końcu się mu przyjrzała.
    - Jeśli ci to w czymś pomoże - zaczeła w swoim jeszcze nie idealnym angielskim - to krzycz. - powiedziała to głosem tak cichym, że prawie niesłyszalnym - i to nie tylko moja wina. - zabrała z jego rąk część notatek, które trzymał. Nie zauważyła, tylko że na ziemi walały jej się rysunki z malarstwa klasycznego, które były upchnięte pomiędzy stronicami książek. Obrazowywały one różne scenki z życia - tak prywatnego jaki i codziennego.
    Zamierzała się ulotnić. Nie była wścibska a tym bardziej nie mieszała się w sprawy innych, więc znikanie było jej zwyczajów.

    Podirytowana pod warstwa spokoju Tsu-tsu (wymyśliłam jej ksywkę, aby móc ją później drażnić)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zamarła w pół obrocie wzdychając ciężko. Bycie kapłanką miało swoją cene. Wysłuchiwała, wyciągała wnioski, ponownie słuchała i mówiła. Przeważnie trafnie docierajac słowami do sedna celu, jednak zwykle słuchała. Tak prawdziwie.
    - Oboje dobrze wiemy o co chodzi. - odparła westchnąwszy w duchu. Wzięła od niego swoja własność zastanawiając się przy tym dlaczego wcześniej nie zostawiła ich w sypialni. Ale czasem to nie przypadek. Czasem tak miało być.
    Przyglądała mu sie z uwagą. Jeśli ktoś się akurat nawinął to raczej niezauważenie.
    Naprawdę rozumiała jego uczucia. Nic nie musiał mówić.
    - całkiem to rozumiem i naprawdę nic mówić nie musisz. - przymknęła oczy czując zmęczenie - a jednak wykrzyczenie tego pomaga nawet lepiej niż terapia. - zauważyła a potem po raz pierwszy się uśmiechnęła - to opinia jednego uzdrowiciela - zauważyła z pewną dozą troski - widziałam, albo raczej słyszałam wasz trening. Był bardzo zawzięty. Widzę, ze ci zależy, aby grać.
    Nie spuszczała z niego wzroku. Pesymizm się udzielał i napięcie tez, więc sama z siebie przerwała kontakt wzrokowy i zjechała spojrzeniem w dół ku jego nodze.
    Odetknęła głębiej zamykając oczy.
    - wierze, że jest tak jak mówisz. - powiedziała po dłuższej chwili. - Jednak ja bym nie widziała tego w takich czarnych barwach.
    Cały czas była skupiona na diagnozie, którą on znał. Nie ona, no przecież nie usłyszała wcześniej w czym był problem.
    - Jednak nie obędzie się bez bólu - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
    Po raz kolejny zwróciła spojhrzenie na jego twarz jakby studiując ją. Nie potrafiła odejść bez pomocy, pomimo zmęczenia, której nie prosił.
    - Prawdą jest, iż nie powinieneś grać, ale mogę pomóc na tyle, byś meczu nie opuścił. Tylko, że - sprecyzowała - twoją kontuzje mogę wstrzymać na ten czas, ale potem radziłabym się zgłosić do mnie leczenie. Żadnych więcej treningów, tylko sam mecz. Jeśli jesteś gotowy na ból podczas niego... myślę, że jesteś tego wart.
    Nie wspomniała tylko, że i na niej odbije się rykoszetem. Nie uznała za stosowne, by o tym mówić komuś kogo nie znała na zadnbej stopie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - spotkamy sie przy pergoli ze studnią za godzine - powiedziała obojętnie kończąc wstępne oględziny - jeśli takie będzie twoje życzenie. A teraz wybacz - skinęła lekko głowa na odchodne - mam jeszcze pare rzeczy do zrobienia - i poszła zostawiając go samego. Teraz to nie było dobre miejsce na uzdrawianie a także nie miała swojeo sprzętu. Gdy już była sama udała się w miejsce docelowe. Po drodze ogarnęła tylko pergaminy w ojczystym języku. Dobrze, że miała w zwyczaju numerowanie stron, bo nie raz czy dwa zdarzało jej się coś wypuścić a po wypuszczeniu sowy z korespondencją poszła do pokoju wspólnego i do sypialni dziewczyn. Osunęła się na łóżko ściągając w końcu mundurek. Zmieniła go na yukatę, która może dresem nie była, ale czuła się w nim jak w domu. Włosy w połowie przewiązała wstążką. Poukładała reszte notatek i włożyła do szuflady, z której to też wyjęła swoje igły do akupunktury a potem wyszła ze swej wieży i udała się na miejsce. Nikogo nie było, ale to nic. Mogła poczekać i pomedytować w miedzy czasie.

      czekająca...

      Usuń
  5. Jej, kolejny Panicz Harkaway! Tym razem rówieśnik Genevieve z tego samego domu. Zdecydowanie widać i czuć, że pochodzi z arystokratycznego rodu. Jest podobny do swojego brata, aczkolwiek ciekawi mnie jego podejście do osób z mieszaną krwią, bowiem wyczuwam w tej kwestii różnicę pomiędzy nimi.
    Bawcie się dobrze z drugą postacią, a w razie chęci zapraszam do mnie!


    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście wieloletnia przyjaźń jak najbardziej wchodzi w grę! Aczkolwiek mogłabym Cię prosić o sówkę na maila? Myślę, że w takiej formie komunikacji uda nam się sprawniej wszystko ustalić :)
    vulnerasanenturgirl@gmail.com


    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  7. Victorius nauczył się ignorować Evararda na wiele sposobów. Zaczęło się od zwykłego unikania spojrzeń, które przeszło w świadome przewracanie oczami i skupianie się na czymkolwiek: książce, suficie, nawet na rozsypanych na podłodze okruchach, byle tylko nie zauważyć tamtej sylwetki. I trzeba mu przyznać, że całkiem dobrze mu to szło. Przynajmniej na początku, bo Victor opanował sztukę ignorowania Evararda tylko w teorii.
    W praktyce wyglądało to trochę inaczej. Bo ile razy można skutecznie udawać, że ktoś przestał istnieć, skoro dzielicie tę samą przestrzeń, a on zdaje się mieć nieograniczone pozwolenie na pojawianie się dosłownie wszędzie? Korytarze, boisko, szklarnia. Jego cień zdawał się czaić za każdym rogiem, gotowy do ataku w najmniej oczekiwanym momencie. Czasami Victor miał wrażenie, że Evarard to jakaś przeklęta dekoracja szkoły, którą ktoś zapomniał zdjąć.
    Przyznać trzeba, że obecność tamtego była uciążliwa do granic absurdu. Szczególnie gdy Victorius, szukając odrobiny spokoju, wybierał się na szybki wypad do toalety, tylko po to, żeby przez chwilę pobyć sam. W takich momentach myśl, że Evarard może wyskoczyć mu zza kabiny, nie była już śmiesznym żartem, a poważnym powodem do nerwowych mdłości. Udawanie, że nie istnieje, byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby ten naprawdę zniknął. Ale jak to zwykle bywa w życiu, rzeczywistość ma tendencję do psucia najprostszych planów. I tak Victor każdego dnia, z rezygnacją godną mistrza, musiał zakładać maskę obojętności, wmawiając sobie, że przecież to tylko przypadek, że znów musiał minąć go bez słowa. Że nie ma żadnego ciężaru, żadnej przeszłości, która ciążyłaby na ich relacji jak niewidzialny kamień u szyi.
    Oczywiście, na zewnątrz wszystko wyglądało na zwykłe przypadkowe spotkanie. Ale w środku? W środku trwała batalia. Między chęcią zapomnienia a świadomością, że nie da się tak po prostu odciąć przeszłości. Nie wtedy, gdy ona wciąż ściga cię po szkolnych korytarzach, przypominając o wszystkim, co już nigdy nie będzie takie samo.
    I właśnie tego przeklętego dnia, gdy koleżanka z drużyny posłała tłuczek prosto w jego stronę, i skończył z efektownym złamaniem środkowego palca, los znów zdecydował, że ich drogi się skrzyżują. I jak zwykle, Everard poczuł ochotę na swoje ulubione zabawy w przeszłość: sentymentalne powroty do tych dni, które Victor wolałby już dawno zostawić za sobą.
    Potok słów, który nagle zalał Victoriusa, był zaskakująco obfity, jak na kogoś, kto zawsze podkreślał, że ma to wszystko gdzieś. Mimo tych zapewnień, Victorius poczuł, że to wszystko ma dla Everarda ogromne znaczenie.
    Victor już dawno wyprawił pogrzeb ich przyjaźni. Solidny, ostateczny, taki, który nie pozostawia miejsca na żadne powroty czy sentymenty. Sam nie miał do niego żadnego ciepłego uczucia, ani choćby odrobiny żalu. A jednak Everard najwyraźniej nadal przychodził na ten metaforyczny grób, zapalał znicz i pielęgnował to, co dla Victora było już tylko popiołem.
    Victorius nie bardzo rozumiał, o co tamtemu chodziło. Mówił tak dużo i tak szybko, że zwyczajnie nie nadążał. Stał naprzeciwko niego, z miotłą w ręku, i przysiągłby, że gdyby tylko padło jeszcze jedno słowo, zdzieli go nią po głowie. Już nawet zaczął to sobie wyobrażać.
    Pomachałby mu też środkowym palcem na pożegnanie, ale kontuzja środkowego palca skutecznie uniemożliwiała mu efektowne odejście. Więc tylko stał, nieco zirytowany i zmęczony.
    — To od kogo właściwie mam być lepszy? — rzucił z lekkim prychnięciem — Od ciebie?
    Zacisnął dłoń mocniej na trzonku miotły, choć wciąż wyglądał na niewzruszonego. Tylko oczy mu pociemniały.
    — Wiesz, co jest zabawne? Że mówisz o tym, jak to cię zostawiłem, a nigdy nie zastanowiłeś się, dlaczego. Może problem nie leży w nas. Może to nie świat cię zawiódł, tylko ty sam nie jesteś w stanie znieść, że ktoś się od ciebie uwolnił.

    V.

    OdpowiedzUsuń
  8. Siedziała juz jakiś czas. Specjalnie wybrała to miejscu, gdyż potrzebowała bieżacej wody do wyparzania igieł. Brak ognia? To przecież żaden problem. Zapałki miała. Magia? Niekoniecznie była tu potrzebna skoro można było używać prostych rzeczy. Czekała wsłuchując sie w ciszę, jednak zarejestrowała jego obecność szóstym zmysłem.
    Westchnęła głęboko otwierając oczy i popatrzyła na niego bez słowa.
    - może nie znalazłeś jeszcze właściwych osób. - zaczęła w końcu przerywając ciszę. - Nie wszyscy czegoś chcą w zamian. Niektórzy nie proszą o przysługi a tym bardziej o uwagę. Niektórzy są obok. Wspierają cię na różne sposoby codziennością.
    Zamilkła na chwilę.
    - a jednak tu teraz jesteś, pomimo faktu, że w głębi ducha nie wierzyłeś w to, że można ci pomóc - uniosła rękę, by nic nie mówił - To zrozumiałe i całkiem naturalne. - uśmiechnęła się kącikiami ust. Poprawiła rękawy yukaty o barwie ombre biało-karmioniowym. - Kto był uwierzył Azjatce i w metody bardziej tradycyjne niż eliksiry. No a jak już przeszliśmy do tego tematu - zawiesiła głos - mam nadzieje, że nie boisz się igieł, bo to na nich się głównie skupimy. Proszę cie jedynie o przemycie stóp i rozsiadzenie się wygodnie na tej ławce. - wskazała mebel - sama wstała - powiedż kiedy będziesz gotowy i... żadnych pytań.
    Wstała z klęczek i sama podeszła do studni i rosupłała tobołek rozchylając ich zawrtość. Igieł miała w zestawie trzynaście i każde służyło do czego innego. Złączyła ręce w odpowiednie znaki. Woda ze studni zaczęła skraplać igły a przy odpowiednich formułach była w stanie je odkazić.
    - a i zapomniałabym: Jeśli teraz zaczniemy, to beda potrzebne jeszcze dwie sesje. Dlatego powiedziałam ci wcześniej o braku treningu. To bedzie także lekcja cierpliwości dla ciebie, ale równocześnie odpoczynek przed meczem, który także jest potrzebny podczas rehabilitacji.
    Zakończyła wstępne czynności i złożyła ukłon szybką moglitwą do rodzimmego bóstwa głębokim ukłonem. Pewnie dla obcego to dziwne wariactwo, ale miała to w nosie.

    panna bezimienna ;>

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie odpowiedziała od razu.
    Zatrzymała się kilka kroków przed nim, jakby przestrzeń między nimi była cienką taflą lodu, po której nie należało stąpać zbyt pewnie. Wzięła powolny wdech. Pachniało mokrym mchem, zgnilizną i chłodnym gniewem. Wszystko to znała aż za dobrze.
    Zamiast sięgnąć po słowa, po prostu uśmiechnęła się, sama do siebie. Krótko i nieznacznie. Oczywiście, że ją wyczuł, jeszcze zanim pojawiła się w zasięgu wzroku. Tak samo oczywiste było, że jej obecność była dla niego jak cierń. I że znów będzie udawać, że jej nie dotyka, choć każdy jego ruch mówił coś innego.
    Caiden nigdy nie przychodziła bezbronna. Miała na sobie zbyt wiele warstw: ironii, lekceważenia, miękkiego tonu, który potrafił zranić mocniej niż krzyk. Nie musiała się bronić. Wystarczyło, że istniała.
    Ruszyła za nim z tym swoim powolnym krokiem, cichym, jakby nie dotykała ziemi. Ani przez chwilę nie próbowała go dogonić. Nie było potrzeby. Zawsze wcześniej czy później się zatrzymywał.
    Nie zadała żadnego pytania.
    Nie skomentowała jego kąśliwości, tej pozornej obojętności, za którą kryła się potrzeba, żeby ją ukłuć.Zamiast tego szła z nim, tuż za, tuż obok, jak cień, który nie zamierzał zniknąć. Jej obecność była odpowiedzią.
    Minęli gęstsze zarośla, z których kapała woda. Las był duszny, jakby oddychał własnym życiem. Idealne miejsce na walkę. Idealne na ucieczkę. Idealne, żeby się zgubić.
    — Mówisz, że mnie nie znosisz — odezwała się w końcu. — A mimo to pamiętasz nawet moje westchnienie.
    Nie patrzyła na niego. Nie musiała. Wiedziała, co powiedziała. I dlaczego to zaboli.
    Wsunęła dłoń do kieszeni, nie po to, by wyjąć różdżkę, lecz by zająć czymś palce. Spokojnie. Wszystko w niej było spokojne.
    — Czasem myślę, że jesteśmy stworzeni z tego samego materiału. Tyle że ty ciągle próbujesz się z niego wyprać, a ja po prostu go noszę.
    Zatrzymała się na moment, pozwalając, by zrobił kilka kroków przed nią. Niech poczuje, że to ona decyduje o rytmie.
    — Wiesz, Evarard… gdybyś tak naprawdę mnie nienawidził, nie mówiłbyś do mnie w ten sposób. Mówiłbyś mniej. Albo wcale. Ale ty ciągle… mówisz.
    Zamilkła.
    Wyszła spomiędzy roślin. W świetle przesianym przez liście jej twarz wyglądała niemal niewinnie, oświetlona jak w teatrze, dokładnie tak, jak chciała być widziana. Poprawiła pasek na ramieniu.
    Westchnęła.
    — Chodźmy już, zanim te twoje nerwy naprawdę cię spalą — powiedziała miękko, niemal troskliwie. Ale to nie była troska. To była przynęta.
    I ruszyła przed siebie.
    Nie patrząc, czy za nią podąża.

    Caiden

    OdpowiedzUsuń
  10. Odwrócona plecami uśmiechnęła się mimowolnie czego raczej nie było dane mu dostrzeć. Sceptyzm jest naturalną rzeczą. Widziała wielu wątpiących a jednak przychodzących do świątyni jak do ostatniej deski ratunku. Wielu potem wracało złożyć dziękczynne modły - inni chętni by zniszczyli minie publiczne, bo nic z tego nie wyszło. Niedowierzanie, złość, strata i smutek. Te emocje było widać na odległość.
    - a czy twoje magicznie leczenie sprawiło na obecną chwilę, że bedziesz mógł uczestniczyć w meczu? - zapytała pytaniem - Wasza magia też mi nie pomogła i o to jestem w tej szkole - Nic nie tracisz oprócz spędzoinego w tej altance czasu. - zauważyła z bardzo lekkim i ulotnym przekąsem. I mojego. Obym tylko wyjca nie dostała.
    Zakończyła swe wstępne czynności i odwróciła się do niego trzymając pierwsze dwie igły.
    - wszyscy tak mówicie - wzruszyła ramionami obojętnie przyklękajac do jego stopy. Po raz pierwszy jej się przyjrzała z bliska. Nie wyglądało to dobrze i gdy wyciągneła dłoń by ją unieść wyżej i obrócić ze wszystkich stron, aby obadać jak się sprawy miały. A niestety nie miały. Co prawda pielęgniarka zrobiła swoje, ale w dalszym ciągu stopa wydawała się opuchnięta i trochę sztywna przy zginaniu. Poczuła napięcie w ścięgnach, nawet przy najłagodniejszym skręcie do wenątrz lub zewnątrz. Ale chłopak nawet nie stęknął acz nie należało do najprzyjemniejszych. Dobrze. Mrukneła frazę zaklęcia i puściła w okolicę pępka. W Azji srodek brzucha uznawany był za centrum energetyczne a w nim panował chaos. Zaczęła nucić pieśń odprężającą umysł i przesła ja dwoma złączonymi palcami.; Rozszedł sie delikatny zapach kamelii.
    - Zaczynam... Staraj się nie ruszać, bo jedno poruszenie i niewłaściwie wbije ci igłę a uwierz mi - nie chcesz tego poczuć - odparła palcami wykonując ciąg znaków. Igły zaczęły się "poruszać" same jedna po drugiej a ona sama mruczała pod nosem inkantacje aż wszystkie igły spoczęły na swoim miejscu. Skończyła nucić jedno zaczeła następną, tym samym sprawiając, że igły zaczeły się obracać i wbijać głębiej w ciało. Zapach kwiatowy się zmógł, gdy tylko przyłożyła nad nimi ręce sprawiajac, że "ciepło" od niej spłynęło do rany. Przymknęła oczy.
    Ta sesja nie miała być zbyt długa, ale już teraz czuła się jak wyzuta z wody gąbka. Lekarze ostrzegali, by nikogo nie "ratować", ale ona już tak miała. Od czasu do czasu robiła prysznic woda ze studni, aby ochłodzić stopę, gdy sama widziała iż zaczerwienienie robiło się zbyt duże, ale przerwać nie mogła jak już raz zaczęła.
    Trochę czasu upłynęło nim skończyła, gdy tylko sama poczuła, iż osiągnęła limit na dzisiaj. Położyła na chwilę nogę na ręczniku, który miała przygotowany a sama stnęła na nogi i podeszła trochę chwiejnym krokiem do studni, aby przymyć twarz i się napić. Wyciagnęła z rękawa bandaż, zamoczyła go, aby nasączyć ziołami i wróciła do niego, aby usunąć igły i obłożyć stopę bandażem.
    - Dobra. Starczy tych wrażeń na dzisiaj. Możesz mieć wrażenie, iż nogi nie posiadasz. To minie w nocy. Jednakże nawet nie myśl, iż kostka jest uleczona, bo cię w tej chwili nie boli. Bandaż ma zostać do dnia jutrzejszego. - mówiła badażujac dalej, aż cały materiał został zużyty i zabezpieczony.
    Popatrzyła na jego buty
    - Lepiej byś go nie zakładał - siegnęła po igły - odkaże igły i pomogę cie w dojściu do twego skrzydła.
    Wyciągnęła zapałki, niby to tylko ludzki wynalazek, ale do swego sprzętu używała tylko tradycyjnych metod, bo żadnych innych do nich nie mogła używać. Igły zostały zrobione na zamówienie i nie mogła je skazić magią i jej pochodnymi, bo zamiast leczyć mogła takimi zabić a po tym to czekało by ją więzienie a jakoś nie uśmiechło jej się siedzieć w pace latami. Igły "ułożyły" się w krąg, gdy tylko mruknęła formułę a sama podpaliła aż trzy zapałki naraz. Gdy proces sie skończył zaczęła je wkładać do odpowiednich przegródek skórzanego opakowania a potem schowała do wnętrza rękawa.
    - Dasz radę wstać, czy pomóc ci? - wróciła się do niego.

    Tsu-Tsu

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie bez powodu przeszłość powinna zostać w tyle. Dręczeni myślami o konsekwencjach własnych złych wyborów; o błędach wkradających się niepostrzeżenie do świadomości skazujemy się na bolesne uwiązanie węzłami niedoskonałości. Szczęśliwy bowiem ten, który potrafi zatracić się w teraźniejszości, skupiony na przyszłym celu kroczy na przód w zgodzie ze sobą. Akceptacja każdej podejmowanej decyzji nie jest prostym zabiegiem. Niesie ze sobą ogromne pokłady pewności siebie, jak i świadomość przyszłego ewentualnego odkupienia win bądź włożenia ogromu pracy w naprawienie jakichkolwiek ubytków na osobowości — jeśli takowe są zauważane. Problem pojawia się, kiedy błędy przeszłości zostaną upchnięte w czeluści zapomnienia, przy jednoczesnej akceptacji, jednak bez jakichkolwiek skrupułów uwikłane w tajemnicę, która bez dwóch zdań nigdy nie powinna wyjść na jaw.
    Genevieve wcześniej w spokoju skupiająca uwagę na nowej lekturze zamknęła z delikatnym odgłosem książkę podnosząc wzrok. Do tego momentu nie spodziewała się, że kiedykolwiek ten temat jeszcze do nich powróci. Głównie przez wzgląd na brak wyrzutów sumienia przeplatający się z obietnicą złożoną Everardovi o dotrzymaniu tajemnicy. Zaakceptowała ich wspólny wybór, a przede wszystkim ułożyła w głowie mechanizm obronny brzmiący: On znał ryzyko. Przez krótki moment pozwoliła sobie na ciszę starając się ocenić podejście młodszego z Harkaway’ów. Nie stanowiło to bowiem problemu, ponieważ przerażenia widocznego w jego oczach nie sposób było nie zauważyć.
    Rozejrzała się od niechcenia po bibliotece szukając ewentualnych świadków przyglądających się rozemocjonowanemu przyjacielowi, jednak nie dojrzała nikogo, kto mógłby sprawić im ewentualne kłopoty. Musiała zachować świadomość, nie mogła pozwolić, aby własna drgająca wewnątrz duszy niepewność ujrzała światło dzienne, kiedy druga osoba chwilowo straciła panowanie.
    Wróciła więc wzrokiem ku oczom Everarda zachowując zimną, wykalkulowaną powagę sytuacji, której oczywiście nie mogła zbyć. Wcześniej czytaną lekturę włożyła jak gdyby nigdy nic do torby, następnie zarzuciła ją na ramię. Chwyciła przyjaciela pod rękę i żwawym krokiem wyprowadziła go z dala od niewygodnych świadków po drodze kiwając głową w geście pożegnania w stronę bibliotekarki. Chciała wpoić w Everarda nieco własnego idealnie wyćwiczonego pozornego spokoju, choć nie była pewna czy jego słowa wciąż głucho dźwięczące w ich uszach powinny zostać tak długo bez odpowiedzi.
    Wprowadziła go do ulubionej, opuszczonej klasy i po wcześniejszym wymamrotaniu paru zaklęć wyciszających pomieszczenie odwróciła się w jego stronę zakładając dłonie na ramionach.
    — Skąd wiesz, że się pojawił? Opowiedz wszystko po kolei, ze spokojem. — spytała bez zbędnego zniecierpliwienia, czy chociażby krzty niepewności. Zdawała sobie sprawę, że — jeśli wszystko o czym mówi Everard będzie potwierdzonym faktem — czeka ich rozwiązywanie problemu, który mimo wszystkich wewnętrznych zapewnień wcale nie zniknął.

    Gen

    OdpowiedzUsuń
  12. Skinęła mu głową pomagajac wstać. Zabrała ręcę jak stanal na nogach, ale wciąż była w pobliżu jakby się coś miało zdażyć. A nuż noga by się mu podwinęła a coż by poradziła? Co prawda chciała się uznawać za czarownice, ale w głębi ducha się nią wcale nie czuła. Wierzyła w rzeczywistośc. Czas, w którym była. Dlatego wolała być w pobliżu jakby się coś miało zdarzyć nieprzywidywalnego. Każdy inaczej reagował.
    Popatrzyła w niebo, dając mu komfort poradzenia sobie z emocjami.
    Po raz kolejny skinęła głową, ale nic nie odpowiedziała.
    - cieszy mnie to niezmiernie. Jeśli zdarzy się coś nieprzewidywalnego to weź to - sięgnęła do rękawa yukaty i wyjęła kartkę, na której było napisane pare skomplikowanych znaków. Podała go mu - Przyłóż do stopy. Zadziała, gdy poczuje moją energię. - dodała - robi sie późno. Czas na nas zanim ktoś zauważy, że szwendamy sie po godzinach. Dasz rade iść? Yhmmm to idziemy.
    W między czasie usłyszała w gałęziach szum listków. Zmarszczyła brwi, gdy tam spojrzała.
    - Shira wyjdz!
    Pohukiwanie i szelst skrzydeł upewniło ją, że to jej sowa. Po chwili poczuła ciężar ciałka i kolejne "Huhuu" Zwierze przekrzywiło główy na bok i popatrzyło na nią. Pokręciła głową.
    - Nic mi nie jest - mruknęła - leć na łowy. Czas na mnie.
    Szpony lekko zacisnęły sie na ramieniu, gdy ta się od niej odbiła. Zrobiła to zbyt gwałtownie, gdy poczuła słabość i lekko ją mroczyło. Przymknęła oczy, by szybciej minęło.
    Ruszyli. Przechodzili dosyć wolno. Wybierała prosta i krótszą drogę, by ten się nie męczył acz starał się wygladać na hardego. Po dłuższym czasie byli na miejscu.
    - Dobrze. Tu się rozstajemy. - zaczęła - jutro zaś zobaczymy się godzinę później, bo mam trochę dodatkowych zajęć i się nie wyrobię o tej godzinie co dzisiaj. Prosiłabym cie jednak, byś ubrał dresy, bo "sesja" będzie dłuższa. To samo miejsce co dzisiaj. Na razie - skinęła mu głową.
    Odsunęła się, by iść wrócić do swego dormitorium i przy okazji postarać się iść w miarę prosto, gdy zawroty głowy się nasiliły. Zardzewiała po tak długim czasie nic nie robienia. Teraz czuła jego skutki.

    czmychająca Tsu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Chciała się oddalić jak najszybciej nie tyle ze względu na niego, czy na siebie tyle, z nadmiaru innych zajęć. Tyle, że ja wstrzymał. Westchnęła głucho, zbierając siły na kontynłowanie rozmowy. Odwróciła się lekko mrużąc oczy na ręę na jego ramieniu. Lekko ją strząsnęła jakby był opadnięntym liściem.
    - serio? - burknęła zirytowana - mówiłam byś pytań nie zadawł - odparła beznamiętnie - spraw, które ciebie nie dotyczą nie będę omawiać - robiła kroki w tył za każdym razem, gdy się zbliżał - to nie jest typowe zaklęcie i nie dałam ci tego ze względu na mnie, tylko, że raz jesteśmy z innego domu i niezbyt byłabym pomocna, gdyby ci się zrobił np obrzęk a dwa jestem dziewczyna, to niby jak bym mogła wejść do waszej sypialni i na odwrót. Hmm? - zauważyła praktycznie sondując go wzrokiem. Zamilczała fakt, że samej może sie jej coś zdarzyć. To był jej problem i jej cialo.
    - Pomaganie ludziom to moja rodzinna tradycja i robie to od lat. Tłumaczenie czegoś co ludzki umysł nie jest w stanie pojąć nie należy do łatwych rzeczy. Czasem to niewykonalne. Czasem trzeba ich doświadczyć.
    Po raz kolejny się odsunęła.
    - robi się późno. Masz zamiar złapać jeszcze szlaban na dokładkę, bo ja nie - zauważyła beznamiętnie - do jutra - machnęła na pożegnanie. Kaszlnęła. Zasłoniła ręka usta, ale nawet i wtedy poczuła wilgoć we wewnątrz zaciśniętej dłoni, ale rozwarła ją dopiero wtedy, gdy była na miejscu. Domyślała się czym była nawet bez patrzenia. Zapach podpowiedział. Wytarła dłoń.
    Popatrzyła na stos książek do czytania, nie mówiąc już o masie prac domowych, ale nie miała na to po prostu siły. Na pójście na kolacje też. Usiadła po turecku na łóżku, wyjęła z rękawa mandale gęsto zapisaną na całej powierzni kartki i położyła przed sobą. Wykonała parę szybkich gestów, ta uniosła się i zaczęła delikatnie świecić. Zamknęła oczy i skupiła się na poprawnym oddychaniu zapadając w coś pomiędzy letargiem a czuwaniem.
    Czas biegł swoim torem, gdy w końcu się "wybudziła". Było grubo po północy. Głupotą było by szwendanie sie po szkole acz baaardzo chętnię by zażyła świeżego powietrza, po sesji uzdrawiająco-oczyszczającej. Co prawda jeszcze jej ćmiło i czuła suchość w gardle, ale szklanka wody pomogła i sen także.
    Obudziła się wcześnie rano, aby zająć się zadaniami, które znowu pochłonęły ją na tyle, że przegapiła śniadanie. Może i lepiej. Nie potrzebowała niepotrzebnej uwagi, więc zgarnęła do torby wszystko co było potrzebne i ubrała się w szkolny mundurek. Pobiegła na zajęcia. Pore obiadowa także ominęła. Nie czuła się głodna. Ostatnie zajęcia zostały odwołane, zatem mogła iść do bibilotek, książke oddać i wrócić się do dormitorium, w którym tobę zostawiła i przebrała się w inną yukatę niz wczorajsza. Ta była cała fioletowa z motywem czapli na rękawach po obu stronach. Nie chciała przeszkadzać innym w graniu, zatem wzięła koto i nuty i wyszła z nia do parku. Położyła nuty na ławce. Wyjęła instrument z futerału i zaczęła stroić. Musiała się nauczyć melodi na pamięć, gdyż w przerwie świątecznej czekał ja egzamin kapłański wyższego szczebla, który musiała zaliczyć, by przejść dalej. Zatem patrząc na to, miała sporo na głowie.
    Jak już usiadła, skłoniła się przed instrumentem, gdy była zadowolona ze strojenia. Przyjrzała się nutą testując akordy, które wydawały jej się trudne, a potem rzeczywiście zaczęła grać. W miedzy czasie Shira przyleciała z sowiarni i zaczęła się przyglada jak gra. Rzuciła tylko przelotnie na nia oko i pokiwała delikatniej głową, że jest okey. Nie odleciała.

    Tsu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Wciągała w ciszy powietrze. Wypełniała pustą przestrzeń w płucach wsłuchując się w wyjaśnienie tematu przez Everarda, jakby chciała, żeby pękły pod naciskiem. Dopiero zauważając rękę przyjaciela umiejscowioną na pobliskim krześle, potrzymującą jego całą postawę wypuściła je powoli, jakby wcale przed momentem nie była bliska paniki. Skupiła całą uwagę na nim, pozwoliła na słowotok, który pomimo wagi sytuacji wciąż brzmiał zdroworozsądkowo, choć wyczuwała niepewność. Każdy ciąg liter układający się w słowa, których nigdy nie chciała usłyszeć budował tarczę jako wewnętrzny wyznacznik obrony przed własnymi kłębiącymi się niebezpiecznie myślami a siłą bezwzględności. Ostatnim elementem rzucającym czary obronne na wcześniej utworzoną ochronę był moment jego zawahania.
    Nie powinniśmy byli…
    Nie powinniśmy byli…
    Nie powinniśmy byli…
    Zacisnęła zęby wciąż pewnie wbijając w niego swój przenikliwy wzrok. Niepewność, która zagościła w nim była ich zgubą. Nie spodziewała się, że sami będą mogli stać się zagrożeniem. Nie miało znaczenia jego szybkie opamiętanie. Słowa zostały wypowiedziane i na zawsze wyryte w ich pamięci. Nigdy nie zastanawiała się z jakich powodów nosiła w pojedynkę wszelkie ciężary tajemnic, a takie momenty jedynie utrwalały tę dewizę. Mimo wszystko akceptowała błędy młodości, gdzie relacje dziecięce rządziły się swoimi prawami.
    Nie odrywała od niego spojrzenia wciąż uważnie przyjmując do siebie każde jego przepełnione gamą różnorakich uczuć słowo. W międzyczasie zimno kalkulowała ich możliwości nie skupiając się na tym co nieistotne — jego emocjach chcących wedrzeć się do jej myśli uczuciach. Wspólne dzierżenie tak ogromnego brzemienia było jej błędem. Początkowo nie zdawała sobie sprawy, że byłaby w stanie udźwignąć ten kamień w pojedynkę. Z czasem jednak przekonała się, że wiąże się to również z utrzymaniem na powierzchni osób, które nie potrafiły pływać. Miała do Everarda ogromny sentyment: wychowali się wspólnie idąc przez gorzkie, arystokrackie życie i mimo wszystko znała go lepiej, niż samą siebie. To było powodem, dla którego wciąż go nie odepchnęła, choć z konsekwencjami tej decyzji boryka się po dziś dzień, czego zwieńczeniem jest obecna sala, w której obydwoje utknęli.
    Nastała cisza. Everard czekał, aż Genevieve wydusi z siebie chociażby słowo, ona natomiast spojrzała na ławkę, po raz pierwszy pozwalając sobie na odwrócenie wzroku. Myślała. Otworzyła torbę chwytając za obszerną księgę o tytule “Zaklęcia dla Zaawansowanych”. Bez jakiekogolwiek wyjaśnienia usiadła wygodnie na wcześniej obserwowanej ławce i zaczęła wertować kartki sugerując się magicznymi oznaczeniami, które wcześniej udało jej się zamieścić. Zatrzymała się przy jednym zaklęciu i przeczytała jego działanie.
    — W pierwszej kolejności musimy porozmawiać z rodzicami. — zaczęła wypowiadać na głos swój plan, nie wiedząc czy szuka poparcia u Everarda, czy układa własne pomysły w spójną całość. — Proponowałabym spotkanie w cztery oczy, jeszcze dzisiaj wieczorem. Uważam, że chęć celebracji znacznie lepszego stanu Percivala byłaby świetną wymówką. — dodała błądząc wzrokiem po krajobrazie za oknami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie lepiej potrafiła myśleć skupiając się na czymś cieszącym oko. Często podróżowali do rodzin w ciągu roku akademickiego. Będzie to znacznie bardziej wiarygodne biorąc pod uwagę dzisiejszse rozpoczęcie weekendu.— Wybadamy grunt, z pewnością mają jakiekolwiek informacje od Państwa Chauncey. — zamknęła księgę zdecydowanym ruchem ciesząc się, że udało jej się znaleźć plan awaryjny. Bardzo ryzykowny, jednakże wystarczający. Nie podzieliła się odkryciem z Everardem, nie zważała na to, że mógł dojrzeć wielką nazwę “Obliviate” w książce. Chciała, żeby wiedział, że jego zawahanie mogło namacalnie wpłynąć na ich dalsze losy.

      Genevieve

      Usuń
  15. [Bardzo dziękuję za miłe słowa i w sumie chętnie skuszę się na wątek, jeśli wyrażasz chęci. Everard wydaje się instynktownie najbliższy, można by im zrobić relację od wrogów do przyjaciół (Sigurd z automatu czuje wrogość wobec członków drużyn quidditcha, bo jego wuj jest w narodowej duńskiej). Z drugiej nie jest wcale taki niewinny, na jakiego wygląda i ma słabość do starszych mężczyzn, więc mógłby starszego brata wciągnąć w jakąś grę na przykład na bazie pytania o zagadnienia czarno magiczne, które go interesują, tym bardziej że czułby, że może sobie pozwolić na więcej, bo na zajęcia z zaklęć już nie uczęszcza.]

    OdpowiedzUsuń
  16. - Shira, leć już. Nie będziesz mi potrzebna tutaj. - westchnęła widząc, iż sowa się nie rusza. - Będę uważać, zmykaj, bo będziesz mnie rozpraszać.
    Uhhhu-uuu - usłyszała odpowiedź i szelest skrzydeł wzbijający się w powietrzu. Została sama z ćwiczeniem utworu. Nie przestawała nawet, gdy sie pojawił na horyzoncie.
    - Jakbym nie chciała ci pomóc, to bym już wczoraj ci niczego nie próbowała. - odparła w końcu nie odwracając wzroku - Za późno na to, bym coś przerywała, gdyż jakbym to zrobiła to by żadnego efektu nie było. I nie - nie jestem telepatką - twoja twarz wszystko zdradza.
    Zamilkła skupiając się na insteumencie i wyjątkowo trudnym kawałku utworu, który według niej źle brzmiał. Oczywiście byłoby łatwo, gdyby ćwiczyła w domu i ktoś by jej wskazywał gdzie błąd popełnia, A tak utknęła w martwym punkcie - Moje zmęczenie wynika z nadmiaru zajęć a nie z wysiłku, który leczę twoją stopę.
    Za nic w świecie nie zamierzała mówić, że czerpała główną siłę z własnej żywotnośći. Nie potrzebna była taka wiedza, ale kiwnęła mu głowa.
    Taka z niej była zosia samosia. Westchnęła, gdy po raz kolejny sfalszowała.
    - usiądz wygodnie. Muszę się przygotować. Jak tam noga, bez problemu po wczorajszym?
    Guzik wiesz, skoro się w zasadzie nie znamy mruknęła w myślach zgarniając nuty, które ułożyła w zgrabny rządek i sięgnęła po futerał, aby schować instrument, po czym jedno i drugie "włożyła" do pierścienia [tak ode mnie - chodzi o coś podobnego co Hermiona zrobiła z torebką w 7cz.].
    - żadnych problemów? Yhmm. - mrukmęła bardziej zainteresowana leczeniem i nia samym - To teraz proszę cie o to byś usiadł na ziemii i nogę ułożył na siedzeniu ławki.
    Wyjęła materiał, który zmoczyła w studnii i ułożyła na kostce, zaś sama po tym zdarzeniu ponoiwnie wyciągnęłą igły, które miała zamiar użyć jako wspomaganie.
    - dziś będzie bardziej intensywnie - powiedziała ponownie robiąc procedury takie jak wczorajsze z proszeniem bogów o pomoc w leczeniu i ochronę. - zaczynam!
    olejny raz igły, skraplanie jak tylko poczuła, iż koło miejsc wkłóć igieł ciało robi się czerwone. Szybkie gesty rąk pomieszane z mantrowaniem. Intesywniejszy zapach kamelii i wychodzące na jej czoło kropelki potu. Co 15 minut 5 minutowe przerwy, w którym piła wode ze studni (poświęconą) i jemu też dawała, ale nie przerwała mimo tego, iż coraz bardziej i częściej czuła nadchodzące zawroty głowy oraz posmak krwi.
    Prawie już pod sam koniec, gdy czerpała moc z ziemii w końcu nie wytrzymała i zwymiotowała krew. Chwyciła się za serce i tak przed dłuższa chwilę trwała.
    - Nie! Nie ruszaj się - wychrypiała cienko - wciąż masz igły... Muszę je wyjąć - Nie miała siły by wstać, ale i tak sięgnęła po nie.

    uparciuch

    OdpowiedzUsuń
  17. Lato jest torturą. Stanem nieważkości, kiedy złudzenie wolności i kontroli pęka niby bańka mydlana, ilekroć spojrzenie Niepożądanego taksuje go namiętnie z przeciwległego miejsca przy stole, wściekłe, że zdolne jest obecnie jedynie do tego.
    Rodzina jest najważniejsza wibruje głosem ojca w młodzieńczej głowie jeszcze długo po tym, kiedy ciało osiada w bezpiecznych i znajomych murach zamku Ilvermorny. Emocje potrzebują czasu, by się zreperować. Dlatego wrażliwe na nie drewno różdżkowej leszczyny drga niespokojnie, ilekroć Sigurd zaciska na nim palce, a cztery dni nowego roku szkolnego wystarczają, by ściął się w pojedynku z drużyną quidittcha domu Wampusa i przynajmniej trzykrotnie słownie z niebywale w takich chwilach irytującym współlokatorem. W celu odzyskania równowagi robi więc to, co zwykł robić zawsze w takich przypadkach - buduje gruby mur z tomów ciężkich tomiszczy i samotności.
    Łagodny, ziołowy zapach asfodelusa koi płuca, gdy skulony między rzędami grządek ginie w słowach, co jakiś czas jedynie łaskotany w policzek pnączem zaczepnej rośliny. A przynajmniej wydawało mu się, że ginie, bo oto zostaje odnaleziony przez odgłos znajomych już kroków, stukot drzwiczek i klekot zamka.
    - Puste dormitorium to aluzja - mówi cicho, nie odrywając wzroku od zdania, które kończy czytać. Wsuwa materiałową zakładkę między strony, zamyka dłoń wraz z lekturą i podnosi się. Zimno nordyckich fiordów zamknięte w szarej tęczówce spotyka się z inną, cieplejszą jedynie w barwie dopiero teraz, kiedy Sigurd rusza pewnym krokiem w kierunku intruza. Smukła sylwetka daje iluzoryczne wrażenie, jak gdyby chciała staranować znacznie masywniejszą wysportowanego kolegi, ale zatrzymuje się w ostatniej chwili tuż za nią.
    - Można by pomyśleć, że trzy lata to dość, by ją zrozumieć - von Lüttichau rzuca tuż ponad cudzym ramieniem, bokiem wślizgując dłoń w ciasnej alejce między postacią nastolatka a rzędem donic. Nie jest sprawiedliwy. Harkaway nie mógł wiedzieć, że tutaj jest, nawet jeśli nieobecność Duńczyka w pokoju to czytelny sygnał niechęci do drażniącego towarzystwa współlokatora. Ale też Sigurd nigdy nie dostał żadnego powodu, by jakąkolwiek wyrozumiałość w kierunku tego osobnika zacząć krzewić.
    Zaciska szczupłe palce na klamce, ale ta mu nie ulega. Brwi ściągają się w łagodnym wyrazie zaskoczenia.

    OdpowiedzUsuń
  18. oddech niebezpiecznie przyspieszający przypominał jej o własnej słabości potęgowanej tą jego. Zamknęła na moment oczy przeklinając empatyczne połączenie, na które się godziła czując jak znalazła się o krok przed całkowitą przepaścią. Choć pomysł Everarda mógłby stanowić jakiekolwiek wyjście z beznadziejności w jakiej się znaleźli nigdy nie zgodziłaby się na jego realizację. Z pewnością nie w początkowej fazie, gdzie zaufanie, na tyle kruche co szkło głośno trzeszczało pod ich stopami. Na samo wspomnienie o kolejnej osobie, która miałaby zostać wtajemniczona, a w dłoniach dzierżyłaby władzę nad ich wspólnym bezpieczeństwem czuła narastający niebezpiecznie niepokój. Traciła kontrolę, swoją jedyną formę obrony.
    Powietrze nie docierało do płuc w należytych ilościach. Głos Everarda dobiegał z daleka a ona dusiła się własną słabością. Wymownie położyła dłoń na własnej klatce piersiowej starając się łapać tlen, choć ten uparcie omijał ją szerokim łukiem. Spuściła głowę w dół, zakrywając twarz kaskadą lśniących włosów i oparła dłoń na delikatnie zgiętych kolanach podtrzymując pozycję. Drugą dłonią chwyciła nadgarstek Everarda w geście prośby.
    — Obiecaj… — wyszeptała pomiędzy zdesperowanymi oddechami pustki. — Nie powiesz nikomu. — puściła jego rękę kucając z braku sił, nie potrafiąc wrócić do poprzedniego stanu bezpieczeństwa. Serce chciało wyrwać się z jej piersi, a potęgujące jej bezsilność myśli wbijały kolejne igły słabości. Nie był to pierwszy raz, kiedy nieznana siła próbowała ją złamać. Przy tych poprzednich potrafiła w porę odnaleźć siebie, ukryć przypadłość manipulacją i uśmiechem. Tym razem było inaczej. Od zawsze wiedziała, że spoufalanie się, wzajemne narażanie na odkrycie kiedyś będzie jej zgubą. Utknęła więc pośród gęstej atmosfery niepewności, okalana własną ludzką słabością, wystawiona na próbę błędów dziecięcej ufności.

    Gen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieprzyjemny ucisk szczęki próbuje opanować szalejącą wewnątrz burzę złości. Miarowy

      Zgubiłam początek xD

      Usuń
  19. Dziękuję za powitanie. Co do postaci, rzeczywiście, oboje Twoi panowie wydają się temperamentni. Jeszcze nie roznieśli szkoły? A bez względu na odpowiedź, życzę weny i ogromu mocy do pisania.

    T h o r i a n

    OdpowiedzUsuń
  20. Czarne płatki latały jej przed oczami. Miała wrażenie, iż odległoć od stopy się zwieksza a była przecież bardzo blisko niej. Na chwilę sie zawiesiła. Zawahała sie w połowie ruchu wbijając wzrok w ziemię. Nie zamierzała tutaj paść. Jeszcze jeden dzień. Raczej bardziej już profilaktyczny niż leczniczy ją czekał, aby sprawdzić czy z kostka już w porządku było. 3 dni. Tyle zawsze wszystkim dawała od siebie i to sie działo już od dosyć dawna. Potem była "niedostępna", by się doładować.
    Rzuciła mu ostre spojrzenie, gdy tylko wzrok jej sie sklarował, uśmiechając się przy tym ironicznie.
    - a co ci do tego? - burknęła oblizując zakrwawione wargi, przez co jej się zbierało na mdłości. Zebrała sie w sobie i ponownie sięgnęła do nogi, delikatnie ściągając igły. Zgarnęła je razem z myślą, aby je wyparzyć, ale aż tak nie musiała się spieszyć. Miała na to dobę.
    Zignorowała jego słowa.
    - Do samobójstwa mi daleko. - zauważyła z przekąsem - Mówimy o leczeniu, ale to ma też inną stronę medalu. Bardziej mroczną...
    Wzdrygnęła się na myśl, że mogła też zabić i nawet nie potrzebowała do tego różdźki. Granice bywały bardzo cienkie. Nie chciała nawet o tym myśleć.
    - Kolego, my się praktycznie nie znamy. W zasadzie nikogo tu nie znam, ale to szczegół. Nie mam w zwyczaju się spowiadać z rzeczy, które u mnie przychodzą naturalnie i takim są. O procesach już nie wspominając. Powiedz mi skąd teraz ta wscieklość? Przejumujesz się kimś całkiem ci obcym - przyłożyła dla pewności dłoń na jego kostce. Przepływ witalny wydawał jej sie juz w porządku i w ciągu nocy nawet opuchlizna powinna całkiem zejść. Była zadowolona. Zdjęła dłoń, którą przyłożyła spowrotem do ziemi kreśląc przy tym znaki, które zakończyła kołem i przyłożyła dłoń, by pobrać energię na kolejne 3 dni, podczas, których mogła przyjmować tylko wodę i nic więcej.
    - A wracając do pytania czemu? Bo jakbym powiedziała, to byś nawet mocno się zarzekał, by tego nie robić i tyle z wyjaśnień. Nie umrę jeśli o to chodzi. Nie składaj też przysiąg, bo może ci to wyjść na niedobre. - powiedziała cicho chowając sprzęt do rękawa. - Możesz już normalnie usiąść - dodała spokojnie, aż wcale go nie czuła. Jedynie co teraz potrzebowała to snu. Jednak musiała sie jeszcze "zabezpieczyć" by nie wpaść większy sen. Oddychała juz głębiej, gdy potok energi z ziemi, krążył w jej ciele. Nie wystarczy tego na długo, ale na tyle, aby dojść do dormitorium. Narazie to zatrzymała krwawienie acz posmak w ustach pozostał. - Podasz mi wodę?

    OdpowiedzUsuń
  21. Czuła, że się pochylił. Wciąż skupiona na własnym oddechu ułożyła dłoń na klatce piersiowej szukając namiastki realności. Usłyszała obietnicę, od której zależało strong>jej>/strong> być, czy nie być. Nikt więcej nie dowie się o tym, czego się dopuścili, na tym zależało jej najbardziej, a równocześnie było zapalnikiem tej niewygodnej sytuacji, do której doprowadziła. Nie ufała nikomu na tyle, aby w jakikolwiek sposób podzielić się swoją słabością, a jednak została ku temu zmuszona. Powoli wciągnęła powietrze odzyskując utracone poczucie bezpieczeństwa całkowicie ignorując każde kolejne słowo Everarda, które obecnie stanowiło jedynie tło. Wyczuwała w nim wzrastającą siłę, co pozwoliło jej miarowo oddychać, mimo że wciąż chowała się wśród dłoni jako wyraz wstydu nad własną słabością. Genevieve nie miała skrupułów, dobrze zdawała sobie sprawę z niemoralnych czynów, których się dopuściła, jednak zaakceptowała tę część siebie, która tak często przebijała się przez maskę powszechnie przyjętych norm. Brak kontroli wraz z niepotrzebnymi zaangażowanymi świadkami był dla niej natomiast zgubą.
    Każde wypowiedziane słowo przez Everarda budziło w niej gniew. Pierwotny, pozbawiony skrupułów i jakichkolwiek wiążących wyrzeczeń czysty gniew. Zamknęła na moment oczy pozwalając dojść splątanemu przez lęk organizmowi do punktu wyjściowego.
    Obiecał, że nikomu nie powie. To było kluczowe, tylko przez wzgląd na tę kwestię została przyparta do muru, co więcej wystawiona na próbę lojalności Everarda.
    Zacisnęła zęby i podniosła głowę do góry chcąc spojrzeć mu w oczy. Pozwoliła zimnej furii przejąć kontrolę, jedynie na moment. Uderzyła go w policzek otwartą dłonią wkładając w to wszystkie siły, jakie potrafiła zebrać. Podniosła się z ziemi czując zaciśnięte mięśnie twarzy. Pozwoliła tym najgorszym emocjom wypłynąć na zewnątrz nie ograniczając się w żaden sposób.
    — Jesteś żałosnym tchórzem. — patrzyła na niego z góry czując jak pogarda wpływa lekko na jej twarz. — Jak mogłeś chociażby rozważać pomoc z zewnątrz. — pokręciła z rezygnacją głową, tym samym z głośnym wciągnięciem powietrza przyjmując całą pewność siebie, którą chwilę temu donośnie straciła.
    — Nie zrobiliśmy nic potwornego. Chcieliśmy komuś pomóc. Dobrze wiesz, jaki był słaby, nie potrafił poradzić sobie z prostymi zaklęciami. Zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji. Nie tylko my! On również. — stwierdziła wyciągając z kieszeni różdżkę. Przez jedno uderzenie serca zastanowiła się czy byłaby w stanie…, aczkolwiek wycelowała nią w stronę wciąż klęczącego przyjaciela. Zdusiła w sobie uczucie łamiącej się nadziei zaufania, jednakże pozwoliła bezwzględności na przejęcie kontroli.
    — Powiem Ci jak nasza współpraca będzie przebiegała. Sytuacja nr. 1: Zwiążesz się ze mną wieczystą przysięgą, która będzie głosiła, że nikt poza naszą dwójką nie dowie się o tym co zrobiliśmy, bądź sytuacja nr. 2: nie godzisz się na powyższą propozycję, a ja modyfikuję Ci pamięć. — przedstawiła swoje żądania wciąż kierując swoją różdżkę w stronę Everarda bacznie obserwując każdy najmniejszy nawet jego ruch. Powoli wciągała do płuc powietrze chcąc pozbyć się niechcianego uczucia zdrady lojalności przez Everarda. Nigdy nie może ufać nikomu. Uczyła się tego za każdym razem, kiedy kogokolwiek przypadkowo obdarzyła tym przywilejem.

    Gen

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP