
Glenn Fletcher
nauczyciel magizoologii | półszkot | półwila | 31 lat
Wychowany u boku matki wili w przyjeziornych lasach w Glacier National Park. Porzucony przez ojca, widział go ledwie kilka razy w życiu, a mimo tego, za jego namową, ukończył edukację w Ilvermorny. Nigdy nie zaznał rodzicielskiej troski, a dzieciństwo wspomina jako pasmo wymagań i rozczarowań. Dorastał we wstydzie i w uprzedzeniu do własnej genetyki. Zbyt mało "dziki" dla matki i splugawiony genetyką według ojca. Do niedawna podróżnik w roli magizoologa, zaznajomiony szczególnie dobrze ze środowiskiem wil i wiedźm. Potomek Fineasa Fletchera, tj. nielegalnego handlarza magicznymi stworzeniami, znanego z okrucieństwa wobec istot magicznych. Pasjonat natury i życia w ruchu, dlatego najlepiej czuje się na świeżym powietrzu. Często można spotkać go w gaju lub w ostateczności w ogrodach ilvermorny. Były Wychowanek Gromoptaka. Opiekun Kręgu Przetrwania.
♠ To trwoga ♠Wciągnięta w machinację płuc i w tunel ściśniętej emocjami krtani. Wsunięta sprytnie w tchawicę życia tak gładko, jak wsuwa się bezproblemowo placek ciasta w cztery ściany rozgrzanego piekarnika. On nagrzewa się od razu, rozpalony traumami dzieciństwa i podjudzany wymaganiami wychowania w dziczy do szybkiego chodu.Nie pamięta, by kiedykolwiek wcześniej zwolnił, gdy jako mały brzdąc uciekał przed złością matki, drżąc ze świadomością o tym, jak mściwa i okrutna potrafi być natura wil. Albo wtedy, gdy w latach szkolnych chował się przed wzrokiem rówieśników w łazience na piętrze, byle tylko nie musieć mierzyć się z aspektem własnej genetyki. Chimeryczny wzrok kolegów i koleżanek dopadał go jednak mimo tego, a uczniowie nierzadko (błędnie) przypisywali mu przy tym próżność i wywyższanie się nad innymi, zupełnie nie rozumiejąc istoty jego dystansu, wynikającego z braku komfortu i rozeznania, a nie z braku zainteresowania szkolnym towarzystwem. Korytarze Ilvermorny znały doskonale naturę jego kroku – pełnego gracji i jednoczesnego wołania o pomoc – gdy wzdłuż pasów pęknięć na marmurze, chował własny wstyd, czując jak krew pod skórą wrze z bezsilności, a policzki, zagrzane w strachu i w obawie przed byciem osądzonym, rumienią się, nie dając mu zupełnie nic, poza kolejnym wyrzutem rówieśników w jego stronę: Znów się puszy wyglądem. Znów odwraca wzrok. Buc. Wspomnienia okresu dojrzewania do dziś palą ogniem myśli, a w życiu dorosłym pozostają schowane pod maską spokoju. Czuje jednak wyraźnie, jak na myśl o społecznym niedostosowaniu, którego doświadczył w szkole, palce mrowią go od miażdżącego uczucia niesprawiedliwości i jak trzymany ciasno w dłoni sweter “Jutrzenki” – jego jedynej wtedy przyjaciółki, która pojawiła się na pierwszym roku, a zniknęła bezpowrotnie pod koniec szóstej klasy – rozrzewnia emocje. Wręczony mu jako prezent bożonarodzeniowy, dziś ciążył w dłoni bardziej, niż plecy obowiązku i przygięty czasem w zmęczeniu kręgosłup, rozstrojony po godzinach nocnych wędrówek i realizowanych przygód. Przy wiecznej pracy i w rozpędzonym kole obowiązków, jak w kołowrotku, czasem tylko zapomina o wysiłku wniesionym w życie, i o tym, jak ciężko mu dostosować się do norm, które nigdy nie były dla niego. Za mało uwodzicielski na wilę; zbyt rzucający się w oczy na przeciętnego maga. Zawsze gdzieś pomiędzy. Dorosły bez przynależnej mu, jednej tożsamości. |
♣ To determinacja ♣Wyrażona w realizacji marzenia o podróży do różnych stron świata. Z dala od mącącej go obecności matki, czy od wymagań i tak niemal już straconego w jego oczach ojca. Emocja silna, nieopuszczająca go. Wpisana w proces dojrzewania, gdy przemierzając kolejne lasy i jeziora, już jako młody mężczyzna opuszczający szkołę, poznawał nie tylko łono natury, ale także (lub przede wszystkim) istoty tam zamieszkujące. Nigdy nie był przy tym jak ojciec.W jego podróży czerwień krwi nie kładła się kałużą pod butami, a on nie ćwiartował na pasma włókien cudzej skóry. Przeciwnie do tego, zalepiał rany, wyciągał z głowy lecznicze zaklęcia i obejmował skrzydłem troski wszystkie potrzebujące tego zwierzęta. Odrzucił to, czego sam doświadczał od obu rodziców: obojętność wobec cudzego losu. Jednocześnie, co robił dla siebie, próbował rozkruszyć kamienie wątpliwości, jakie za dziecka nosił za pazuchą – chciał przebić się przez szklany sufit ograniczeń, by powrócić do ludzi z nową siłą i nową wersją siebie. Dziś nie wierzy, by stempel wyroku był wciąż tak samo krzywdzący, a odbity tusz oceny ludzkiej nasiąkał brakiem sprawiedliwości. Gdy powraca w mury Ilvermorny, o ponad 10 lat starszy i setki doświadczeń mądrzejszy, struna kręgosłupa prostuje się w pewności, a on – choć nawykiem sceptyka wciąż trzyma gardę – jest już znacznie bardziej gotowy na dzierżenie krzyża własnej genetyki. Czasem nawet potrafi powściągać urok wili, gdy nieskazitelny uśmiech chowa za odwróconą głową (zawsze znajdując ku temu wymówkę) lub kiedy staje ludziom za plecami, ucząc się, że nawet bliskość nie stanowi takiego zagrożenia, jak kontakt wzrokowy, podtrzymywany z innymi. Po latach spędzonych w dziczy wyróżnia go już częściej nie genetyka, a maniera. Częściowy brak rozeznania w społecznych normach odbija się u niego bezpośredniością, brakiem formalnego języka wobec uczniów i pewnego rodzaju egzotycznością, jakiej nie da się oszukać. Życie poza cywilizacją uczy go bowiem rozmów bez taboo i prostych instynktów, dających przetrwanie. W szczelnie zamkniętej Puszce Pandory (pełnej własnych demonów), więzi eksplozję wilich potrzeb: własną naturę, chęć dotyku i tendencję do pożądania. Każdą jedną zastygłą w głowie gorącą myśl, która pragnie wybuchnąć. Jest rozpalony życiem i gorący od potrzeb, czasem impulsywny i gwałtowny, wciąż jednak pozostaje ostrożny. Wiązki energii, i charyzmę, jakie w sobie nosi, wykorzystuje do przekazania swych pasji: wiedzy o świecie i magizoologii. |
[Hej! Tak sobie myślę górnolotnie: jakie to straszne, że tylu wspaniałych, ciepłych i empatycznych ludzi, żyje w cieniu jakiegoś mrocznego dziedzictwa, cudzych grzechów itp... Glenn wydaje się kimś, kto ma szanse to jednak w sobie przemóc :) Życzę dużo weny!]
OdpowiedzUsuńWeiss
Jakiż on piękny. Nie tyle co wyglądowo (choć jest okropnie przystojny!) a osobowościowo. Wyczuwam u niego pokłady dobroci, tak bardzo odbiegające od przesiąkniętej jadem Gen xD
OdpowiedzUsuń[<3]
OdpowiedzUsuńLato jest torturą, nieustannym ryzykiem kontaktu już tylko wzrokowego z Niepożądanym, paranoicznym lękiem i natrętną niewiedzą, kiedy on nastąpi. Bo następuje. Choćby zabunkrował się w rodzinnej posiadłości w Stanach czy podróżował namiętnie przez cały ten okres, pełne napięcia skrzyżowanie tych samych, jasnych tęczówek zelektryzuje otoczenie. Ponieważ rodzina jest najważniejsza.
Dlatego powróciwszy do zamku, natychmiast z godną podziwu skrupulatnością na powrót ugruntowuje rutynę w szczelnym otoczeniu grubych tomiszczy, byle najmniejsza choćby odstręczająca myśl czy jej cień nie przedarły się przez sterty ksiąg. Czasem na tyle nadgorliwie, że spośród szkolnych regałów późnym wieczorem wyprasza go dopiero poirytowane chrząknięcie bibliotekarki. Tak jest i tego wieczora, kiedy unosząc spojrzenie sponad analizowanego spisu treści natrafia na inne, ponaglające. Dołącza więc wolumin do czterech już wcześniej wybranych, podchodzi za kobietą do jej biurka i w ciszy obserwuje wpisywane do własnej karty bibliotecznej wypożyczenia. Większość egzemplarzy chowa do skórzanej torby, przewiesza ją przez ramię i opuszcza czytelnię wertując strony najbardziej interesującej go pozycji. Ledwie jednak wychodzi na hol do ćwiczeń sztuk magicznych, zderza się z obcym ciałem.
- Schowaj tę książkę i patrz pod nogi, bo sobie połamiesz skrzydełka, wróżko - drwiący komentarz wyrywa go ze skupienia, a masywna dłoń pozbawia go czytanego tomu, już rzucając go w kierunku jednego z trzech towarzyszących mu nastolatków.
- Albo ktoś ci je przypadkiem połamie. - Drugi z nich zastępuje Sigurdowi drogę, zmuszając do zatrzymania się. Duńczyk przystaje, bo mur rutyny jest nie dość jeszcze stabilny, by nagromadzone przez ostatnie miesiące emocje pozwoliły przemilczeć usłyszaną groźbę. Zadziera głowę do góry, zupełnie nieprzytłoczony przewagą fizyczną przeciwnika i wzdycha, opuszczając wzdłuż ciała dłoń, w której natychmiast odczuwa brak szorstkości spowitej w roztoczu starości stron.
- Ach, tak. Ten sławetny przypadek, kiedy wasze pięści zupełnie wbrew woli gruchoczą cudze tkanki i zęby, dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze w wyjątkowo nieproporcjonalnej przewadze liczebnej - mówi powoli, chwilowo ignorując kolejne szturchnięcie ramienia. Nachyla się bliżej do agresora, czując napięcie zniecierpliwienia w jego własnej żuchwie. - Może gdybyś ty dla odmiany jakąś lekturę wyciągnął, umysł wypełniłoby tobie cokolwiek więcej niż przemoc.
Książka opada z hukiem na podłogę gdzieś za jego plecami i Sigurd już wie, że pokoju nie będzie. Cudza dłoń ściska kołnierz jego koszuli z taką werwą, że zmuszony jest oderwać pięty od podłogi.
- Na przykład rozum - cedzi, po czym unosi dłoń, niewerbalnym zaklęciem Expelliarmusa odrzucając osiłka w tył w samą porę, by jego zaciśnięta pięść ledwie musnęła jasny policzek. Sytuacja eskaluje bardzo szybko. Duńczyk wyciąga różdżkę odskakując pod ścianę, dokładnie w chwili, gdy trzej jeszcze stojący na nogach chłopcy robią to samo. Odbija pierwsze z zaklęć, po czym unieruchamia zaklęciem petryfikującym przeciwnika najbliżej niego. Zaklęciem tarczy broni się przed kolejnymi uderzeniami i posyła wyczarowane pnącze na spotkanie z pierwszym agresorem, który nie zdążył jeszcze się podnieść. Huk nietrafionej w niego klątwy odłupuje kawałki stropu siłą grawitacji opadające wprost na niego. To Sigurda spowalnia na tyle, by w chwili, gdy chmura pyłu oddaje mu całe pole widzenia, zorientował się, że czwórka oponentów zdążyła w międzyczasie uwolnić się spod jego czarów i mierzy w niego różdżkami z wściekłością w oczach. Gotów jest wyczarować zaklęcie tarczy, ale wtem znikąd wyrasta przed nim nieznajoma sylwetka. Wpatrzony w szerokie barki opuszcza narzędzie i sięga opuszkami palców do policzka, z zaskoczeniem rejestrując na nim czerwoną ciecz.
Oddech gna, choć całe zajście nie trwało nawet minuty.
[jak już wspomniałam - szalejesz nam tu z postaciami ^^ jeszcze uwierze, że zrobisz nam tutaj jeszcze jedną postać hehe
OdpowiedzUsuńNa pana nie moge się napatrzeć a kartę podglądałam - bez bicia przyznaje.
Dużooo weny, watków i dpobrej zabawy ;*]
Tsu.
Zapukał delikatnie knykciami dwa razy, nie chcąc zakłócać ciszy. Ktoś mniej uważny mógłby uznać to za przypadkowe uderzenie, ale Charles doskonale wiedział, że Glenn po drugiej stronie rozpozna ten ledwo wyczuwalny rytm. Rytm kogoś, kto zna wagę odpowiedniego momentu.
OdpowiedzUsuńDrzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Wszedł cicho i bez pośpiechu, jak ktoś, kto od dawna zna zasady tej przestrzeni i nie ma w zwyczaju ich naruszać. Jego dłonie były splecione za plecami, jakby próbował zamknąć w nich coś nie do utrzymania, ale żyły na nadgarstkach pulsowały, jakby krew chciała wyrwać się z ciała i powrócić do czegoś czystszego, starszego niż on sam. Do pierwotnego źródła, które znało prawdę, zanim pojawiły się imiona, tytuły i dziedziczenie win oraz pozycji.
— Chcę dołączyć do Kręgu Przetrwania — powiedział bez wahania, bez uprzedniego przywitania. Jakby to była decyzja ostateczna, której nie trzeba uzasadniać.
Thornewell nigdy nie miał się znaleźć w takim miejscu. Nie dlatego, że był za słaby, wręcz przeciwnie. Siła, którą w sobie nosił, była jak ciemny klejnot osadzony głęboko pod warstwami pozornej uprzejmości i szkolnego porządku. Po prostu nie należał do tego świata. Nie pasował do cichych szeptów o leśnych duchach, do rytualnego rozpalania ognia przy pomocy omszałych run, do tego zachwytu pierwotną magią, który rozświetlał oczy innych uczniów. W nim nie było nic z tamtej fascynacji. Ani krzty dziecięcego podziwu wobec dzikiej przyrody. Ani kropli ciekawości wobec zaklęć wyrastających z korzeni i liści.
On szedł własnymi, wydeptanymi samotnie ścieżkami. Cienkimi jak kreski pióra, które wciąż prowadziły go z powrotem między regały biblioteki, do chłodnych zakamarków pergaminów, czystych struktur teorii, martwej doskonałości zakazanych zaklęć. Tam był jego świat.
Nie znosił błota pod butami, tej lepkiej mazi, która oblepiała podeszwy i sączyła się w szwy, zostawiając brudne ślady nawet w najczystszej myśli. Nie znosił zapachu dymu, gęstego jak zawiesina starego snu. Tego, który szczypał w oczy, wżerał się w ubranie i zostawiał po sobie coś, czego nie dało się wyprać z ciała ani z pamięci. Las był dla niego chaosem. Pulsującym, nieprzewidywalnym organizmem, który rósł bez planu, oddychał poza systemem i nie składał się na żaden zrozumiały wzór. Każda ścieżka znikała po kilku krokach, każde prawo zmieniało się w zależności od pory dnia, wilgotności powietrza i humoru pradawnych istot, które nigdy nie chciały być nazwane. Nie ufał temu światu. Bo nie dało się go zapisać. A czego nie można zapisać, temu nie można zaufać.
Od lat stał na granicy samego siebie, niby z dala od cienia, a jednak zawsze blisko jego krawędzi. Nie zaglądał tam, gdzie ziemia pachniała gnijącymi liśćmi, a powietrze było przesiąknięte magią, której nie sposób było zrozumieć ani ujarzmić. Odsuwał ją od siebie świadomie. Bo wiedział, że jeśli pozwoli jej podejść zbyt blisko, jeśli rozchyli choć trochę kurtynę rozsądku, nie będzie w stanie się oprzeć.
Magia, która nie potrzebuje reguł, bo sama w sobie stanowiła początek i koniec wszystkiego. I to właśnie ją Charles wyczuwał pod korą drzew, na magicznej plantacji Vermothry, w spojrzeniach leśnych zwierząt, w szumie gałęzi, które szeptały do niego rzeczy, jakich nie chciał słyszeć. A jednak czasem słuchał, na chwilę, na ułamek sekundy. I właśnie wtedy robiło się niebezpiecznie.
Stał z rękami za plecami, jakby w tej jednej, kontrolowanej pozycji mógł schować wszystko, co naprawdę przyniosło go do tego gabinetu. Charles naprawdę chciał dołączyć do Kręgu. Czuł to głęboko, niemal fizycznie, w sposób, który nie miał nic wspólnego z kaprysem czy chwilową fascynacją. To pragnienie pulsowało w nim jak echo z innego świata, ale jego motywacja była zbyt intymna i złożona, żeby o niej mówić. Jeszcze nie teraz. A może nigdy.
UsuńThornewell wiedział, że człowiek przed nim rozpoznaje pęknięcia, bo sam je nosił. Niewidoczne dla świata, może nawet zagojone, ale nadal wyczuwalne, jak stare blizny na duszy, które reagują na zmianę ciśnienia.
Glenn miał ten rodzaj spojrzenia, od którego nie dało się uciec. I to było właśnie najbardziej niebezpieczne, bo mógł zajrzeć dalej, niż powinien. W miejsce, które Charles tak skrupulatnie oddzielał od reszty świata.
Nie znał jeszcze skutków swojej decyzji, ale przecież nie musiał. Czuł je w kościach, jak mgłę osiadającą w jamie szpikowej i jak zimno, które nie brało się z pogody.
Charles Thornewell
[No nie wiem czy zgodzę się, że Glen za mało uwodzicielski na willę. Myślę, że większość uczennic i spora część uczniów może mieć poważne problemy ze skupieniem się na zajęciach (z Remy włącznie)]
OdpowiedzUsuńRemy
[ No ja nie do końca wiem, czy nawet udało by mi sie ciebie zatrzymać postaciowo, ale jak bardzo chcesz to przepuszcze cie przez magiel ;p Zaprosiłabym na wątek, ale nawet z jednym nie dajemy rady ^__^]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za przywitanie!
OdpowiedzUsuńNiezmiernie podziwiam Cię za to, że nie tylko znajdujesz czas na adminowanie, ale jeszcze na ogarnianie 3 postaci! Zazdroszczę wręcz, bo jak dołączyłam na bloga to musiałam poważnie przemyśleć koncepcję na postać, bo zdecydować się tylko na jedną opcję.
Jeśli będziesz się czuć na siłach albo zwolni Ci się miejsce w kolejce to zapraszam z otwartymi ramionami :)]
Levi