Cléa de Vernay
ur. 14 lutego w Paryżu — klasa VII, Rogaty Wąż — od roku w Ilvermorny — starsza z córek Charlesa i Colette de Vernay — czarownica czystej krwi, wywodząca się z rodziny od pokoleń związanej z francuskim Ministerstwem Magii — sierota; po śmierci rodziców wraz z młodszą siostrą trafiła pod opiekę babki w USA — dar jasnowidzenia, o którym jednak nie mówi zbyt wiele — heterochromia; jedno oko w kolorze lodowego błękitu, drugie w odcieniu złocistego brązu — zajęcia dodatkowe: wróżbiarstwo, magia rytualna, magiczne zabezpieczenia — właścicielka hebanowej różdżki o długości 11 ¾ cala z rdzeniem z włókna opalowego węża — patronusem wątłusz srebrzysty, boginem gęsta mgła — w amortencji czuwa zapach trawy po deszczu, białej mimozy i dymu kadzidła
Zanim jednak zdążyła postawić stopę na amerykańskiej ziemi, dotarły tu już szeptem opowieści. Jedni twierdzili, że śmierć jej rodziców była przypadkiem. Inni, że tragedią o czarnych korzeniach. Że byli skorumpowani, że wiedzieli za dużo o kimś wysoko postawionym. Że uciekła z Francji po skandalu. Że Beauxbatons się jej wyrzekło. A najcichsze głosy – te, które mówiły najwięcej – szeptały, że to ona sama zabiła swoich rodziców.
Niektórzy mówili, że czasem przystaje nagle, jakby coś usłyszała, choć wokół panuje cisza. Że jej spojrzenie mija teraźniejszość i zatrzymuje się gdzieś dalej – w miejscach, których nikt inny nie potrafi zobaczyć i czasie, który jeszcze nie nastał. Mówiło się, że potrafi dostrzec rzeczy, które dopiero mają się wydarzyć — ale sama nigdy o tym nie wspominała. Jakby każda wizja przyszłości była zbyt ciężka, by wypowiedzieć ją głośno.
Nigdy nie zaprzeczyła. Nie tłumaczyła się, nie prostowała. Pozwoliła tym słowom żyć własnym życiem, jakby plotki były mgłą – a ona tylko cieniem, który w niej znika. Może rzeczywiście uciekła. A może po prostu szukała miejsca, w którym będzie potrafiła znowu oddychać.
Niosła ze sobą tylko jedną walizkę i spojrzenie, które trudno było znieść zbyt długo. Nie miała w sobie nic z typowej nowej uczennicy. Nie oglądała się za siebie, nie chłonęła wszystkiego wzrokiem, nie wyglądała na zagubioną. Szła prosto przed siebie – cicho, z tą osobliwą pewnością, jaką mają ludzie, którzy już wiedzą, dokąd idą, choć nikt inny nie zna celu.
Oczy. To o nich szeptano najczęściej. Jedno błękitne jak zamarznięta tafla jeziora, drugie złociste, w barwie przygaszonego światła. Przyciągały spojrzenia jak magnes – piękne, hipnotyzujące i niepokojące zarazem. Kto patrzył zbyt długo, czuł dreszcz, jakby dotknął tajemnicy, której lepiej było nie poznawać.
Mówiła mało. Jej głos był cichy, równy, z delikatnym francuskim zaśpiewem. Rzadko się uśmiechała, jeszcze rzadziej śmiała. Nie z powodu chłodu – raczej z przezorności. Jak ktoś, kto wie, że każde wypowiedziane słowo może zadrżeć echem nie tam, gdzie powinno. W klasie siedziała zawsze w ostatnim rzędzie. W bibliotece – w najbardziej zakurzonym kącie. Na dziedzińcu – bokiem do rozmowy, jakby nigdy nie chciała w pełni należeć do żadnego miejsca. Nie przeszkadzała nikomu, ale też nikt nie potrafił zapomnieć, że jest.
Jedyną osobą, wobec której traciła czujność, była jej młodsza siostra. W obecności Léonie Cléa stawała się miękka jak cień światła na wodzie. Czasem, gdy nikt nie patrzył, dotykała jej ramienia tak, jakby chciała się upewnić, że naprawdę tam jest. Świat, który wydawał się zbyt brutalny, by w nim pozostać, z nią przy boku był choć na chwilę mniej bolesny.
Minął już rok, odkąd Cléa de Vernay przekroczyła próg Ilvermorny. Rok, odkąd przywykła do szmeru amerykańskiego deszczu, do szeptów w dormitorium i do tego, że niektóre spojrzenia pytają, choć w ciszy nie pada żadne pytanie.
A mimo to, nikt wciąż nie wiedział, kim naprawdę była.
wizerunek: @djerq; e-mail: thebestdrugseller@gmail.com
Mgła tego ranka była gęstsza niż zwykle - ciężka, prawie materialna, jakby chciała zatrzymać wszystkich, którzy odważyliby się przekroczyć granice dziedzińca. Everard stał oparty o kamienny filar przy wejściu do głównego holu Ilvermorny, dłonią gniotąc niedopałek pergaminowego listu, którego jeszcze nie miał odwagi wyrzucić. Nie spał od kilku nocy. Od tygodni budził się z uczuciem, że ktoś stoi obok jego łóżka - cichy, obecny, jak cień o własnej świadomości. Nigdy nikogo tam nie było, a jednak coś się zmieniało. Powietrze drżało, jakby reagowało na coś, czego nie potrafił nazwać. Zobaczył ją dopiero wtedy, gdy mgła się poruszyła. Nie wiedział, dlaczego akurat na nią spojrzał, mogła być jednym z wielu nowych uczniów przybyłych po feriach, ale sposób, w jaki stawiała kroki, był zbyt pewny, zbyt… świadomy przestrzeni. Jakby znała ją od dawna. Cléa de Vernay. Tak brzmiało nazwisko, które później usłyszał w rozmowach innych. Wtedy jednak było tylko wrażeniem, obrazem utkanym z ruchu, ciszy i światła. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że powietrze między nimi się napina. Jak szarpnięcie niewidzialnej nici. W jego głowie rozbrzmiał obcy dźwięk, echo nie swojego serca, obcy oddech, obce wspomnienie. To minęło tak szybko, że mógłby pomyśleć, że to halucynacja, ale od tamtej chwili nie mógł przestać o niej myśleć. Wieczorem, gdy wrócił do swojego dormitorium, wciąż czuł w sobie echo tamtej ciszy. Przez moment zdawało mu się, że cienie na ścianie poruszają się zbyt gładko, że płomień świecy reaguje nie na jego ruch, lecz na czyjś oddech. Nie wiedział jeszcze, że tego dnia granica między nim a kimś innym zaczęła się rozmywać, że kiedy jej spojrzenie przecięło przestrzeń, coś w nim odpowiedziało - stary, zapomniany mechanizm, zaklęcie sprzed pokoleń, które tylko czekało, aż dwoje nosicieli znów stanie naprzeciw siebie. Everard H. nie wierzył w przeznaczenie, ale tej nocy, kiedy zamykał oczy, po raz pierwszy miał wrażenie, że ktoś inny śni razem z nim.
OdpowiedzUsuńOd rana czuł to dziwne napięcie pod skórą, jakby coś się przesuwało w nim samym, powoli, bez dźwięku, ale z siłą zdolną rozerwać człowieka od środka. Nie wiedział jeszcze, że tego dnia wszystko, co znał, zacznie się sypać w pył. Siedział z tyłu sali, półprzytomny z nudów, gdy drzwi się otworzyły. Nie spojrzał od razu. Dopiero gdy wzdłuż rzędów przetoczył się ten subtelny szmer, jakby ktoś przeciągnął po powietrzu nicią ze światła i uniósł wzrok. Cléa. Nie znał jej, a mimo to miał wrażenie, że już kiedyś widział ten sposób, w jaki stawia kroki - ostrożny, równy, jakby każde dotknięcie ziemi mogło coś zmienić. Jej obecność nie brzmiała jak wejście kogoś nowego do klasy, raczej jak powrót kogoś, kto nigdy nie powinien odejść. I wtedy to poczuł. Uderzenie, niemal fizyczne, pod mostkiem. Nie emocję, lecz coś głębszego, pierwotnego, jakby cudze wspomnienie wlało się w jego ciało. Zrobiło mu się zimno. Nie spuszczał z niej wzroku, gdy profesor przedstawiał ją klasie. Słowa brzmiały jak szum tła. Widział tylko ruch jej dłoni, cień uśmiechu, i błysk w oczach, ten nienaturalny kontrast błękitu i złota. W momencie, gdy los przydzielił ich do wspólnego ćwiczenia, coś w nim drgnęło. Część jego samego, której nie znał. Różdżka w dłoni nagle wydawała się cięższa niż zwykle.
Usuń- Protego! - rzucił odruchowo, jednocześnie z nią. I świat się załamał. Nie był to zwykły efekt źle rzuconego zaklęcia. To było coś więcej, jakby magia próbowała wyrwać się spod ich kontroli, jakby każde z nich ciągnęło za niewidzialny sznur, którego drugi koniec tkwił w drugim. Widział światło, potem cień. Krzyk, ogień, ruiny. Cléa stojącą wśród nich, z włosami przyklejonymi do policzków od deszczu i krwi. A potem wszystko się rozpadło. Zachwiał się. Powietrze było ciężkie, przesycone magią. Czuł, jak w jego dłoniach pulsuje energia, jak pod skórą coś się żarzy. Spojrzał w dół, cienkie, złociste linie, jak spalone żyły, rysowały się na przedramieniu. Podniósł wzrok. Ona miała to samo.
Przez ułamek sekundy chciał zapytać, czy też to widziała, Ale wiedział, że tak. Nie musiała nic mówić. Profesor coś mówił, uczniowie szeptali, ale Everard był już gdzie indziej. Myślami, wspomnieniami, jeśli można to tak nazwać, bo przecież nie mógł pamiętać czegoś, czego nigdy nie przeżył. A jednak… znał ten ból. Ten ogień. Tę ciszę po wszystkim. Nie rozumiał, dlaczego serce biło mu szybciej - ze strachu, czy z rozpoznania.
<333
Ja już zachwalałam tę pannę pod względem wizualnym i treściowym ♥. Super, że zasili grono Rogatego Węża, będzie przy okazji niezłą konkurencją dla Charliego pod względem blond "piękności" tego domu XD.
OdpowiedzUsuńWątku nie proponuję tylko dlatego, że już w nich tonę, ale trzymaj się i życzę samych udanych wątków!
Rowan, Darren & Glenn
Cudowna, zarówno z wyglądu jak i tajemniczej aury.
OdpowiedzUsuńNasze panie z pewnością się znają. Łączy je pochodzenie, ale przede wszystkim wspólne dormitorium.
Chętnie przecięłabym je w jakimś ciekawym wątku :) Jeśli miałabyś ochotę serdecznie zapraszam, czy to pod kartę czy na maila.
Genevieve