czwartek, 29 maja 2025

[KP] Magiczne dziedzictwo zakorzenione w ziemi


CHARLES THORNEWELL
ROGATY WĄŻ | VI ROK | CZYSTA KREW
PREFEKT | ZAKLĘCIA NIEWERBALNE |
PRZYSZŁY TWÓRCA ZAKLĘĆ

OBRONA MAGICZNA | ZAKLĘCIA I UROKI | CZAROBOTANIKA | MAGIA RYTUALNA | NUMEROLOGIA

     Charles Thornewell. Jego korzenie sięgają głęboko przez ocean, a jego dusza zdaje się być rozpięta między dwoma światami. Urodzony na obrzeżach Nowego Orleanu, w cieniu rozłożystych drzew otaczających rodzinną plantację vermothry - rośliny tak rzadkiej i wymagającej, że uprawa jej stała się symbolem dziedzictwa Thornewellów. Ta jedyna w całej Ameryce plantacja, jest jak żywy pomnik ich francuskich przodków, którzy w czasach kolonizacji przenieśli tę magię na nową ziemię. 
     Thornewellowie cieszą się w magicznej społeczności Ameryki specyficznym szacunkiem, jakby byli  ambasadorami starej europejskiej magii. Są dumni, czasem aroganccy, izolują się  od reszty magów. Ich pochodzenie, starannie pielęgnowane tradycje i akcenty, brzmiącej jak echa minionych wieków sprawiają, że są postrzegani jako relikt obcej epoki. Nawet rdzenni magowie traktują ich z rezerwą, jakby ziemia jeszcze nie przyjęła ich krwi, a Charlie - najmłodszy dziedzic rodu - odczuwa to na co dzień. Nosi w sobie dziedzictwo niczym nieodłączną część swojej tożsamości. Choć urodził się w Stanach, czuje się obco w miejscu, w którym jego rodzina zapuściła korzenie. Jego serce bije w rytm francuskich pieśni, mimo że na co dzień posługuje się innym językiem. Przez całe życie dźwiga szlachetną dumę ze swojej rodowej spuścizny i samotność, która zawsze wiązała się z poczuciem izolacji. 
     W Ilvermorny, gdzie kroczy między murami szkoły, jego postawa jest jednocześnie dumnie wyniosła i cicho wyobcowana. Mundurek nosi z godnością, lecz w jego oczach kryje się tęsknota za czymś, czego nie potrafi nazwać. Woli milczeć niż zabiegać o uwagę, spędzać czas wśród książek i starych zwojów, niż w tłumie rówieśników. Jego świat to mieszanka prastarych zaklęć, rodzinnych rytuałów i nieustannego poczucia, że gdzieś, daleko za horyzontem, znajduje się miejsce , które naprawdę mógłby nazwać swoim domem.   
    W południowym krajobrazie otoczony rdzennymi czarodziejami o ciemnych oczach i ciepłych tonach skóry oraz wśród amerykańskich dzieci Charlie wygląda obco, jakby przez przypadek trafił tu z innego świata. Jego uroda, niesiona przez pokolenia starej krwi, jest niemal zjawiskowa. Jasne, prawie srebrzyste włosy i chłodne, błękitne oczy, jakby zrodził się nie na tej ziemi, ale gdzieś pośród alpejskich mgieł lub bretońskich legend. I może właśnie dlatego nie umie się tu do końca zadomowić. Jakby dusza została porzucona na starym kontynencie, zanim się urodził. 
    Choć jego spojrzenie bywa zamyślone, Charles nie jest marzycielem. Fantazje o nowych zaklęciach nie są ucieczką, fascynacja magią nie wynika z potrzeby piękna, lecz z głodu tworzenia czegoś, co nie zostanie mu podarowane, ani narzucone. Jakby jedyną drogą do poczucia, że naprawdę należy do tej ziemi, było stworzenie w niej czegoś, co od początku do końca będzie tylko jego. Nie chce dziedziczyć. Chce zostawić ślad. Zaklęcia dają mu możliwość nadania kształtu niewypowiedzianemu. Ale za tą potrzebą nowej magii kryje się coś więcej, niż tylko twórczy impuls. Coś, co przyszło cicho i zapuściło korzenie głębiej, niż sam chciałby przyznać. Nie mówi o tym na głos, ale czasem sam się boi, jak daleko gotów jest się posunąć. Jeśli będzie trzeba spalić plantację, zrobi to. Jeśli będzie trzeba, to odrzuci wszystko, co dobre i zakorzenione. Ziarno zostało zasiane.
   Charlie jest niczym vermothra - roślina trudna do okiełznania, piękna w swojej wyjątkowości, ale wymagająca troski i cierpliwości. Jest dziedzicem nie tylko magicznej linii, ale i historii pełnej napięć między przeszłością a teraźniejszością, między starym światem a nowym, między izolacją a pragnieniem przynależności.  





18 komentarzy:

  1. Ja na temat tego ancymona i karty wypowiedziałam się zarówno mailowo, jak i w zakładce, więc tylko raz jeszcze powiem, że bardzo Charliego lubię (może dlatego, że nie muszę stykać się z nim na co dzień...). Jestem też bardzo ciekawa, co się z niego wykluje z biegiem fabuły, bo w sumie ciężko go do końca wyczuć. Jest tu potencjał na porywające wątki, więc na pewno nie będzie Ci ich brakować (sama mam nadzieję dostarczyć tu sporo emocji ^^").
    W związku z tym życzę Wam tylko, aby wena nie gasła, a Ilvermony okazało się miejscem, w którym będziecie się świetnie bawić. ^^ Witam Was cieplutko na blogu i zacieram już łapki na wspólne pisanie!


    wasze opętanie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam! Od kiedy tylko podejrzałam w roboczych sam opis Twojej postaci, to już wiedziałam, że mam do czynienia ze wspaniałym autorem ♥ cieszę się też, że udało Ci się dogadać z Bloggerem, też miałam podobne problemy!

    W razie chęci zapraszam do siebie namerstiviiamarea@gmail.com

    Podzielę się pomysłami, być może więc uda nam się połączyć tutaj dwie dusze z innych stron świata na tych amerykańskich ziemiach!]

    Rin jeszcze z roboczych

    OdpowiedzUsuń
  3. [Henlo! Tak się składa, że my się już kojarzymy. Uwielbiam motywy z Nowym Orleanem, tworzenia zaklęć w HP, ale u Charlie’ego najbardziej podoba mi się fakt, że on jest książkarą. ;’) Mocno uwikłany jest w tę rodzinną tradycję i przez to trochę wewnętrznie rozerwany, ale to, co może utrzymać go na powierzchni, to to, że pragnie zapisać się na kartach historii i to może być dla niego tym światełkiem w tunelu. ;>]

    Lyra Forseth

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ajm sori, to była najsłodsza odpowiedź na PBC, jaką dostałam od lat! Możemy go adoptować, wtedy skończą nam się argumenty, że jest przybłędą. 🥺

    PS Odpiszę u nas na pewno, ale mi strasznie czas ucieka na końcówce tego maja!]

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  5. Są jak serce i rozum. xD Można przeciąć ich drogi. Powiedz mi tylko, czy wolisz, żeby się znali, czy tylko kojarzyli ze szkoły? Jak czujesz się w spontanicznym budowaniu relacji. Tzn. założeniu, że się znają, a w zależności od tego, jaki vibe wyjdzie na fabule to sam się określi stopień tej znajomości?

    Chani

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć! Nadrabiam właśnie zaległości z witaniem autorów i chciałam tylko powiedzieć, że podoba mi się koncepcja na rodzinę Thornewell - czuje się w niej wspomnianą w KP szlachetność i dumę, a dodatkowo sam Charles również wydaje się intrygującym bohaterem, który idealnie wpisuje się w swój ród. Ciekawa jestem, jak będziesz go rozwijać - życzę udanych wątków i możliwości zapisania się nie tylko w historii szkoły, ale również śladem w historii magicznej. Niech Charles się realizuje i zachwyca nas wszystkich, jak mnie zachwyca lekkość pióra i ten przyjemny kawałek lektury, który tu zaserwowałaś. Trzymaj się i dużo weny!

    Rowan Ashworth

    OdpowiedzUsuń
  7.     Czy mogła zrobić coś lepiej? Teraz widziała swój błąd. Gnała za rannym, opatrzonym jackalope, który nawet z usztywnioną łapką uciekał w tempie szybszym od jej sprintu. Starszyzna zawsze przypominała jej, że jest bardzo cienka granica pomiędzy pomocą magicznym stworzeniom, a zaszkodzeniem im. Przekroczyła tą granicę. Zdała sobie z tego sprawę, kiedy zatrzymała się w miejscu, tak gwałtownie, że zebrała świeżą trawę w buty do kostek. Zaczesując pasma włosów uciekających z warkocza, zginając się wpół ze zmęczenia, spodziewała się ucieczki magicznego zająca. Skrzywiła się, ledwie łapiąc dech. ale nie dlatego, że brakowału jej oddechu, a dlatego, że dostrzegła kierunek jackalope. Już znacznie spokojniejszymi kicnięciami, zamiast uciec w las, powoli zbliżał się do siedzącego pod drzewem chłopaka. Dopóki nie znalazł się w cieniu zaraz obok niego, przystając przy nim, żeby poskubać trawę. To była ta chwila, w której już wiedziała, że popełniła błąd. Nieoswojony jackalope gotowy do asymilacji w naturalnych warunkach, nigdy nie szukałby kontaktu z drugim człowiekiem.
        Dźwignęła się, prostując, z frustracją dmuchając we włosy, wpadające do oczu i zaśmiała się – z siebie, z rozczarowaniem, gorzko i melodyjnie jednocześnie. Jak ktoś, kto za śmiechem maskuje własną frustrację. Kilka głębszych oddechów później, znalazła się obok chłopaka. Jej śniada karnacja odporna na czerwienienie nie nosiła na sobie śladów zmęczenia, innych niż tylko lekkie lśnienie skóry i potargane włosy, będące skutkiem szybkiego biegu, a także łapania wiatru we włosy. Rozwiała wokół siebie zapach olejków z cedru i paczuli, kiedy pochyliła się do jackalope, trącając jego miekką sierść złotą broszą szkolną, powieszoną na rzemyku na szyi. I chyba tylko ona jedyna przypominała jednoznacznie o jej przynależności do szkoły, bo cała reszta szkolnego mundurka, była tak przyozdobiona innymi elementami stroju, że trudno było w nim rozpoznać oryginalny mundurek. Nic dziwnego, szczególnie teraz, kiedy zamiast koszuli miała zwykłą podkoszulkę, odsłaniającą ciemno opalone ramiona.
        — Naprawdę jesteś, jak z ładniejszego obrazka o kolonizatorach – mruknęła trochę rozbawiona, a trochę uszczypliwie, w kontekście tego, jak wyglądał z bliska, kiedy pochyliła się, żeby przechwycić jackalope, próbującego wejść na jego uda.
        Spuściła wzrok z jego twarzy, niemal srebrzystych włosów, jasnych oczu i tak samo jasnej, dla rdzennej amerykanki, rachitycznie wyglądającej skóry, do książki, którą czytał. Kolejny raz przypomniała sobie o zbliżających się egzaminach i kolejny raz uniosła rozbawiona kącik ust, zastanawiając się, czy czytanie pomagało mu zrozumieć magię?

    Chani

    OdpowiedzUsuń
  8.     Te jego powolne ruchy. Przypatrywała się im czujnie, tak, jak obserwuje się bacznie zwierzynę. Nie wiedziała jeszcze tylko czy on będzie tą płochą, której nie chciała przestraszyć, czy drapieżnikiem. Odpowiedź przyszła szybciej niż się tego spodziewała. Kąsnął już z pierwszym wypowiedzianym zdaniem. Chwilę milczała. Jak w odbiciu jego ruchów, tymi samymi powolnymi ruchami siadła po turecku przed nim, bez wątpienia rażąco dla jego strefy komfortu, bo nie przejmowała się dystansem. Była jednak znacząca różnica w charakterze ich rozleniwienia. Jej ruchy były pełne swobody, mało lekceważące – miały w sobie więcej pasji i szczerego zainteresowania niż zimnego opanowania. W tych ruchach między nim, a sobą zamykała jackalope, którego z rąk odłożyła na trawę, robiąc prowizoryczną zagrodę z ich ciał. Magiczne stworzenie spokojnie mogło ją przeskoczyć, była to granica jedynie umowna.
        Tak jak umowny był nagle wysoko wyrastający między nimi zdystansowany mur, szybko zbudowany, w przeciągu zaledwie pierwszego wrażenia, które na sobie zrobili. Ten właśnie mur, spróbowała zburzyć, kiedy po przechyleniu głowy na bok i przypatrywaniu się mu chwilę w ciszy, w której poprawiała warkocz, rozplatając go i splatając z powrotem, w końcu zakończyła ją ponownie rozbrzmiewającym krótkim śmiechem.
        Żyjąc w rezerwacie pomiędzy indianinami, którzy czasem zasługiwali na podobne obelgi przez swoje wybory – hazard, pijaństwo i poddanie życia – a wykształconymi czarodziejami, jak jej ojciec, powinna przyzwyczaić się do plugawych wyzwisk. Ale czy przyzwyczajenie było tym samym, co zgoda?
        — Dziękuję?
        Postanowiła przyjąć jego słowa, za komplement, chociaż wiedziała, że nim nie były. Ściągnęła nieco łopatki, nie pozwalając jednak, żeby spięcie ramion utrzymało się w niej długo, dlatego rozładowała je wyciągnięciem rąk nad siebie, przeciągając się, prezentując kolejne przywary dla niego najwyraźniej prymitywnej dzikości, w postaci plemiennych tatuaży na przedramionach.
        — Dziób. Moje totemiczne zwierzę to sokół. Twoim byłoby co? Żmijowiec?
        Mimochodem podążyła za kierunkiem słów chłopaka do jackalope. Właśnie to ją zaskakiwało.
        — I co ciekawe, wybrał Ciebie.
        Nie mógł więc być aż takim zajadłym rogatym wężem na jakiego wskazywałby jego dom i kąśliwe słowa. Jej wzrok śledził ścieżkę jego palców, obserwując reakcję jackalope na jego dotyk. Nie była nią ucieczka. Powinna być, dała jackalope oswoić się ze swoim zapachem i obecnością, a teraz jackalope oswajał się z zapachem drugiego człowieka. Tego błędu nie dało się naprawić.
        — I śmierć – dokończyła bardziej do siebie, niż do niego.

    Chani

    OdpowiedzUsuń
  9.     Lis.
        Dla niej starczył. Mogła sobie dopisać do jednego słowa całą narrację i zapewne to zrobiła, skoro on nie był dość wylewny, żeby jej w tym pomóc. Jeszcze nie wydawała osądu, tylko wstępną ocenę jego osoby, którą dobrze byłoby zweryfikować. Gdyby sprawiała wrażenie osoby na tyle uporządkowanej, żeby zapisywać sobie każde myśli o nim w pamięci, ale nie. Ona budziła wrażenie ognia. Reagowała na to, co miała przed sobą, i ignorowała to, co było jej przeszkodą, wolała ją pochłonąć i strawić, niż dać się jej zatrzymać. Dlatego brak rozmowności chłopaka nie był dla niej problemem. Wystarczyło, że mogła chwycić się kilku słów. Tylko tyle.
        — Brakuje Ci dramatu?
        Tak chętnie go szukał. Nie dziwiła się wcale. Kiedy on poświęcał swoją uwage jackalope, ona przerzuciła swoją w stu procentach na jego, obserwowała ruchy jego dłoni, jego mimikę – choć bardzo skąpą, z której nie była w stanie wiele wyczytać – a także słuchała jego słów i intonacji, jakby ta była jakąś melodią, z której mogłaby wyciągnąć fałszywe nuty. Patrzyła też na rzeczy, od których odwracał jej uwagę, jak książkę porzuconą obok niego. Próbowała rozczytać jej tytuł, mało subtelnie, bo przekręcając głowę, starając się go rozczytać z okładki, za tym ruchem podążyła także swoim tułowiem, aż w końcu straciła równowagę, kładąc się ne trawie. A może od początku to planowała, bo wydawało się, że jej miękkość pod plecami zdawała się dla niej przyjemnym posłaniem, a ostre słońce, jakie wychylało się z cienia promieniami oświetlając jej twarz, zupełnie jej nie przeszkadzało. Ani buchający z nieba żar. Miała leniwie przymrużone oczy, rozjaśnione ginącym w tęczówkach światłem. Podobnie jak on, wyciągnęła rękę do jackalope, gładząc go po grzbiecie. Zdecydowanie to stworzenie było już zgubione. Jej palce łagodnie przebiegły po jego sierści, kontrastowo do tego, jak bezpośrednio i bez niezręczności podchodziła do kontaktu z chłopakiem. Można powiedzieć, że dało się znaleźć wtedy w jej ruchach nawet chwilowe zawahanie, zanim wplotła smukłe palce głębiej w miękkie futerko.
        — To o Twojej ładnej twarzy jak z obrazka? – specjalnie przekręciła jego intencje. — To chyba te jasne, ale burzowe oczy i włosy, jak Tsé Bii’ Ndzisgaii – zwróciła się do niego definicją, której na pewno nie potrafiłby zrozumieć, dlatego po lekkim uniesieniu kącika ust, w uśmiechu, który wydawał się równie ciepły, co zaczepny, dodała tłumaczenie:
        — Białe smugi wewnątrz skały.
        A skoro to zapewne też niewiele mu mówiło, podniosła się na jednym łokciu, mimochodem przesuwając dłoń po grzbiecie jackalope, która teraz swoim ciepłem korelowała z jego skórą, w ich styku, na boku obu ich dłoni.
        — Skarb czerwonych skał w Monument Valley.
        Wiedziała, że nie takich odpowiedzi od niej oczekiwał. Wraz z cofnięciem ręki, znów parsknęła śmiechem, tym razem znacznie krótszym, przypominającym niemalże jego wcześniejszy, cichszy, mniej śmiały odpowiednik.
        — Dał się oswoić z zapachem dwojga ludzi. Miałam go oddać w serce lasu, ale teraz tam zginie. A ja nie mogę zabrać go do zamku, dlatego wybrał śmierć – powtórzyła, chociaż bliżej prawdy byłoby powiedzieć, że to ona przez swoje niedopatrzenie podsunęła mu “śmierć”, kiedy omyłkowo zamiast tylko go opatrzyć, oswajała go ze sobą. Los tego jackalope spoczywał na jej sumieniu. Nieważne, że nie nadała mu imienia. Nie zmieniło to nic.

    Chani

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej!
    Muszę jako pierwsze pozachwycać się nad urodą Charlesa, zawsze miałam słabość do kreacji o srebrzystych włosach i niebieskich oczach, kojarzy mi się to z Targaryenami z Gry o Tron i rodziną Malfoy'ów.
    Karta pięknie napisana, bardzo lekko i przyjemnie mi się ją czytało. Współczuję mu, że czuje się wyobcowany w kraju, w którym się urodził. Sama mam podobne odczucia od dłuższego czasu, więc bardzo dobrze go rozumiem. Czuć od niego francuską szlachetność rodu, Gen również posiada francuskie korzenie, może byłaby to pewnego rodzaju podstawa, by połączyć nasze postaci?
    Jeśli masz ochotę na wspólne pisanie - zapraszam, tymczasem życzę owocnych wątków!


    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapraszam zatem na burzę mózgów - vulnerasanenturgirl@gmail.com :)

    OdpowiedzUsuń
  12.     Dziwne wrażenie, że cały czas z niej kpił, nie opuszczało jej. Towarzyszyło jej także wtedy, kiedy zwrócił się do niej tym francusko brzmiącymi słowami. Miał pojęcie, że indianie – szczególnie Ci magiczni – bywali tak samo dobrze wyedukowani, że pewność, z jaką założył, że nie będzie wiedziała o czym mówił, tylko ją prowokowała? Tak samo jak jego postawa wyzbyta ze zwykłej uprzejmości nie przetłumaczenia tych słów. Miał rację – nie zrozumiała. Mogła tylko podejrzewać, co powiedział. Jej założenia, chociaż bardzo bliskie faktycznemu znaczeniu tarte tropézienne, nie były wystarczające, żeby im zaufała, dlatego przemilczała komentarz. Coś się w niej zmieniło. Ta sama dziewczyna, która jeszcze moment temu potrafiła w żart obrócić obelgi, teraz patrzyła na niego ostro. Teraz opierała się już na obu łokciach, żeby wyjść z promieni słonecznych i pozwolić sobie zwiększyć intensywność swojego spojrzenia.
        Nie spytała, czym było tarte tropézienne, jeśli nie chciał się tym sam podzielić, nie dała się wciągnąć do jego świata. Pozwoliła, żeby podzielił ich dystans prawie tak duży, jak dystans korzeni, z jakich się wywodzili. Arizony i Nowego Orleanu. Już nawet jackalope przestał być ich pojednaniem, kiedy oboje mieli tak różne podejście do jego losu.
        — Natura narzuca porządek rzeczy – który zakłóciła, stąd była zła sama na siebie – to dzikie stworzenie.
        Tym razem to ona nie rozszerzyła myśli. Porzuciła jej rozwinięcie. Poruszyła się za to tak gwałtownie, że nawet jackalope uskoczył w bok, dopóki nie odkrył, że nie było w tym ruchu zagrożenia dla niego. Nie była nawet zainteresowana nim. Podrywając się w górę, oparła dłonie na kolanach, ścierając spojrzenie brązowych tęczówek z tymi deszczowymi, które jeszcze moment temu chwaliła, a które teraz drażniły jej wizję.
        — Jest Ci go szkoda, lisie?
        Szokujące. Gdyby chociaż w połowie miał tyle samo wrażliwości do ludzi, bo dotąd stąpał po cienkiej granicy jej spokoju. Jej spokój zawsze łatwo było zburzyć. Wystarczył impuls – a naturalnym zrywem zapominała o opanowaniu. Krew wrzała jej w żyłach. Tak naprawdę nie była to złość na niego. Była zła na siebie, na jackalope. Emocje wyładowała na nim – bo w przeciwieństwie do magicznego zająca, on postarał się, żeby miała powody móc się na nim wyładować.
        — Chani.
        Jej imię brzmiało więcej niż tylko jak przedstawienie się. Było to rzucone wyzwanie do uznania jej pochodzenia i wartości. Porzucenie dzikuski na rzecz prawdziwego człowieka z krwi i kości, jakim była, który mimo swojej cierpliwości, też miał limity.
        — Dalej próbujesz mnie obrazić, czy to naturalny talent?   
    Chani (i Lechat, zachwycona Charlesem *_*)

    OdpowiedzUsuń
  13.     Nie mogła nic poradzić na to, że w ciągu kilku minut wspólnej rozmowy, nauczył ją, żeby obserwować go uważnie i szukać intencji i zamiarów w tych przestrzeniach “pomiędzy”. Pomiędzy jednym jej zdaniem, a następnym. Pomiędzy momentami ciszy, kiedy przyglądała się jego mimice. Między słowami – także. Ponieważ te wypowiedzi, jakie padały z jego ust, nie zdradzały o nim wiele. Dlatego teraz, patrząc, jak skracał między nimi dystans i stawał na jej poziomie, zmrużyła nieco brwi, nawołana własnym imieniem do zastanowienia, co dokładnie chciał przez nie przekazać. Niewiele brakowało, żeby stanęła przed nim ze splecionymi na piersi rękoma – w postawie zamkniętej wobec niego. Ona, która wychodziła otwarta to ludzi, teraz jednak lawirowała pomiędzy gamą różnych emocji, nie potrafiąc jeszcze do końca określić, czy czas spędzony w jego towarzystwie był czasem spędzonym miło, czy przeciwnie. Na pewno nie był czasem zmarnowanym.
        Postąpiła krok w przód, badając jego reakcję, strefę jego komfortu, ale także własną, w stosunku do niego i zauważyła, że mogłoby ich dzielić ledwie kilka cali i prawdopodobnie nie stanowiłoby to dla niej przeszkody. Mimochodem, spuściła wzrok tylko na chwilę, ale nie było w tym ruchu niezręczności, czy skrępowania, a kontrolne zorientowanie się, gdzie w tym momencie znajduje się jackalope i czy na pewno nie bezpośrednio pod ich nogami. Kiedy wróciła wzrokiem do jego twarzy, stała bliżej, niż planowała, ale zareagowała tylko, krótkim, rozbawionym parsknięciem.
        — Ups.
        Nie od razu odpowiedziała mu na jego wątpliwości. W ciszy przypatrywała się jego tęczówkom, zauważając, jak hipnotyczne są, kiedy przez większość życia przypatrywała się brązowym, zielonym lub piwnym oczom. Te były zupełnie inne. Chłodne, wyważone – jak on, i kiedy człowiek nie był uważny, mogły wywołać zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
        — To dlatego, że założyłeś, że to poddanie, a nie wybór.
        Chani nie lubiła walczyć z siłami natury. Świat był stworzony w taki sposób, że bez ludzkiej ingerencji działał w swoim własnym porządku. Respektowała ten porządek, prawa natury, nie chciała go zakłócać. Nie smucił jej los jackalope – była zawiedziona własną inicjatywą, złamaniem cyklu, który powinien się toczyć swoim torem, bez jej udziału.
        — Oddaję ci go – oznajmiła.
        W jego oczach musiało to wyglądać, jak przerzucona odpowiedzialność. W jej – jak naturalny bieg, któremu nie chciała się sprzeciwiać.
        — To teraz Twoja odpowiedzialność, kolonizatorze.
        Wcześniej nazwała go lisem, na co nie reagował. Była ciekawa, czy jakiekolwiek słowa były w stanie wydobyć z niego więcej emocji, czy zawsze je tak tłumił. Ona swoim przez większość czasu pozwalała ulecieć w eter. Bo tak było po prostu zdrowo.

    Chani

    OdpowiedzUsuń
  14.     Uciekał przed nią? Dystansował się? Nie lubił, jak ktoś inwazyjnie wkradał się w jego przestrzeń? Istniało tyle możliwych scenariuszy, dla których odsunął się od niej leniwie, odgradzając się od niej jackalope. Nie wiedziała nawet, czy sięgnięcie po niego było powodem, czy wymówką, żeby się od niej odsunąć, ale machinalnie podążyła za nim. Jak marionetka poruszana cudzym ruchem, wykonująca tylko reakcje w odpowiedzi na szarpnięcie odpowiednich linek. Kucnęła, jeszcze chwilę przypatrując mu się w ciszy, nie wiedząc, że zarówno ta chwila, jak moment, w którym stała nad nim, trwała dłużej niż jej się wydawało. Teraz nie padało już między nimi wiele słów, ale dialog zdawał się jeszcze pełniejszy niż moment, tylko toczył się w momentach ciszy między nimi. Powiedział może tylko kilka słów, ale ona usłyszała całe zdanie. Całe rzesze możliwych interpretacji i ocen jego osoby, w głowie. Na razie jeszcze pod znakiem zapytania.
        Dlaczego ona zawodziła? Dlaczego akurat teraz o tym wspominał? Uśmiechnęła się lekko, patrząc na jackalope, który nie wyglądał przecież na rozczarowanego, jakby mógł, był stworzeniem, po którym ciężko było odczytać podobne emocje, dlatego spróbowała chwycić wzrok Charlesa, pochylając się niżej, żeby zetrzeć poziomy ich patrzenia ze sobą, skonfrontować ich spojrzenia razem, ale nie było to łatwe, kiedy dawał pochłonąć swoją uwagę przerzuconej na niego odpowiedzialności.
        — Kolonizatorze – powtórzyła, tym razem nie dla droczenia się, a dla zwrócenia uwagi.
        — Czym Cię zawiodłam?
        To pytanie miało wybrzmieć między nimi i miała dzisiaj nigdy nie poznać na nie odpowiedzi, bo będąc tak blisko, że czuła mrowienie na skórze z każdym jego oddechem, który docierał wraz z letnim powietrzem do jej receptorów dotyku, zwróciła uwagę na coś więcej jeszcze. Elegancki zegarek na jego nadgarstku, a konkretnie jego tarczę. Przechyliła głowę w bok, odczytując z niej godzinę.
        — Shhh… – syknęła, bo była spóźniona. Była spóźniona już jak biegła po błoniach Hogwartu, ale dopiero teraz sobie o tym przypomniała, patrząc na przegub jego dłoni. Miał silne ręce, jak na kolonizatora, zdążyła zauważyć, zanim poderwała się w górę.
        — Przenieśmy tą rozmowę, zachowaj tą myśl.
        Tą w odpowiedzi dla niej, którą zapewne nie chciał się z nią podzielić. Po tych słowach otrzepała się krótko, posłała mu ostatnie spojrzenie i początkowo lekkim, nieśpiesznym truchtem, a później szybszym biegiem, puściła się w kierunku zamku, a warkocz powiewał za nią i uderzał o jej plecy na przypomnienie jej niespokojnego ducha.

    Chani
    skończyłam, bo myślę sobie, że może fajniej się relacja rozwinie, jak zaczniemy coś nowego

    OdpowiedzUsuń
  15. [Cześć! Charles na pewno jest nietuzinkową postacią, którą warto poznać. Więc co Ty na to, żeby przełamać jego niechęć do plemiennych magów? ^^ A jeśli nie, to i tak napiszmy coś razem, będzie fajnie jak polecą iskry. :D]

    Lirael Narragwyn

    OdpowiedzUsuń
  16. [cześć! Dzięki serdeczne za przywitanie ;)
    No ja właśnie te nie wiem - spięcia i napięcia czuje, ale też i wewnętrzne konflikty. Sam Charlie jest rzeczywiście takim jakim go opisujesz a przeciwieństwa sie przyciagają. Chlop jest uroczy na swój sposob i pewnie może sie odpędzić od koleżanek?! A teraz taka luźna myśl mnie naszła:
    Nawet sobie pomyślałam, by nie pójść w tę strone. Tsubaki jako jedyna go olała. Niekoniecznie specjalnie, gdyż bardziej skupiona byłby na poznaniu szkoły, której nie zna co niczym nowym by nie było, skoro ja wcisnęłam w sam środek systemu nauczania, więc trochę by się zgubiła szukając drogi do jakieś sali.
    Albo też ona jemu jakoś pomogła? No nie wiem testowałby jakieś zaklęcie, które nie do końca się udało i zdarzylby sie wypadek, w którym ona jemu by pomogła a potem by sie zmyła w nagłym zamieszaniu zlewając sie z tłumem, jakby jej tam nigdy nie było?!

    + jakieś inne spostrzeżenia? Myślimy?]

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  17. [pierwsza myśl była luźna, gdyż do końca nie wyczułam chrakteru (ale pomażyć można ;). Swoją drogą niezła zmyłka.
    No to sie nam dwoje introwertyków zrobiło, dlatego też myślałam o ratowaniu go anonimowo, więc możemy iść w tym kierunku, chyba że i Tobie coś przyszło jeszcze na myśl ;)

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  18. [Gratuluję Charles, wygrywasz główną nagrodę, jaką jest miano pupilka najbardziej wymagającego i irytującego nauczyciela. Czy przyjmujesz taki prezent ( i zaszczyt!)? Mam w głowie wizję na zasadzie „Lubię cię, bo przypominasz mi mnie z młodości”. Daj znać, czy taki kierunek ich znajomości by Ci odpowiadał :)]

    Xoxo, legenda tych murów.

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP