piątek, 6 czerwca 2025

[KP] I got down on my knees and I pretend to pray

Main Photo Hover Photo
Rémy Beauvais
Wampus | VII rok | Czysta Krew | Garden District, Nowy Orlean, Luizjana | Magia rytualna | Wytwórstwo magiczne | Magizoologia | Eliksiry | Krąg Przetrwania | Ścigająca w drużynie Quidditcha | Różdzka z głogu i cyprysu, z włosiem Rougarou, 11 cali, niezbyt giętka | boginem rozbity flakon wywaru tojadowego | patronusem jaguarundi | amortencja o zapachu wanilii, piżma, kadzidła, tuberozy i mokrej trawy | itsy bitsy little secret.
W poniedziałek nerwowe tik-tik-tik jej pióra o blat ławy rozcina ciszę sali numer dwadzieścia siedem. Profesor mruczy o goblinach, ale Rémy myślami stara się wrócić do dormitorium, przywołać obraz pustej fiolki pozostawionej przy łóżku. Liczy czas potrzebny na przemieszczenie się na drugi koniec zamku. Już wie, że spóźni się na kolejne zajęcia, jednak musi się upewnić. Nie może pozwolić sobie na kolejną wpadkę.

We wtorek światło dzienne staje się wrogiem. W pracowni transmutacji skrobanie kredy po tablicy wdziera się do czaszki – ostry, suchy dźwięk, jakby ktoś przeciągał dłutem po wewnętrznej stronie jej potylicy. Zaciska powieki, wstrzymuje oddech. Każdy śmiech, każdy szelest pergaminu – to szpilki wbijane w skronie. Z cichym trzaskiem końcówka jej pióra pęka pod naciskiem. 

Środą energia buzuje w niej jak uwięziony piorun. Na treningu Quidditcha rzuca się na przeciwników z dziką zawziętością. Jej miotła uderza w drążek, ramię kolegi z drużyny przeciwnej. Na ziemi, po gwizdku, słowa zamieniają się w iskry, iskry w pięści. Krwawy nos i skóra zdarta z kostek. 

W czwartek jej ławka pozostaje pusta.

W piątek pojawia się spowrotem. Blada, porusza się ostrożnie, jakby jej skóra była zbyt ciasnym strojem. Jej myśli zajmują mapy bólu: głębokie siniaki pod żebrami, łopatki, które wciąż świeżo pamiętają bolesne rozrywanie kręgosłupa. Każdy oddech przypomina o jedynie chwilowym wytchnieniu. 

W weekend powoli wraca do siebie, choć wyrzuty sumienia są cięższe niż zmęczenie. Zasiada w bibliotece lub przy oknie w dormitorium, pochłonięta nadrabianiem stosu zaległych zadań. Palce zaciskają się na piórze nie z nerwów, a z determinacji. Gdzieś w głębi zbiera się, by przeprosić – słowa układają się w głowie, ciężkie i nieporadne. Ale wtedy podnosi się cichy, twardy głos w jej umyśle: To nie ty. To nie ty powinnaś przepraszać. To on – wilk, który warczy i szczerzy kły, a jej coraz ciężej trzymać go na uwięzi.

Mimo ciężaru, mimo niepewności, czasem na jej twarz wkrada się uśmiech. Delikatny, ledwo widoczny, tylko dla siebie. To chwila ulgi. Moment na bycie sobą. Do czasu gdy cykl zacznie się na nowo.

I like it when the bite marks cut through the skin 

Hej! Witamy się z Remy, jeszcze nieco zardzewiali. W karcie głównie Remy z chwilową wścieklizną, a jaka jest bez niej? Tego sama bohaterka nie jest już pewna.
Buźka: Courtney Eaton. W tytule California Dreamin', na końcu TEYA - Bite Marks. Discord: Tonksia#7752

13 komentarzy:

  1. Jest i nasza kryzysowa narzeczona! Wciąż współczuję jej tego wszystkiego, co na nią zrzuciłaś, a już chyba najbardziej to tego narzeczeństwa z Vincentem, wiesz? Ciekawa jestem, jak ta dwójka wypadnie nam faktycznie w wątku, bo chyba nie miałyśmy jeszcze okazji nic wspólnie pisać, prawda? No cóż... Pora to zmienić. :D
    Fajnie, że jesteście. Bawcie się dobrze w Ilvermorny, niech wena dopisuje, a czas na pisanie nie kończy! ^^


    troskliwy narzeczony, VINCENT ROCHE

    OdpowiedzUsuń
  2. No to mamy ją! Piękna Remy z równie piękną kartą. To co chciałam przekazać, już napisałam w zakładce administracyjnej, więc dodam tylko, że życzę równie płynnych i pełnych gracji wątków, co ten kawałek treści, jaki nam zaserwowałaś.

    Widzę, że już się szykują luźne powiązania, a nawet więcej, narzeczeństwo! Więc oby Wasi bohaterowie byli usatysfakcjonowani, a ich relacja poszła zgodnie z planem, choć znając życie pewnie nie obędzie się bez kompromisów.

    Psst! Gdyby Vincent zalazł Ci za skórę, to zapraszam do romansu z Rowanem w zemście (tylko nie mów Vincentowi :D).


    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  3. Caiden chce ją okłamać. Z premedytacją. Bo skoro już sprzątnęła jej chłopaka sprzed nosa jak miotłę z korytarza , to wypadałoby się dowiedzieć, czy wilk tylko warczy... czy jednak gryzie.

    Nie wiem, co mnie bardziej rusza: dramatyzm, styl czy fakt, że i tak bym za nią poszła do Przyczajonego Lasu, mimo że ewidentnie by mnie tam zostawiła.

    Nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie stworzyły czegoś razem.

    Caiden Everton

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdzieś po drodze zgubił nam się chyba sens tej relacji, mam wrażenie. ^^" O Vincencie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest zajęty innymi. Zależało mi jednak na tym szacunku między nimi i w tę stronę będę grała moim ancymonem, więc większym zmartwieniem w jego przypadku będą chyba jednak te klątwy...
    Czekam zatem!


    VINCENT ROCHE

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla jasności: Caiden absolutnie nie interesuje się Vincentem. Wręcz przeciwnie, gość jest dla niej jak wyciek prawdy w starannie uszczelnionym statku bajeczek, który sobie pływa na fali współczucia. Ona po prostu wyczuwa zagrożenie. Perfekt Bezczelny nie łapie się na jej słodkie opowieści, więc lepiej go zająć jakąś romantyczną dramą z Remy, zanim zacznie zadawać niewygodne pytania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam discorda :c ale zapraszam na maila, tam odpisuję w ekspresowym tempie: caiden.everton@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  7.   Przyczajony Las wchłania światło jak szept – delikatnie, niemal niedostrzegalnie, ale konsekwentnie. Wieczór jest tu innego rodzaju mrokiem, niż gdziekolwiek indziej na terenie Ilvermorny – bardziej organicznym, rozciągliwym, płynnym jak pociągnięcia pędzla w najciemniejszym odcieniu sepii. Rowan stąpa po ściółce dyskretnie i miękko, zostawiając po sobie ślad nie tyle fizyczny, co emocjonalny – cienką linię napięcia, która zdaje się wybrzmiewać między drzewami, przyciągając niepokój z głębin poszycia. Na jego szczęście nie przyciąga przy tym Jej – osoby, którą śledzi.
      Remy Beauvais, której cień widzi zza pierwszych pni, pozostaje ostrożna i zachowawcza – jakby dziesiątki razy wcześniej rozpoczynała podobny rytuał, tj. powolną wędrówkę przez las, wyłącznie w swoim towarzystwie. Ashworth mógłby przysiąc, że oczami wyobrażni niemal widzi pieczęć złożonej przez nią przysięgi milczenia. Jakby zmówiła się z losem, że nigdy nikomu i niczemu nie będzie się tłumaczyć z tych samotnych, wieczornych wyjść, wybrzmiewających niedopowiedzeniem i rosnącym napięciem.
    Sposób, w jaki Remy znika za bramą lasu, przypomina bardziej wyparowanie, rozproszenie cienia, niż faktyczny ruch. Rowan nie powinien teraz za nią podążać – zna ostrzeżenia, zna zasady zamku. Ale nie istnieje taki regulamin, który powstrzymałby go przed podążeniem za czymś tak subtelnie niepokojącym i niewytłumaczalnym.
      Las milczy lecz nie jest całkowicie niemy – raczej zamknięty w swojej prywatnej rozmowie ze światem. Dźwięki układają się tu w pełne emocji nuty: trzask gałęzi z oddali, prawdopodobnie mający źródło u jednego z magicznych stworzeń, brzmi jak ostateczne ostrzeżenie, szelest liści jak gorączkowe rozbestwienie, a echo jej kroków – jak pytanie, na które nikt nie zamierzał odpowiadać.
      Niedługo po tym, jak mijają charakterystyczny, gruby dąb, stojący samotnie wśród igliwa, zbliżają się do „przyłąkowej” chaty – starej, skrytej w zgliszczach lasu, zbudowanej jakby z fragmentów porzuconych drewien i zapomnianych wspomnień sekretnych kochanków, ukrytych na łonie natury. Po wejściu oświetlona przez Remy od środka migoczącym blaskiem świecy, przypomina miejsce, które nie przynależy ani do niego, ani do niej. Po prostu istnieje i trwa. Remy (co widać w ramie okiennicy) porusza się po chacie, jakby znała ten dom lepiej niż własny oddech. Rowan natomiast czeka przez chwilę przed wejściem – pytania przywierają do niego, jak mgła do skóry – nim przekracza niedyskretnie próg. Nie kryje się ze swoją obecnością. Już nie.
      Wnętrze tymczasem pachnie wilgocią i kurzem, ale też czymś jeszcze – czymś nieuchwytnym, jak zapach zwierzęcia zaklętego w powietrzu.
     — Domyślam się odpowiedzi, ale może sama też to uściślisz... co masz do ukrycia? — pyta powściągliwie, niemal szeptem, który nie chce się unosić, lecz raczej spływa po ścianach jak cień.

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  8. Drogi Magu!

    Lipcowa lista obecności jest już za Nami. Miło Nam, że zdecydowałeś/aś się zostać w Ilvermorny na dłużej. Pewien spostrzegawczy pudwudgie zauważył jednak, że ostatnio jest Cię u Nas nieco mniej i w ostatnich 30 dniach zabrakło u Ciebie fabularnych komentarzy. Zachęcamy do gry przed kolejną listą obecności, aby móc pozostać w linkach i zachować wszystkie związane z postacią zajęte atrybuty (pozycje, wizerunek itp.).

    Z wyrazami szacunku
    Sekretariat Ilvermorny

    Ps. W razie ewentualnej pomyłki, prosimy zgłaszać sprawę w zakładce Administracji.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Jakimś cudem pominęłam Remy, a już trochę tutaj jesteśmy z Charlesem :c Na powitania już za późno, ale myślę, że śmiało możemy to nadrobić i razem coś szalonego stworzyć <3 ]

    Charles Thornewell

    OdpowiedzUsuń
  10. Na szczęście za brak skupienia na zajęciach Glenn nie odejmuje punktów dla domu :D. Dzięki za powitanie. Nie proponuję wątku, bo tonę w nich i jeden już mamy, ale za to napomknę, że w planach mam nadrobić zaległości, więc (mam nadzieję) spodziewaj się na dniach odpisu Rowanem :).

    Rowan, Darren, Glenn

    OdpowiedzUsuń
  11. [Pięknie dziękujemy za powitanie!
    Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to można by było wykorzystać fakt, że oboje mierzą się z likantropią. Myślę, że to wdzięczny i warty poruszenia motyw.
    Discorda nie mam, więc zostawiam do siebie maila: rozkoszcynamonowa@gmail.com
    Będzie łatwiej ustalać szczegóły :)]

    Levi

    OdpowiedzUsuń
  12.     Opadając na kanapę w bibliotece z książką w ręku, poczuł się tak, jakby po raz pierwszy od dawna mógł odetchnąć ⸺ niewykluczone, że było w tym więcej prawdy, niż byłby skłonny przyznać. Vincent nie lubił trwonić czasu, więc organizował swój dzień w taki sposób, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia, a to oznaczało życie w ciągłym biegu.
        Zdążył przyzwyczaić się do tempa, które sobie narzucił i choć zazwyczaj nie czuł potrzeby zwolnić, nauczył się doceniać chwile takie jak ta: spędzone w ciszy z samym sobą, jako że zazwyczaj otaczał się szerokim gronem bliższych lub dalszych znajomych. Jakby nie patrzeć, wymagała tego od niego pozycja prefekta naczelnego; bycie blisko ludzi należało do jego obowiązków, nawet jeśli sam nigdy nie patrzył na to w taki sposób.
        Roche przede wszystkim lubił ludzi. Lubił ich słuchać, służyć im pomocą i dbać o to, żeby zamek dla każdego stał się namiastką domu. Żeby każdy uczeń, który przekroczy próg Ilvermorny, czuł się tu dobrze. Nie było to łatwe zadanie, ale gdyby było zbyt prosto, prawdopodobnie zrezygnowałby po paru tygodniach… On po prostu potrzebował stawiać sobie poprzeczki, rzucać coraz to nowsze wyzwania, które zamiast udowadniać cokolwiek innym, miały za zadanie wyłącznie zaspokajać w nim potrzebę osiągania, zarówno na polu edukacyjnym, jak i prywatnym.
        Samodoskonalenie było dla niego kluczowe, a zadania prefekta pozwalały mu się nie nudzić. Dzięki temu, że zawsze miał w co włożyć ręce, nie zastanawiał się nad rzeczami, na które nie miał żadnego wpływu, a to z kolei pozytywnie wpływało na jego motywację i ogólne samopoczucie.
        Bywały jednak momenty, kiedy w pościgu za iluzoryczną perfekcją łapał zadyszkę i to był właśnie jeden z takich momentów, więc nie zamierzał przepuścić okazji do odpoczynku. We wszystkim należało odnaleźć właściwy balans, żeby nie wypalić się zawczasu.
        Otwierając książkę na przekładce, ledwie zdążył odnaleźć wzrokiem odpowiedni akapit, nim poczuł jak ktoś zajmuje miejsce obok niego, bezceremonialnie zaglądając mu przez ramię, a potem na stronę tytułową.
        ⸺ Studium możliwości odwrócenia faktycznych i metafizycznych skutków naturalnej śmierci… Ze szczególnym uwzględnieniem reintegracji esencji i materii? Poważnie?
        Vincent westchnął, rozpoznając w intruzie kolegę z roku niżej. Nie odezwał się jednak ani słowem, nie przerywając sobie.
        ⸺ Daj spokój, Vince. Wiesz przecież, że to niemożliwe.
        ⸺ Wiem. Nie przeszkadza mi to w czerpaniu przyjemności z czytania.
        Wreszcie obarczył go spojrzeniem stalowoszarych oczu, trochę wyczekująco, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby pociągnąć Victora za język. Bo nie wątpił w to, że ten nie znalazł się tu przypadkiem. Ba, zwykle stronił od biblioteki, więc to oznaczało, że musiał go tu szukać. A jeśli go szukał, to raczej miał ku temu jakiś powód i Vincent chciał go znać. Lepiej prędzej, niż później.
        ⸺ Szczerze mówiąc, sądziłem że będziesz bardziej przejęty.
        ⸺ Przejęty czym? ⸺ zapytał Roche, wracając wzrokiem do nadgryzionych zębem czasu stronic.
        Victor prychnął, przewracając oczami.
        ⸺ Swoją narzeczoną, rzecz jasna.
        Te słowa skutecznie przyciągnęły jego uwagę. Ponownie podniósł więc srebrne ślepia znad książki, a jego spojrzenie stało się cięższe, trudniejsze do utrzymania. To wystarczyło, żeby jego rozmówca potrząsnął głową, czując potrzebę mówić, mimo że pytanie nie wybrzmiało na głos, a zaledwie zawisło w zagęszczonym powietrzu między nimi, niewypowiedziane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.     ⸺ Myślałem, że wiesz. Remy jest w skrzydle szpitalnym–
          Nim jednak zdążył dokończyć myśl, prefekt zamknął książkę, podnosząc się z miejsca. Nie czekając na dalsze wyjaśnienia ani nie żegnając się zbędnie, ruszył ku wyjściu z biblioteki, krokiem wyważonym a zarazem niecierpiącym zwłoki.
          Spacer zająłby mu chwilę, ale po drodze postanowił zahaczyć o swoje dormitorium. Prawdopodobnie powinien był zapytać Vica o jakie szczegóły, ale uznał, że lepiej dla jego równowagi psychicznej będzie spróbować dowiedzieć się czegoś na miejscu. Nie pokładał w tym jednak wielkich nadziei, biorąc pod uwagę, że to nie pierwszy raz, kiedy jego narzeczona trafiła pod opiekę szkolnych uzdrowicieli. Zdarzało się to już wcześniej i nikt nigdy nie udzielił mu żadnej konkretnej informacji. On natomiast nie naciskał, licząc na to, że pewnego dnia ta sama zdecyduje się przed nim otworzyć.
          Jak dotąd na próżno.
          Nie było dla niego żadnym zaskoczeniem, kiedy i tym razem nie udzielono mu żadnej konkretnej odpowiedzi na pytanie o to, co właściwie dzieje się z jego narzeczoną. Jedynym plusem tej ich małej rutyny był fakt, że tym razem pielęgniarka nie utrudniała mu wejścia na salę, wiedząc już, że jest to trud daremny.
          Wsunąwszy się cicho za parawan, omiótł wzrokiem sylwetkę Remy, a przede wszystkim jej twarz, dopatrując się nań śladów zmęczenia; ciemnych plam rozlanych w dolinie oczodołów, nietypowej dla niej bladości, kontrastującej z czernią zlepionych potem przy czole włosów.
          ⸺ Hej, Remy ⸺ odpowiedział z cieniem zdawkowego uśmiechu na ustach, bardziej wydychając te słowa, aniżeli faktycznie je artykułując. Nie potrzebując zaproszenia, sięgnął po stojące nieopodal krzesło i podsunął je sobie, zajmując miejsce w pobliżu łóżka. ⸺ Słyszałem, że masz za sobą kolejną ciężką noc. Pomyślałem, że trochę osłodzę Ci pobyt tutaj.
          Oczyma wyobraźni widział już zawczasu, jakim spojrzeniem może zostać przez nią obdarowany za podobną dwuznaczność, więc bez dalszej zwłoki sięgnął do torby, wyciągając z niej przemycony z obiadu kawałek szarlotki i parę s'mores. Zawijał je ze stołu co prawda z myślą o sobie, bo od zawsze był łasy na słodycze, ale uznał, że Remy ten zastrzyk glukozy przyda się bardziej ⸺ jeśli nie teraz, to może jutro.

      niepoprawnie słodki VINCENT

      Usuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP