Rowan Ashworth title Evil'll come if you call my name
ur. Incline Village-Crystal Bay (Nevada) — półkrwi — Wampus — VII rok — przedmioty podstawowe + magiczne zabezpieczenia, numerologia, zaklęcia i uroki, magia rytualna — syn wytwórcy magicznych luster i zwykłej krawcowej — wyjątkowo uzdolniony z zakresu obrony magicznej i zaklęć — chłopak o słodko-gorzkiej reputacji: wzorowy w nauce, gorszy w kontaktach z uczniami — transmutacja i eliksiry jego słabością — w planach praca jako Łamacz Zaklęć
Samotność przeważnie nie dociera do aorty serca, nie ślizga się w tunelach żył i nie wieńczy skóry cierpkim poszyciem niewystarczalności. Jakby przez całe swoje życie nauczył się wchodzić do pomieszczenia jako pierwszy, a cisza w pomieszczeniu była ledwie oddechem między jego lekceważącymi słowami.
W chaosie spalanych ambicji, obserwuje, jak te biegną naprędce ku niemu. Przypominają gorący ogień lub gęste, żarzące się igliwo nie zawsze poprawnych zachowań, w szaleństwie istnienia spopielone szybko pod butami. Nie boi się ich: błędów odtwarzanych z ognia własnego temperamentu, niesprawiedliwych pobudek, jakie nim prowadzą i egoistycznych buchów decyzji, które rzadko studzi emocjami. Czułość jest mu odległa – jak lotna mgła, która nie da się wciągnąć w machinację płuc i tchnąć oddechu troskliwym ciepłem. Wie jednak, czym jest pożądanie i czym (dla niego) jest uwaga. Potrafi ściągać ją na siebie w chwilach największych swoich słabości – gdy potrzebuje uznania – i patrzy wtedy, jak piętna jego własnych twardości i naturalnej mu charyzmy przenikają przez płaszczyzny cudzej skóry... wobec tej tendencji bywa idealny dla niektórych, ale nie dla wszystkich Wyciąga z obcych szybsze bicie serca zawsze na dwie drogi: przez nienawiść lub przez obsesyjną miłość. Bo tylko szaleńcy szukają ciepła i wypełnienia w jego pustce i niedostępności.
nieprzystępny title The river's sin's gonna wash me clean
żądny wiedzy i wrażeń, od najmłodszych lat nastawiony na wykorzystanie całego swojego potencjału magicznego — chłopak o silnej woli i nie zawsze czystym charakterze — różdżka: 13 cali, kolec z grzbietu ramory, dość sztywna, orzech włoski — Krąg Przetrwania — zwycięzca Turnieju Jumanji w 2024 r. — magia bezróżdżkowa, zaklęcia niewerbalne — rozpoczął kurs teleportacji — prefekt
Zbudowany jest z przecinków, które wstawia po sobie zbyt głośno, wraz z mnożącymi się w nim niejednoznacznościami. W efekcie łączy w sobie umiejętność asymilacji i przetrwania z absurdalną wręcz groteskowością dumy i z wychyloną zza połów arogancją – szczególnie widoczną od czasu wygranej w Jumanji. Prawdą jest, że od tej pory stracił większy cel. Znudzenie, jak chwilowe zawieszenie wyroku, wisi nad nim niepostrzeżenie, a on, niedostatecznie dojrzały do szukania gdzieś głębiej, dziś najchętniej szuka płytkich emocji: nowych rozrywek i prostych doznań. Nawet jeśli kogoś ranią.
Nie przeprosi za to, nie potrafi — głos trzyma winę na dystans, jakby nawet sama skrucha była tylko chwilową niedoskonałością scenariusza, którego unika.
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone dla osób +18
Wątki: Genevieve, Hasti, Caiden, Rosaire (zawieszone), Remy
Długo i niecierpliwie wyczekiwany wrzesień był dla niej wybawieniem. Każda nowo pojawiająca się świeczka na jej torcie urodzinowym doprowadzała do większych oczekiwań ze strony matki. Przekraczając progi Ilvermorny mogła skupić się wyłącznie na sobie; nie martwiła się czy sprosta jej oczekiwaniom, wypychała w głąb swojego umysłu każde wspomnienie z dwóch ostatnich miesięcy, które wciąż powracały w najgorszych momentach doprowadzając do kontrolowanych napadów paniki.
OdpowiedzUsuńRygor jej rodziców mieszający się z szalonym pędem ku pozycji i władzy był jedyną stałą rzeczą w ich pustym, pozbawionym emocji życiu. Dawno temu pozwalała sobie na długie rozważania podejmując kolejne próby zrozumienia ich relacji, jednak nie miało to żadnego sensu. Nie słyszała pomiędzy nimi wymiany zdań, której temat byłby inny niż majątek i jego ewentualne zagospodarowanie. Sama parokrotnie starała się z nimi porozmawiać, wychodziła z inicjatywą, starała się ich kochać — nie potrzebowali tego.
Zdecydowanie za duży dla ich trójki penthouse w centrum Nowego Jorku był pełen złych emocji, niekończących się niedopowiedzeń i braku zrozumienia. Dom nie stanowił dla niej bezpiecznej przystani, a jedynie spróchniały pomost na jednym z najbardziej zanieczyszczonych jezior.
Nie chciała być tą pustą lalą, która uśmiechała się niewinnie na okładkach “Czarownicy”, francuskiego odpowiednika ”Sorcière” i innych mniej znanych gazetach prezentujących magiczną modę. Była jedynie marionetką, w której żyłach na jej nieszczęście płynęła krew wili.
Jej wzrok błądził bez celu po Wielkiej Sali. Pozwoliła sobie na moment zadumy wciąż starając się dojść do swojej pewności siebie. Wstrzymała oddech, kiedy On przykuł jej uwagę. Wszystkie wcześniejsze myśli, otoczone szarą, duszącą mgłą wyparowały. Stoły uczniów Wampusa były umieszczone na środku pomieszczenia tak, że miała na nich bezpośredni widok. Zdążyła już zapomnieć jak elektryzująco na nią działał. Bała się, że kiedyś nadejdzie moment, w którym ją przejrzy. Pod koniec poprzedniego roku była tego bliska, chociaż sama nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Nie straci przy nim kontroli nad sytuacją, nawet jeśli będzie zmuszona posunąć się do nieczystych zagrań.
— Jak Twoje wakacje Gen? Widziałam Twoją nową okładkę. Przepięknie wyglądałaś! — zaszczebiotała Miranda. Wykrzywiła usta w najszczerszym uśmiechu na jaki było ją stać odwracając wzrok w stronę koleżanki. Prawie nie ruszyła kolacji wciąż słysząc w głowie odbijający się głos matki.
— Dziękuję kochana, cieszę się, że Ci się podobała. Moja mama już zdążyła ją oprawić. — zaśmiała się pod nosem na myśl o tym, że nie musiała chociaż w tej kwestii kłamać. Korytarz w ich mieszkaniu wyglądał niczym ołtarz Genevieve. Żaden ze sporadycznych gości nie wpadł na to, że to tak naprawdę jej odzienie było chlubą matki, nie ona.
Wychodząc otoczona koleżankami z domu starała się w pełni skupić na ich wesołych dygresjach i opowiadaniach, jednak wzrok mimowolnie błądził po twarzach wychodzących uczniów. Powstrzymała się przed przewróceniem oczami na własne rozkojarzenie. Odetchnęła niepostrzeżenie czując zirytowanie. Wszystkimi siłami skoncentrowała całą swoją uwagę na podróży do Egiptu swojej koleżanki.
Puste korytarze szkoły były ukojeniem. Cisza w nim panująca uspokajała po całym dniu kontaktów społecznych i bodźców uderzających w człowieka z każdej strony. Potrzebowała chwili dla siebie; musiała zebrać myśli, ułożyć je w odpowiednich szufladach, w szczególności te powodujące chęci sfingowania swojej śmierci i ucieczki tak daleko jak tylko mogła. Oddychała głęboko skupiając się na surowych zapachach szkoły. Uwielbiała tutaj przebywać. Nie miała pojęcia co się z nią stanie po ukończeniu nauki w murach Ilvermorny — jedynego miejsca, gdzie czuła się bezpiecznie, gdzie mogła kontrolować każdą sytuację, każdą relację i mogła podejmować własne decyzje.
UsuńDotarła na 1 poziom zamku, w którym znajdowała się łaźnia prefektów, jedno z jej ulubionych miejsc w całej szkole. Długie kąpiele w samotności efektywnie ją relaksowały. Zawsze miała przy sobie parę olejków zapachowych kojących zmysł węchu, wiele balsamów, maseczek dopełniających cały rytuał. Zatrzymała się na moment przy akwarium obserwując plumbki. Zazdrościła im wolności. Uśmiechnęła się smutno kręcąc głową. Była zła na siebie za swoje żałosne słabostki. Odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę damskiej przebieralni umieszczonej przed wejściem do łaźni. Narzuciła na siebie jedwabny, beżowy szlafrok, a na posiniaczone stopy założyła klapki zagryzając wargę. Nigdy nie korzystała z maści leczniczych po zakończonym sezonie swojej pracy w modelingu. Pozwalała, aby same dochodziły do siebie a ból pozwalał jej na skupienie myśli. Buty należące do obowiązkowego mundurka zakrywały stopy, bal organizowany był co roku podczas wiosny, więc do tego czasu potrafiła doprowadzić je do stanu użytkowego. Na włosy założyła beżową klamrę, na rękę zarzuciła ręcznik i podniosła z ławki koszyczek z dodatkami kąpielowymi. Przeszła przez korytarz mijając po drodze męską szatnię i otworzyła drzwi do łaźni. Zmrużyła oczy uderzona w twarz gorącą falą pary. Rozejrzała się zdziwiona po ogromnej sali, która wyglądała tak jak zawsze, gdyby nie jeden, niespodziewany element. Przewróciła teatralnie oczami jak to miała w zwyczaju w jego towarzystwie czując wzrastającą irytację. Rowan siedział na środku wanny z rękoma założonymi na krawędziach w otoczeniu zachęcająco wyglądającej piany. Do jej nozdrzy dotarł przyjemny, męski zapach. Nie miała zamiaru zrezygnować z tak długo wyczekiwanego relaksu jedynie we własnym towarzystwie. Założyła ręce na ramionach wbijając w niego wyzywające spojrzenie.
— Czekałeś tu na kogoś? — spytała zaczepnie wskazując na wciąż otwarte drzwi łaźni. Starała się nie myśleć o tym, że pod chmurkami piany był całkiem nagi. Nadal pamiętała ich ostatnią kłótnię tuż przed zakończeniem VII roku, kiedy niemal rzuciła się na niego nie wiedząc czy chciała go udusić gołymi rękoma czy zerwać z niego wszystkie ubrania z szaleństwem do którego ją doprowadzał niemalże przy każdym z ich starć. Było w tym wszystkim coś uzależniającego. Jego obecność, drażniące nozdrza perfumy, niski i egocentryczny ton głosu i wyzywająca nuta w szarych oczach popychały ją w stronę niekontrolowanych wybuchów emocji. Przed poznaniem Rowana była stonowana, uczucia nie były aktywne, wszystko było czarno-białe, proste i łatwe do kontrolowania. Nienawidziła go za to, że jej to odebrał jednocześnie chcąc jeszcze raz pozwolić pochłonąć siebie przez jego aurę. Przy nim była tutaj i teraz. Zwróciła uwagę jak z mokrych kosmyków jego włosów spadały krople wody. Przechyliła głowę na bok z niecierpliwością czekając, aż męski głos wybrzmi wśród gorącej pary.
Calaena
Genevieve xD
UsuńBardzo dziękuję za przywitanie! Takie miłe słowa zawsze dodają skrzydeł, szczególnie, że nigdy nie byłam dobra w odgrywaniu ról kobiecych. Dobrze też wiedzieć, że Caiden nie odstraszyła od pierwszego zdania.
OdpowiedzUsuńRowan to dla mnie absolutnie fascynująca postać - chłodny, przenikliwy, a jednocześnie cholernie ludzki pod warstwą kontroli. Tyle w nim napięcia, że aż kusi, żeby Caiden próbowała je rozładować. Albo dolać oliwy do ognia. Już nie mogę się doczekać ich zderzenia, bo wchodzę w twój pomysł z całym zaangażowaniem.
Caiden Everton
Skoro pomysł był twój, to sprawiedliwie będzie, jak zacznę :)
OdpowiedzUsuńCaiden Everton
Chłonęła jego wzrok, który przenikał przez delikatny materiał odzienia, muskał nagą skórę i próbował obezwładnić. Pozwoliła sobie na tę krótką chwilę zatracenia, pochłonięcia przez jego silną aurę. Nie był pierwszym mężczyzną patrzącym na nią w taki sposób, zazwyczaj bycie w centrum uwagi skutkowało głazem uderzającym silniej niż matka. Paradoksalnie teraz czuła tylko satysfakcję; chciała, żeby ten moment trwał dłużej niż parę sekund. Pamiętała jednak obietnicę złożoną samą sobie, traktowaną niczym Wieczystą Przysięgę, zbyt ważną, by poświęcić ją na rzecz egoistycznych pobudek. Wszelkie słabości odpłynęły wraz z falą determinacji; każdy ból egzystencji, wszystkie emocje i traumy stały się niczym w porównaniu z chęcią… właściwie czego?
OdpowiedzUsuńPoczuła ponownie silny wzrok Rowana złączyny z jej własnym — obecnie zmiękczonym i owianym nieśmiałym uśmiechem, który wymalowała z łatwością na swojej twarzy. Machinalnie starała się zakryć odkryty dekolt na tyle nieudolnie na ile było ją stać. Spojrzała w dół lustrując materiał szlafroka chcąc potwierdzić swoje onieśmielenie. Nigdy nie zastanawiała się dlaczego jej patronus przybrał formę kameleona. Był jej odzwierciedleniem, zwierzęcym odpowiednikiem osobowości złożonej i niemożliwej do rozpoznania w żadnym środowisku. Zerwane połączenie spojrzeń trwające zaledwie kilka sekund było świadomym zabiegiem potwierdzającym zmieszanie, jednocześnie delikatnie, wcale nie drastycznie odwracającym uwagę.
Zaśmiała się nerwowo zamykając drzwi, jednak nie przekręciła klucza w drzwiach dając jasny sygnał na dołączenie do gry, którą sam Ashworth rozpoczął.
— Zostanę, co więcej oczywiście zaczekam i chętnie dowiem się czy na kogoś czekałeś.
Znalazła wzrokiem pufę stojącą tuż obok wejścia do ogromnej wanny. Ręcznik oraz starannie przygotowane przybory do kąpieli położyła obok siebie. Sama usiadła z gracją na pufie przypadkowo zapominając o delikatnie podniesionym materiale szlafroka odsłaniającym większą część jej ud. Pozwoliła na połączenie spojrzeń, na które tak długo czekała — czas nie istniał, sekunda była dla niej niczym wieczność — nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebowała tej szkoły, możliwości kontroli, wykorzystania wszystkich posiadanych umiejętności do kreowania rzeczywistości. Podporządkowywała się, pozwalała być górą, wyrażała zgodę na tłamszenie i wykorzystywanie jednocześnie pędzlem nasiąkniętym fałszem malując uśmiech. Wspomnienia lata były znaną częścią poświęcenia, które przychodziło jej dźwigać. Wyzwalająca różnica zestawiająca rolę, którą odgrywała w Ilvermorny a prawdziwą traumą miała znaczący wpływ na zakończenie. Mury zamku zwiastowały świadome wybory; podporządkowanie, tłamszenie, wykorzystywanie i górowanie nad nią było pod jej kontrolą. To wszystko było jedynie ułamkiem sekundy świetnie dźwiganym na przestrzeni lat. Siła polega na asymilacji; każda osobowość, sytuacja czy nawet szybka reakcja wymaga odruchów bądź dopasowania, w konsekwencji doboru odpowiednich słów, tak aby każdy, nawet ten starający się Ciebie zdominować finalnie wykonał ruch, którego chcesz.
— Jestem prefektem, muszę nadzorować ewentualne możliwości łamania regulaminu. — przez dodatkową sekundę utrzymała połączenie spojrzeń pozwalając jednej, niewinnej iskrze wyzwania przedostać się przez zbudowaną ścianę skromności.
Skręciła ciało w prawą stronę pozwalając jedwabnemu materiałowi żyć swoim życiem; sięgnęła do koszyczka z przyborami kąpielowymi. Chwyciła specjalną szczotkę z włosia jednorożca i delikatnie zsunęła klamrę z głowy. Doskonale zdawała sobie sprawę co potrafiła zyskać tym prostym gestem. Zagrała swoją rolę, mimo że jej ciało nie było niczym, czego się wstydziła znała Rowana na tyle, że wiedziała o jego chęci kontroli — pozwoliła mu być górą. Czesząc idealnie wypielęgnowane włosy zerknęła nieśmiało w jego stronę, ponownie uśmiechnęła się i nerwowo poprawiła spadający z ramienia szlafrok.
Wiedziała czego oczekiwała — z niewiadomych przyczyn chciała, żeby ją zdominował, prawdziwie przejął kontrolę, zrozumiał fałsz, dotknął jej ciała, przejął ją w całości.
UsuńWiedziała również, że doprowadzi do tego czego chce.
Starałam się skrócić <3
Gen
Cóż to za niemoralne propozycje matrymonialne tuż pod okiem narzeczonego? Skandal!
OdpowiedzUsuńChoć skoro narzeczonemu zdarza się...zabłądzić, może Remy powinna się podobnie odpłacić. Tyle, że ze względu na swoją przypadłość (bardziej niż ze względu na narzeczonego), raczej stroni od zbliżeń. Więc jeżeli cokolwiek, to prędzej jakaś desperacka eksplozja długo stłamszonej potrzeby, niż coś innego, choć niczego nie wykluczam :)
Możemy coś pokombinować na discordzie, wysłałam zaproszenie
Remy
Na granicy gaju, tam, gdzie światło nieba rozmywało się w cieniu splątanych konarów, Caiden stała w niemal teatralnym bezruchu. W dłoni trzymała memortka: maleńkie stworzenie o piórach w kolorze błękitu po deszczu, z delikatnymi, nierównymi białymi kropkami. Był cudownie lekki, niemal nierealny, jak sen, który udało się na chwilę zatrzymać, zanim uleci. Nie zdobyła go uczciwie. Użyła lekkiego czaru spowalniającego. Wystarczająco subtelnego, by nie zostawił śladów, ale skutecznego. Na meczach takie zagrania były surowo zakazane, ale poza boiskiem grała według własnych zasad. Zawsze nieczysto, zawsze trochę szybciej, bardziej przebiegle, niż wypadało. I właśnie to sprawiało, że była niezastąpiona. Reguły były tylko sugestią, jeśli w ogóle.
OdpowiedzUsuńPtak nie poruszał się już z paniką. Siedział teraz spokojnie w jej dłoniach, choć jego pióra wciąż drżały od niewidzialnego napięcia. Nie wydał żadnego dźwięku, ale jego obecność zdawała się niemal dźwięczna, jak cichy, lśniący sekret zamknięty między skrzydłami.|
Niebo nad głową powoli zaczynało ciemnieć. Chmury zbierały się niespiesznie, ciężkie i ołowiane, z poszarpanymi brzegami. Miały w sobie coś z obrazu i delikatnego ostrzeżenia: rozlane po niebie jak atrament, z którego ktoś zacznie zaraz malować burzę. Wiatr grał już po liściach, unosząc je jak teatralne kurtyny, a pierwsze błyski, ledwo widoczne w oddali, rozcinały niebo cienkimi jak żyłki niciami.
Caiden wciągnęła powietrze przez nos, powoli. Lubiła ten moment, zanim spadną pierwsze krople, zanim zagrzmi. Świat wtedy milknie, jakby sam nabierał powietrza do płuc. Wpatrywała się w ptaka jeszcze przez chwilę, zanim pozwoliła mu usiąść na przegubie dłoni. Pióra połyskiwały krótko w szarym świetle dnia. Przysiadł posłusznie, jakby sam zrozumiał, że właśnie odegrał swoją rolę w czymś większym, czego nawet nie pojmował. Ona zaś musiała zagrać swoją.
Profesor poprosił ją, by jak najszybciej schwytała ptasich uciekinierów, trzy drobne memortki, które zbiegły z zamku. Teoretycznie miała działać razem z Rowanem. Według wszystkich zasad współpraca dawała większe szanse na sukces. Ale dziewczyna nie cierpiała czekać na nikogo, zwłaszcza na kogoś, kto ją irytował osobą. Znała teren lepiej niż ktokolwiek i wiedziała, że szybciej pójdzie jej na własną rękę.
Przyspieszyła więc kroku, a serce ściskał wściekły zapał. Nie tylko żeby złapać ptaszki, ale żeby udowodnić, że nie potrzebuje pomocy Rowana. W tej chwili, mając jednego memortka w garści, czuła, jak adrenalina miesza się z dumą i rozbawieniem. Nie dlatego, że to tylko ptak, ale dlatego, że znów wykonała coś po swojemu, na przekór wszystkim. Ten mały sukces był jak cichy sprzeciw wobec wszystkich oczekiwań i reguł, które ją ograniczały. Miała nadzieję, że chłopak niedługo do niej dołączy, choć trochę się tego bała, bo współpraca z nim była jak balansowanie na krawędzi, pełna niewypowiedzianych napięć i nieprzewidywalności.
Caiden wpatrywała w zdobycz. Ptaszek był tak delikatny, że mogła poczuć niemalże jego ciepło pod skórą. Nie wydawał żadnego dźwięku, ich sekretna natura sprawiała, że życie w ciszy było dla nich naturalne. Wszystko to zdawało się na chwilę zatrzymać: szare, ciężkie chmury nadciągały na horyzoncie, zapowiadając burzę, a świat wokół niej stawał się cichszy i bardziej napięty. Była pochłonięta tym ulotnym pięknem, tym błękitem, tym delikatnym pulsowaniem życia, które zdołała zatrzymać na swoich dłoniach, że nie zauważyła, jak na ścieżce wyłoniła się postać Rowana, który pędził w jej stronę z rozczochranymi włosami, jakby sam wiatr go popędzał.
Jej serce zabiło szybciej, nie tylko z powodu nieuchronnej burzy nad nimi, ale i z powodu tej nieoczekiwanej obecności, która mogła zmienić całe popołudnie
— Kolejny czarodziejski kataklizm w drodze — mruknęła na tyle głośno, by to usłyszał.
Caiden Everton
[Hejka! Dziękuję za ten komentarz pod kartą Manon. Cóż, dla mnie jest zrozumiałe, że Rowan interesuje się nieco innymi dziedzinami niż sama transmutacja. Dla samej Manon – jest to nieco mniej zrozumiałe. Ale te rozważania zostawimy sobie na potencjalną grę w przyszłości!
OdpowiedzUsuńA jestem bardzo chętny na wspólne pisanie, bo nawet ta krótka objętościowa karta kupiła moją uwagę już we wcześniejszej, lekko zmienionej pod potrzeby innego bloga formie. Tutaj co prawda relacja będzie nieco inna, ale myślę, że nawet takie nauczycielsko-uczniowskie wątki mogą być interesujące. Powodzenia ♥]
Manon
[Autorsko dziękuję za powitanie
OdpowiedzUsuńMyślałam intensywnie od dłuższego czasu nad tą panną (i paroma rozmowami na czacie) i nie mogłam sie zdecydować. Czekam namiętnie na kolege z domu - podglądałam >.< nie bić, bo się jeszcze zamknę i nici ze szlabanu będzie heh.
Coś czuję, że będzie czuła presję, by wszystkiemu sprostać i podołać i się przy okazji nie zbłaźnić]
Tsubaki
W tym dormitorium musi być gorąco, nie ma innej opcji. Ciekawe czy chodzą chociaż wysapni.
OdpowiedzUsuńVictorius Calenbach
Ze stoickim spokojem obserwowała nawet najmniejszą reakcję niewerbalną kalkulując w głowie co mogłoby być nieświadomym efektem jej jawnych zagrań— nieco odbiegających od standardowych wyróżniając się pozorną odwagą przedstawienia swojej osoby w negliżu. Wyprostowana sylwetka Rowana wyrzuca w jej kierunku falę intrygującej arogancji, często mylonej z dumą sugerując jego wyższość, choć ona jedynie z pierwszymi ukłuciami pożądania w połączeniu z lekkim łakomstwem w duszy podąża za kroplami wody spacerującymi swobodnie po jego szerokiej klatce piersiowej. Znajomość regulaminu Rowana mogłaby łatwo postawić pod znakiem wykrzyknika wiedząc o wielokrotnym jego łamaniu przez prefekta Wampusa, nie mniej jednak swoje uwagi pozostawia niewypowiedziane doskonale zdając sobie sprawę, że sama nie była w tej kwestii od niego lepsza.
OdpowiedzUsuńJego słowa powodują u niej nieme rozbawienie skupiając lekceważąco swoją całą uwagę na włosach, wciąż pielęgnując je szczotką. Zadziwiał ją spokój, którym została obdarzona wraz z jego obecnością. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy oddychała pełną piersią czując rzadko pojawiającą się; jakże wyzwalającą możliwość wypuszczenia z kajdan tej społecznie nieakceptowalnej części siebie.
Odłożyła szczotkę wciąż pozostawiając go bez odpowiedzi po czym odkręciła buteleczkę z olejkiem o ciężkim zapachu asfodelusa (przez niemagów zwanego złotogłowem). Korzeń tej rośliny był jednym ze składników wywaru żywej śmierci, natomiast woń kwiatów rozchodząca się jedynie nocą była wabiąca nie tylko dla owadów, ale również ludzi. Oczywistym były jego zmiękczające włosie właściwości, aczkolwiek nie tylko w tym celu Genevieve go używała. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie wykorzystywała w życiu codziennym swoich wdzięków uzyskanych dzięki namiastki krwi wili płynącej w jej żyłach.
Głos Rowana elektryzująco pieścił jej ciało pośrednią propozycją, co skłoniło ją do zwrócenia swojej uwagi w jego stronę. Przez moment wpatrywała się w jego niebiesko—szare na pozór płytkie, dla niej jednak głębokie i tajemnicze oczy zachowując powagę, jednakże nie potrafiąc powstrzymać figlarnego uśmiechu. Utrzymywała go w niepewności, która głośno dudniła pośród ciszy, a jedyne co wciąż trzymało ją w stanie transparentnego zachwiania były wiążące tę jej część kajdany. Obserwowała jednak jego reakcję a myśl o wprawieniu Rowana w dyskomfort była niczym więcej jak przyjemnością, chociaż mogła się jedynie domyślać co działo się w jego głowie.
Nie pozwoliła mu jednak na kolejne słowa pozwalając sobie na zgłębienie nieznanego gruntu, który działał na nią tak niezwykle kojąco. Wstała z pufy, tym samym opadający szlafrok zasłonił jej wcześniej zaprezentowane uda i wyciągnęła z koszyczka butelkę czerwonego wina — jak na damę przystało — którym miała zamiar delektować się w samotności, gdyby nie przypadkowe spotkanie.
— Ujmę to tak… — urwała w pół upodabniając swoją wypowiedź do formy jaką przyjął wcześniej Rowan różdżką odkorkowując butelkę. — ... gdybyś był wystarczająco męski… — wymówiła niemo zaklęcie a w jej dłoni zmaterializował się szklany, łączący prostotę formy i bogactwa tradycji kieliszek, który napełniła trunkiem kontynuując swój wywód. — … faktycznie zbędne by było prężenie się, jak to zgrabnie ująłeś. — nie zaszczyciła go spojrzeniem ponownie pozwalając jedwabnemu materiałowi ułożyć się w sposób wyzywający siadając na wcześniej zajmowanym miejscu, choć była przekonana, że jej słowa wystarczyły, aby nadszarpnąć jego wybujałe, elektryzujące ego popychając do czynów.
Zanurzyła usta w czerwonym alkoholu, dzięki któremu jej usta stały się znacznie bardziej soczyste, wypełnione żywym kolorem. W końcu zaszczyciła go wyniosłym spojrzeniem bez krzty rozbawienia wraz z podchwyconą od niego nutą prowokacji. Nie zaprzestała jednak na tych słowach wbijając kolejne szpilki z perfekcyjną precyzją.
Usuń— Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś tym typem mężczyzny… — zaśmiała się teatralnie pod nosem ponownie delektując się alkoholem jak gdyby oglądała istnie zabawną komedię. —... a raczej chłopca, który pozwala, aby to kobieta przejmowała stery w tych kwestiach.
Wśród unoszącej się ogrzewającej ciało pary i zderzających się ze sobą przeciwstawnych piorunach osobowości nie było już dawnej Genevieve. Pozwoliła tej części siebie odejść w bezpieczne miejsce, z daleka od ciężaru emocji, niewypowiedzianych słów wyrytych gdzieś głęboko w czeluściach duszy, braku sprawczości i wiecznej gonitwy za przychylnością całego świata. Była bezpośrednia, cyniczna i prawdziwie perfidna a to dawało jej siłę i podbijało pewność siebie. Uśmiechnęła się do niego niewinnie całkowicie przecząc swoim wcześniejszym, jak i przyszłym słowom.
— Oczywiście nie mam nic przeciwko pokazania Ci jak powinno się to robić. — dodała swoim codziennym, przesiąkniętym kurtuazją głosem stanowiącym uzupełnienie przeciwności jakimi była.
Gen
Rude kosmyki włosów uniosły się w powietrze w tej samej chwili, w której Rowan przeleciał obok niej na miotle. Pojawił się i zniknął, zostawiając za sobą nie tylko smugę burzowego powietrza, ale i coś znacznie bardziej przyziemnego: zapach. Między wonią wilgotnej trawy i metalicznego napięcia, które niosły nadchodzące chmury, uniósł się na chwilę jego zapach. Lekko kwaśny, przepocony, bardzo ludzki. Zaskakująco realny jak na kogoś, kto lubił udawać, że zawsze ma wszystko pod kontrolą. Ten zapach wbił się w jej nozdrza, wywołując niespodziewaną falę rozdrażnienia i fascynacji.
OdpowiedzUsuńCaiden zmrużyła oczy, odgarniając włosy z policzka z przesadną gracją.
Burza zbliżała się powoli, wgryzając się w niebo z każdym kolejnym pomrukiem. Chmury zbijały się nad nimi, jakby samo niebo miało zamiar wziąć udział w ich rywalizacji, nieco zbyt personalnej jak na zwykłe łapanie ptaków. A jednak w dłoni Caiden nadal siedział jeden z nich, zupełnie nieświadomy dramatyzmu, jaki zasiał jego ucieczkowy lot.
Zobaczyła, jak chłopak schodzi z miotły bez cienia gracji. Jego zejście było gwałtowne, niemal toporne, niczym ktoś, kto stracił całą cierpliwość i godność w jednej chwili. Jasne oczy dziewczyny delikatnie śledziły każdy jego ruch. Widziała jak mięśnie na jego twarzy napinały się pod wpływem irytacji, i jak wściekłość malowała się w jego spojrzeniu. Obserwowała, jak zręcznie próbuje odwrócić role, rzucając ją na pożarcie sytuacji, udając pewnego siebie prefekta, który nie zamierza dać się sprowokować.
Zastanawiała się, czy powinna rzucić mu złośliwą uwagę. Coś, co podważyłoby jego pewność siebie, a może nawet zasugerować, że strach już dawno zadomowił się gdzieś pod jego paskiem, czy lepiej schować ten błysk w oku i poczekać, aż nadejdzie bardziej odpowiedni moment, by odgryźć się z klasą. To wszystko było czystą improwizacją. Las, zapach burzy, jego ponura mina i jej teoretyczny strach, teatrzyk wystawiany bez prób generalnych. Czy była gotowa wejść do lasu? Nie. Czy naprawdę chciała w tym uczestniczyć? Też nie. Ale przecież musiała, skoro już znalazła się na tej scenie, to nie zamierzała zejść z niej bez owacji. Nawet jeśli będą w akompaniamencie zgrzytów zębów Rowana.
— Mam iść pierwsza? — Westchnęła teatralnie, po czym odwróciła się z miną niewinnej ofiary losu.
Zmarszczka niepokoju pojawiła się na jej czole, a palce zacisnęły się na skrawku materiału przy biodrze, jakby potrzebowała zaczepienia w rzeczywistości. Gdyby spojrzeć na nią z daleka, można by pomyśleć, że waha się przed postawieniem kroku do przodu, że obleciał ją strach przed ciemnością, leśną linią drzew o postrzępionych cieniach. Ale prawda była zupełnie inna. To nie las ją przerażał. To Rowan. A raczej to, czego o nim nie wiedziała. Znała go tylko z jednej strony: tej pełnej złości, frustracji, szorstkiego języka i lekceważącego tonu. Takiego, który zamiast wsparcia oferował sarkazm, a zamiast zaufania nieprzeniknioną minę. I to był jej jedyny punkt odniesienia. Gdyby naprawdę wydarzyło się coś złego po drugiej stronie tej zielonej kurtyny, nie miała pojęcia, jak się zachowa. Czy spanikuje? Czy ją zostawi? Czy, Merlin jeden raczy wiedzieć, sam zacznie krzyczeć? A może potknie się o własne ego i pociągnie ją za sobą w ściółkę? Bo bądźmy szczerzy, patrząc na to, jak latał, gracji miał w sobie tyle, co troll górski. Czy była gotowa z nim wejść w paszczę nieznanego, jeśli po drodze natkną się na jakiegoś wyjątkowo dużego pająka? Wszystko po tej stronie drzew było improwizacją. Zero scenariusza. Zero planu. I żadnej gwarancji, że nie wyjdą z tego z twarzami pełnymi pajęczyn i nowymi traumami. Ale w tej jednej chwili Caiden wiedziała jedno: dopóki Rowan utrzymywał się w trybie „burzowy sarkazm + pasywna agresja”, miała nad nim kontrolę. A przynajmniej umiała się w tym poruszać. Wszystko inne… było ciemnością. Dosłownie i w przenośni.
UsuńBez słowa wsunęła memortka do małej zaczarowanej torebki przewieszonej przez ramię na skos i ruszyła przed siebie.
A potem się zatrzymała.
Cień jednego z konarów tańczył już po czubkach jej butów, a zapach ziemi przesiąkniętej wilgocią wdarł się do nozdrzy jak ostrzeżenie. Nie poruszyła się ani o krok dalej. Napięcie narastało w jej karku jak cichy impuls. Miała absolutną świadomość, że on patrzy. Wiedziała tylko, że nie przejdzie tej granicy sama.
Więc stała. Z pozoru niezdecydowana. A w rzeczywistości absolutnie świadoma każdej swojej miny i każdej nuty w głosie, jakim zaraz miała odpowiedzieć. I dlatego zrobiła coś, czego się po niej nie spodziewał.
Wyciągnęła dłoń lekko do tyłu. Palce poruszyły się delikatnie, jakby rzucała jakiś urok lub niewidoczne zaklęcie, a w rzeczywistości było to nieme zaproszenie. Ruch bezwstydnie symboliczny.
— Wejdziemy tam razem.
I tak została. Z twarzą skierowaną w stronę ciemnego lasu, z włosami rozwianymi przez wiatr i dłonią wciąż wyciągniętą do tyłu. Cokolwiek wydarzy się w tej przeklętej puszczy, to już nie była samotna decyzja. Teraz to była gra we dwoje.
Słowa Rowana — mimo, że trafne — w żaden sposób nie powodowały wytrącenia z równowagi. Wręcz przeciwnie, słodka prawda dawała niespotykaną alternatywę skłaniającą ku postawieniu stopy poza ramami przyzwyczajeń i codziennych reakcji na jej wrodzoną aurę. Brak standardów rozwijał skrzydła nieznanych dotąd emocji pożerając ją od środka natarczywością, a temperatura jej krwi wzrastała z każdym jego krokiem poruszając dudnieniem jej serce. Wkraczała w nieznany jej dotąd obszar, gdzie poruszanie się było niczym latanie na miotle — na zawsze zapamiętane. W głębi emocji natomiast panowała szalejąca burza fascynacji, podjudzana sprawnie przez piętrzące się w niej pokłady pożądania, które chęci kontroli strofowały bezskutecznie.
OdpowiedzUsuńDo tego właśnie dążyła — chciała pochłaniać jego uzależniającą osobę z bliska, choć z coraz szybciej zmniejszającą się odległością traciła wszelkie wewnętrzne zahamowania, będące jedynym cieniem bezpieczeństwa, jaki ochraniał jej jestestwo przed całkowitym odsłonięciem.
Oddychała miarowo, bez krzty zawstydzenia prezentowaną nagością w całej okazałości podziwiała bezceremonialnie męskie ciało. Jego pewność siebie była dziwnie znajoma, przy czym przyjemnie trzeźwiąca, jakby dotąd niezbadane pokłady siły wybiły na powierzchnię przejmując dowodzenie nad jej świadomymi wyborami. Widok drżącego z zimna ciała Rowana natomiast był dla niej zgubny, wciągnęła nieznacznie powietrze chcąc przywrócić poprzedni rytm bicia serca obecnie eksplodującego w jej klatce piersiowej.
Jego tchórzliwe słowa, całkowicie przeczące wcześniejszej deklaracji natomiast szybko sprowadzają Genevieve na ziemię powodując mimowolne prychnięcie. Chcąc jednak utrzymać kontakt wzrokowy zmuszona jest zadrzeć wyżej podbródek, a górująca nad nią postać Rowana swobodnie podgrzewa jej krew — zdecydowanie łaknęła więcej. Niczym narkotyk wślizgiwał się bezceremonialnie każdym prowokującym słowem, postawą niedostępności przy czym paląc ognistością temperamentu.
Nie ugięła się pod ciężarem jego dotyku, choć niszczycielski prąd przeszył jej kręgosłup domagając się powtórki. Oblizała delikatnie dolną wargę chcąc pozbyć się pozostałości po smaku wina, tym samym zerkając na męską dłoń nie szukając wcale wzrokiem odebranego kieliszka.
— Zabawne… — ponownie naśladuje sposób, tym razem również słowo wcześniejszej wypowiedzi Rowana bezceremonialnie go wyśmiewając. —... bo wydawało mi się, że infantylna gra w kotka i myszkę Cię nie grzeje. — dodała tym samym minimalizując ich odległość niemalże do zera podnosząc się z pufy. Wciąż musiała zadzierać podbródek nieco wyżej chcąc dojrzeć jakichkolwiek odstępstw od normy, tym samym starając się uspokoić wewnętrznie szalejącą burzę emocji, w której pioruny uderzały bezlitośnie wraz z ich bliskim kontaktem.
— Nie musisz udawać, że nie wiesz co miałam na myśli. — stwierdziła, od niechcenia wyciągając dłoń w stronę klatki piersiowej Rowana wędrując za nią wzrokiem. Wcześniej obserwowane z daleka krople wody swobodnie spacerujące po jego ciele zachęcały do podążania za nimi, co też czyni opuszkami palców doszukując się fizycznych reakcji na jej dotyk. — Jeśli chciałeś sprawdzić czy mam jakiekolwiek granice… — uśmiechnęła się zarysowując linię jego obojczyków nie mogąc wyjść z wrażenia własnej silnej woli. —... to pozwól, że odpowiem: nigdy nie byłbyś w stanie do nich dotrzeć. — dodała stając na palcach a na klatce piersiowej Rowana opierając płasko dłoń dla utrzymania balansu.
— A jeśli chciałeś to usłyszeć z moich ust: miałam na myśli seks. — wyszeptała bardziej w jego szyję, aniżeli ucho nie mogąc pokonać różnicy wzrostów. Przez sekundę wdychała jego elektryzujący zapach ostatkami sił powstrzymując się przed całkowitym odpłynięciem. Odsunęła się na bezpieczną odległość prezentując Rowanowi ociekający pychą uśmiech.
— Cieszę się, że w końcu skończyłeś kąpiel, a teraz bądź tak uprzejmy i zamknij za sobą drzwi. — machnęła lekceważąco wskazując na wejście do łaźni wypychając na przód zjadliwość rozpieszczonej arystokratki. — Kieliszek możesz zatrzymać. — rzuciła na odchodne wylewając na Rowana kubeł zimnej wody, którego sama potrzebowała będąc o krok od eksplozji kotłujących się w niej emocji. Odwróciła się na pięcie i zsunęła z barków szlafrok powoli okalający ziemię dookoła niej na potwierdzenie wcześniejszych słów o braku granic. Nawet przez sekundę nie pomyślała, że Rowan wyszedłby z łaźni nie mając ostatniego słowa.
UsuńDzień był zaznaczony grubą, czerwoną kreską w kalendarzu Remy. Nie to, że byłaby w stanie go przeoczyć, nie kiedy jej własna skóra zdawała się wżynać we wszystkie nerwy. Towarzysząca od rana migrena nie pozwoliła się skupić na żadnych zajęciach, nie wspominając nawet o tym, jak drażliwa była dziś Beauvais.
OdpowiedzUsuńNajrozsądniej wydawało się zaszyć w cichym miejscu, gdzieś, gdzie mogła przeczekać najgorsze godziny, z dala od kogokolwiek, kto mógłby stać się przypadkową ofiarą jej rozdrażnienia lub… czegoś znacznie gorszego. Chatka w Przyczajonym Lesie była takim miejscem. Stare drewno, wilgoć i kurz – to były zapachy, które znała, które nie atakowały jej wyostrzonych przed pełnią zmysłów. Cisza lasu, choć nigdy absolutna, była błogosławieństwem po kakofonii zamkowych korytarzy.
Wnętrze chatki było jej azylem. Poruszała się po nim automatycznie, unikając spróchniałej deski podłogowej przy wejściu, sięgając po czarny koc schowany w starej, poniszczonej skrzyni. Rzuciła go na pożółkły materac przy ścianie, by choć na razie, zakryć rozdarcia przypominające o jej własnej destrukcyjności. Całe wnętrze nosiło ślady zniszczeń, belki nadgryzione przez czas i deski noszące ślady pazurów.
Próbowała wziąć do ręki podręcznik do Czarbotaniki, ale litery tańczyły i rozpływały się przed oczami. Migrena ściskała skronie żelazną obręczą. Zamiast tego oparła rozpalone czoło o chłodną, wilgotną ścianę, wdychając głęboko zapach butwiejącego drewna, starając się zapanować nad narastającą w niej falą niepokoju. Tylko kilka godzin. Tylko przeczekać. Każdy nerw w jej ciele był napięty jak struna, gotowy pęknąć przy najmniejszym dotyku.
To dlatego, gdy drzwi chaty nagle się otwarły z niedyskretnym skrzypnięciem, nie zdążyła nawet pomyśleć. Ciało zareagowało samo. Obróciła się błyskawicznie, instynktownym ruchem sięgając po różdżkę. Serce waliło jej jak młot w klatce piersiowej, a fala ślepej, zwierzęcej wściekłości uderzyła w nią z siłą fizycznego ciosu. Krew zagotowała się w żyłach, a jednocześnie zimny dreszcz strachu przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Ktoś wtargnął do jej kryjówki. W jej przestrzeń. W jej najgorszy czas.
Gdy rozpoznała sylwetkę w drzwiach, wściekłość zmieniła się w lodowaty, paraliżujący horror.
— Rowan? — Głos wydobył się z jej gardła ochrypły, nienaturalnie niski. Nie była pewna, czy to pytanie, czy pomruk ostrzegawczy. A jednak poczuła też drobną ulgę. Ze wszystkich osób, których nie chciała zobaczyć w progu chaty, Rowan okazał się mniejszym złem.
Postąpiła do przodu, gotowa wręcz wypchnąć chłopaka za próg własnym ciałem, jeżeli byłoby to konieczne, jednak różdżka sprawnie wróciła na swoje miejsce w kieszeni. — Rowan, ty kompletny idioto. Co ty do cholery tu robisz? — syknęła Remy, stając twarzą w twarz z wyższym chłopakiem, jak gdyby wolała kontynuować tą rozmowę przy pomocy pięści. Gniew zmieszany z przerażającym lękiem o niego ścisnął jej gardło. Nie musiała pytać o jedno. Ten cichy pobłysk samozadowolenia w jego oczach upewnił ją, że Rowan nie przypałętał się do chaty przypadkiem. Znał jej przypadłość od dawna, a przynajmniej na tyle długo, że dziewczyna uważała, że jej sekret jest z nim bezpieczny. Nigdy nie próbował nadużywać tej wiedzy. Przynajmniej do tej pory.
Remy
[Bardzo dziękuję za przemiłe powitanie! Gdybyście z Rowanem mieli ochotę na szkolę przetrwania, z Norą serdecznie zapraszamy :) ]
OdpowiedzUsuńWeiss
Caiden wiedziała, że z Rowanem nie ma prostych gestów. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nawet pozornie banalny ruch, jak wyciągnięcie ręki, mógł zmienić w coś zupełnie nieprzewidywalnego, czym nie mogła sterować. Z każdym spotkaniem coraz bardziej uświadamiała sobie, że cała jej zdolność do manipulacji i kontroli zwyczajnie kończyła się tam, gdzie zaczynał się jego cień. To była właśnie ta część, która ją przerażała najbardziej. Nie złość czy cięty język, z którymi już zdążyła się poznać, ale to, co kryło się za nimi. Ta niewidzialna głębia, której nie potrafiła odczytać, której nie była pewna. Nienawidziła tego, że tak bezceremonialnie rozbija jej pewność siebie
OdpowiedzUsuńKiedy Rowan odwrócił się do niej plecami, zrobił to z jakąś zaskakującą odwagą. Nie dlatego, że nie bał się tego, co kryło się w gęstwinie drzew, ale dlatego, że pozwolił jej iść za sobą. I chociaż ten gest mógł być ryzykowny, musiała przyznać cicho, że pokazał większą determinację, niż się spodziewała. Przez sekundę poczuła się jakbym stała na krawędzi, nie tyle fizycznej, co emocjonalnej. Jej jasne oczy przez chwilę śledziły jego sylwetkę, stojącą sztywno jak na straży, na granicy znanego i nieznanego. Wiatr rozwiewał jej rude kosmyki, a serce biło nieco szybciej.
W końcu ruszyła za nim powoli, była wystarczająco blisko, by słyszeć każdy jego krok i czuć resztki złości, która nie do końca opadła z jego barków. W tym rytmie mogła w końcu pozwolić sobie na szczere napięcie mięśni w grymasie, którego nikt nie widział i na nerwowe poprawianie pasm włosów. Przesuwała palcami po cienkich kosmykach, jakby ich układ miał jakikolwiek wpływ na to, co wydarzy się dalej.
— Nie chcę słyszeć o żadnych potworach! — jęknęła z wyraźnie przesadzoną nutą paniki, jakby każda kolejna sylaba miała doprowadzić ją na skraj omdlenia.
Prawda była taka, że nie bała się ani trochę. Największym zagrożeniem w tej części gaju byli oni sami. Jeśli myślał, że wystraszy ją opowieścią o pradawnym lesie, który pamięta czasy, gdy licho naprawdę nie spało i z chęcią zagryzało uczniaków na śniadanie, to ewidentnie źle dobrał sobie odbiorcę. Jej wzrok błądził po jego sylwetce i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chłopak nie zdawał sobie sprawy, z kim idzie przez ten las. I że być może to on powinien się odrobinę bać. Albo przynajmniej rozważyć, czy wilki zawsze chodzą na czterech łapach.
Caiden stawiała kroki ostrożnie, choć coraz mniej cierpliwie. Droga ją nużyła. Nie dlatego, że była wymagająca, ale dlatego, że była bezcelowa. Ptak, którego mieli złapać, zniknął im z pola widzenia już dawno, a teraz jedyne, co im pozostało, to zapach mokrej ziemi i ten nieznośny, drażniący dźwięk własnych myśli. Jakby wędrowali za cieniem, który nawet nie zostawił tropów.
Z każdym krokiem liście wydawały się gęstnieć nad ich głowami, jakby sam las chciał ich zatrzymać i zamknąć w zielonym labiryncie. Burza mruczała gdzieś nad nimi, niczym rozdrażniony kot przeciągający się na parapecie świata. Dźwięk ten był przytłumiony, jakby korony drzew, ten liściasty dach nad ich głowami, skutecznie odcinał ich od rzeczywistości. Tu, w gęstwinie, nie było wichru. Nie było grzmotów. Jedynie śmierdzące mchem powietrze i odgłosy ropuch. Nagle poczuła na policzku pojedynczą kroplę. Nie wiadomo, czy spadła z nieba, czy z gałęzi. Zmarszczyła brwi a jej słuch się wyostrzył. Słyszała nie tylko ropuchy, ale i szuranie czegoś w krzakach. Rowan tego nie zauważył, nie zwolnił. On szedł przed siebie, jakby jego obecność miała zagłuszyć cały ten szelest magii i mroku.
A ona, w tej ciszy, słyszała zbyt wiele.
Z każdym krokiem nabierała przekonania, że jeśli coś ich tu połknie, to nie z mroku, tylko z czystej frustracji. Z jego arogancji i jej potrzeby wytrącania go z równowagi. Stanowili jedyne realne zagrożenie. Prędzej czy później czyjeś ego na pewno oberwie na tej wyprawie.
Końcem różdżki dźgnęła go lekko między łopatki. Na tyle mocno, by zaburzyć jego rytm kroku i podkopać ten pozorny spokój, którym się okrywał jak peleryną. Zrobiła to ot, dla zabicia nudy. Dla rozwoju sytuacji, która zaczynała osiadać na dnie ich milczenia jak kurz.
Usuń— Czy ty zamiatasz te liście miotłą, czy co? — rzuciła z udawaną niewinnością, trzymając różdżkę teraz tak, jakby to był jedynie niewinny wskaźnik drogi, a nie narzędzie chaosu.
Coś musnęło jej ramię. Tak delikatnie, jakby był to cień przemykający między liśćmi albo wspomnienie dotyku, które się nie zdarzyło. Przez ułamek sekundy wyczuła dotyk, ledwie wyczuwalny ciężar, jakby pająk albo odłamek światła. Odwróciła głowę niechętnie, z opóźnieniem, jakby podświadomość próbowała ją ostrzec, by tego nie robiła.
Na jej ramieniu spoczywało piórko. Niebieskie, upstrzone białymi kropkami, które przypominały gwiazdy na miniaturowym niebie. Miała wrażenie, że las zamarł razem z nią. Nawet liście wstrzymały oddech. Jakby to pióro było nie tylko tropem, ale też znakiem, zaproszeniem. A może ostrzeżeniem.
— Rowan.
Caiden