czwartek, 24 lipca 2025

[KP]

Nasz cień jest pudłem do skrzypiec naszej postaci.
    Jesteś niczym samotny kamień wrzucony przy akompaniamencie przyjemnego dla ucha plusku do jedynej życiodajnej oazy w sercu niezbadanych terenów pustyni. Wstęgi wody opływają Twoje palce tworząc nierozerwalną więź pełną harmonii i spokoju. Pomimo wszędobylskiego chaosu i otaczającego pożaru nie odkryte pozostają granice emocjonalnego bałaganu. Wzrok wciąż nieodgadniony, myśli poukładane a pewność siebie — na zawsze myślisz — poza zasięgiem. Ukryta głęboko pod taflą wody, ośmielona wygłuszającą dźwięki powierzchni wodą, podarowujesz tchnienie realności wykreowanym dziełom.
    Wśród własnoręcznie wydobywanych dźwięków, napędzana pokładami niewykorzystanej kreatywności odnajdujesz siebie. Urzeczywistniasz historię okalaną prawdomównością i emocjami a melodia zapisana piórem na pergaminie staje się jedyną, uzdrawiającą formą terapii. Pozornie rozkwitasz w cieniu obiecującym bezpieczeństwo, któremu bez większych zastanowień ślepo wierzysz. Balansujesz odważnie na granicy ryzyka noszącym miano: być, albo nie być, kiedy wymawiasz dokładnie każde nowoutworzone sylaby zachęcające do działania spowitą atrakcyjną prezencją różdżkę. Po dziś dzień podzielasz zdziwienie wymalowane na twarzach otoczenia wspominając o — jakże niestandardowym — rdzeniu własnego magicznego artefaktu, napędzanym właściwościami drzewa. To właśnie jej przypisujesz każdy, nie wymagający poklasku, mały sukces twórczy.
        Po korytarzach szkoły suniesz niezauważalnie. Nie potrzebujesz tego, nie chcesz być widziana. Przynajmniej nie w taki sposób, jak niegdyś tam — daleko za oceanem. Ciągniesz za sobą duchy przeszłości, raz za razem dosięgające Twojej opancerzonej duszy. Serce bowiem raz złamane, więcej nie pęknie. Może jedynie trzeszczeć, a to pozwala wzlecieć ponad przyziemne uprzedzenia i pierwotne ujścia bezpodstawnej nienawiści. Płyniesz dostosowanym do siebie nurtem, obserwujesz widoki i oceniasz czy miejsce do którego dotarłaś pozwoli Ci zapuścić korzenie i prawdziwie rozkwitnąć ciesząc się na każdy otulający ciepłem promień słońca, zdala od komfortu cienia.
Ophelia Sinclair
STAŻ NAUCZYCIELSKI: ZAKLĘCIA I UROKI
ur. 31.08.2006r. — Absolwentka Hogwartu — Wychowanka domu Ravenclaw — Mugolak — Córka kardiochirurga i reżyserki — Kot Griselda — Różdżka z rdzeniem kolca z grzbietu potwora z White River, 9,5 cala, Czerwony dąb

Opanowana umiejętność Oklumencji — Hobbystycznie: tworzenie zaklęć, gra na magicznej harfie — Główny obszar zainteresowań: uroki i przeciwzaklęcia

DuszeDodatkowe

 Kod do karty, nieco zmodyfikowany
Odautorsko: Witam się cieplutko z kolejną już Panią, bierzemy wszystko.
mail: vulnerasanenturgirl@gmail.com  

8 komentarzy:

  1. [Hej hej hej! Jest cudowna, a Lys nie może się już doczekać, aby uprzykrzyć jej życie <33]

    OdpowiedzUsuń
  2. Podbijam. Cudna jest. Pięknie, niemal onirycznie opisałaś jej temperament, który oscyluje w żywiole wody - czyżby zgodnie z powiedzeniem "cicha woda brzegi rwie"? Witamy pierwszą stażystkę w Ilvermorny i życzymy dobrej zabawy :D.

    Rowan & Darren

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lysander stał nieruchomo w półmroku opuszczonej sali, miejscu, gdzie kurz snuł się leniwie po zimnych kamiennych posadzkach, a światło przemykało przez wysokie, zakurzone okna. To było idealne schronienie — nikt tu nie zaglądał, nie przeszkadzał, nie ocalał od jego wzroku żaden niepożądany ruch. Sala, w której nic nie mogło zostać uszkodzone, a tym bardziej nikt nie mógł ucierpieć. Idealna przestrzeń do obserwacji. Czuł jej obecność nim ją zobaczył. Stażystka. Mugolka. Dla Lysandra te słowa brzmiały jak wyrok — nie tyle na nią, ile na cały jej rodzaj. Nienawidził ich z całego serca — bez wyjątku, bez litości. Mugole to byli ludzie bez czaru, bez krwi przepojonej magią, zdani na przypadek, niedający się pojąć. Ich istnienie w świecie magii było dla niego plamą, brudem, który trzeba było wymazać lub przynajmniej trzymać na dystans. Kiedy zauważył ją w kącie sali, pochyloną nad nieudolnym zaklęciem, poczuł coś więcej niż zwykłe zirytowanie. To była mieszanka pogardy i wstrętu, gorzka świadomość, że ktoś bez prawa do tej mocy usiłuje ją naśladować, zakłócać porządek rzeczy. To, co robiła, nie miało prawa się udać — i nawet jeśli nie była świadoma swojej ignorancji, to jego rola była jasna: pilnować, by nie naruszyła niczego więcej. Obserwował jej gesty — niepewne, ale jednak z pewną, niepokojącą świadomością. Jak ktoś, kto łamie zasady, ale mimo wszystko potrafi manewrować w ich obrębie. Mimo tego, że była mugolem, miała intuicję. Nie chciał tego widzieć. Nie mógł. Głęboko w środku czuł, że jej próba tworzenia własnego zaklęcia to wyzwanie — wyzwanie, które godziło w wszystko, co uważał za święte i porządne. Złość, która narastała w nim przez lata, teraz wybuchała w formie lodowatego chłodu, przeszywającego każde jego myśli. Nie ruszył się, tylko stał i patrzył, a w jego umyśle słowa o czystości krwi, o prawdziwym dziedzictwie, o granicach między światem czarodziejów a mugoli zaczęły brzmieć coraz głośniej. W tej ciszy i pustce był tylko on, jego gniew i nieprzejednana nienawiść wobec tych, którzy chcieli przekroczyć linię, której według niego przekraczać nie wolno. Zauważył dwa nierówne rdzenie magii, wymuszające na powietrzu nienaturalny chaos. Zmarszczył brwi, zdziwiony jej bezczelnością. Miała odwagę tworzyć coś nowego, właśnie tutaj — w miejscu bezpiecznym, gdzie nie mogło się nic złego wydarzyć, z dala od innych, bez pytania czy przygotowania. I robiła to świadomie. Nie kopiowała zaklęć — eksperymentowała. Ruszył powoli. Każdy krok odbijał się echem po pustej sali. Stanął obok niej, milczący, nie sięgając po notatnik, choć mógł. Patrzył na skomplikowany wzór run i struktur, które próbowała poskładać. Westchnął — nie z irytacji, lecz z głębokiej, zakorzenionej niechęci do wszystkiego, co nie było czysto krwią. Do tych, którzy chcieli wejść do świata, którego nie rozumieli, myśląc, że sama wola wystarczy. Stał tam jeszcze chwilę, chłodny i milczący, z rękami splecionymi za plecami. To nie był gniew, to był osąd — który wyczuwała bez słowa. Czystokrwiści dziedziczyli magię przez pokolenia. Ona dostała ją przypadkiem, jak skaza w szkle. A mimo to, tu, w tej odosobnionej sali, próbowała pisać na nowo język, którego nie powinna znać.

      wściekły profesorek

      Usuń
  4. Cześć! Wstępne wrażenia wyraziłam już drogą mailową, ale teraz, czytając KP po raz kolejny, potwierdziło się to, co już mi w głowie wcześniej siedziało: piękny jest ten strumień świadomości za pierwszym, drugim i każdym kolejnym razem podczas czytania. Obraz, jaki budujesz w karcie na pewno mi się nie znudzi... dlatego spodziewaj się ode mnie wątku już niebawem, bo nie mogę się doczekać kolejnej dawki opisanych emocji spod Twoich palców ♥♥♥

    T h o r i a n

    OdpowiedzUsuń
  5. Cisza zalegała w kątach biblioteki, gdy nachylał się nad młodszą koleżanką, gotowy do zapieczętowania ich znajomości czymś nieprzyzwoitym. Czymś ponad przeciętny, uczniowski stan, tj. wyrwanym z serca duszy pragnieniem dotyku i bliskości. Nie tej niewinnej, jak kuksaniec w bok, przeznaczony do działania dla chłopców On szukał bliskości dojrzałej, niebezpiecznej, w których formach odnajdywali się mężczyźni.
    Młodzi, niepoprawni, cholernie w tym uparci.
    Nie bywał przy tym specjalnie zachłanny. Nie musiał być ze świadomością tego, że już w pełni pochwycił uwagę młodszej uczennicy, a wraz z nią czekała na niego większa uległość. To była jedynie kwestia rozłożona w czasie. Rozkoszował się więc chwilą młodzieńczej namiętności, składając na skórze dziewczyny o imieniu Mary spokojne, prawie niewinne pocałunki.
    Lekkie, motyle muśnięcia, pozostawiające po sobie pamiątkę pamięci, ale nic poza tym. Żadnego fizycznego śladu, zaczerwienienia, czy wilgoci... i gdy właśnie zaczynał przyzwyczajać się do generowanego przez Mary ciepła, gotowy nachylić się nad jej miękkimi wargami, by zbadać ich fakturę ustami i językiem... do uszu doszedł go dźwięk zbliżających się kroków. Z początku cichych, równie dobrze mogących oddalić się do przeciwległej alejki.
    Ignorować? Decyzja nastąpiła niemal od razu. Wraz ze wznoszącym się w powietrzu kurzem i zapachem starego papieru, zawisła arogancja. Nie chciał rezygnować z nadarzającej mu się okazji do poznania Mary, przekonany o tym, że kimkolwiek była osoba zbliżająca się do półek, zaraz speszona odeszłaby w dal.
    Tymczasem docierał oddechem do ponętności jej ust, będąc już bliżej i bliżej nich, niemal na jej skórze, naelektryzowanej pragnieniem dalszej pieszczoty. Obejmował gorącym powietrzem cząstkę jej twarzy, o włos od spełnienia jej niemej prośby głębokiego pocałunku. Czuł jednocześnie, jak jego własne, młode ciało reaguje żywo na bliskość z nią naprężeniem mięśni i przyjemnym mrowieniem w końcówkach palców, osadowionych na karku Mary i po części również między kosmykami jej ciemnych włosów.
    Z chwilą jednak, gdy z ust drobnej dziewczyny wydobyło się ciche sapnięcie, oznaczające skrajne oczekiwanie, napiął się, zirytowany cudzą obecnością.
    Wciąż czuł na plecach gorąc spojrzenia, iście rozpraszający.
    — Cholera... — syknął wściekle, niechętnie odciągając wargi od prawie dotkniętej powierzchni cudzych ust. Nie odsunął się ciałem od uczennicy, przechylił jednak głowę powoli i z niemą ostrożnością w kierunku, z którego dobywały się kroki, rejestrując w oknie wzroku nadchodzącą, kobiecą sylwetkę. Ta, okryta cieniem, na razie – przez wzgląd na atrakcyjne kształty – wskazywała jedynie na płeć piękną, ale nie zdradzała tożsamości intruza.

    T h o r i a n

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie powinno jej tu być. Nie w tej sali — zamkniętej, zapomnianej, oddalonej od wszystkiego i nie w tym świecie. Czuł to jeszcze zanim przekroczył próg. Ta nieregularna, chropowata energia – obca, niespójna. Niewyszkolona. Mugolska. Jej obecność drażniła go bardziej niż sam dźwięk niedokończonego zaklęcia. Nie zrobił hałasu. Nie musiał. Podłoga skrzypnęła pod jego butem i to wystarczyło. Widział, jak zamarła. Jak ciało zdradziło ją szybciej niż głos. Strach. Nie ten racjonalny, tylko podszyty świadomością, że znalazła się w miejscu, do którego nie miała prawa należeć. Była jak intruz w obcym systemie. Stół. Notatki. Runy. Różdżka, która nie powinna leżeć w jej dłoni. Wszystko to wystarczyłoby, by ocenić sytuację, ale on patrzył dalej. Widział mechanizm – ten sam, który widywał u dzieci czystokrwistych, kiedy próbowały czegoś zanim ich nauczyli. Tyle że tu nie było instynktu przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Był upór. Aspiracja. Zarozumiałość. Bez słowa wyjął notatnik spomiędzy jej rąk. Czuł, jak się cofa, jak kurczy, jakby mogła schować się w cieniu stosów książek. Nic z tego. Kartki pełne były prób, nieudanego języka magii, która nie należała do niej. Powoli zamknął zeszyt. Odłożył na bok. Spojrzał na nią nie jak na uczennicę, ale jak na problem.
    — Ty naprawdę myślałaś, że nikt się nie dowie? — zapytał w końcu, głosem równym, zimnym. Nie oczekiwał odpowiedzi — Magii się nie wymyśla. Nie, kiedy nie wiesz, czym ona jest. To nie rytuał. Nie eksperyment. Nie „podmuch wiatru” spisany na marginesie. To dziedzictwo. Krew. Struktura. Zrobił krok bliżej, ale nie z gniewem. Z wyrachowaną, niemal naukową fascynacją, jakby oglądał niedokończony eksperyment, który powinien zakończyć się samozniszczeniem — A ty? — mruknął, patrząc prosto w jej oczy. — Ty jesteś tylko… szczeliną. Pęknięciem między naszym światem a czymś, co nie powinno tu się dostać. Westchnął cicho, nie z irytacji, a z chłodnej kalkulacji. Co poczuł. Magia wciąż wisiała w powietrzu, niespójna, niedokończona. Jego własna różdżka reagowała na nią jak na drażniącą nieczystość: ledwo wyczuwalnym, nieprzyjemnym pulsowaniem, jakby ostrzegała przed czymś, co nie powinno istnieć. Lysander nie odzywał się jeszcze przez chwilę. Milczenie było jego narzędziem równie skutecznym jak zaklęcia. Cisza wypełniła przestrzeń między nimi jak cień – zimny, ciężki, nieprzyjazny. W końcu się odezwał. Cicho. Bez litości.
    — Myślałaś, że wystarczy być tutaj? Siedzieć w tej szkole i udawać, że możesz być częścią tego świata? Zrobił krok, potem drugi, powoli, niemal ze znudzeniem. Jego ton nie był podniesiony. To nie była złość. To było rozczarowanie pomieszane z czymś o wiele starszym. Głębszym. Wytresowaną niechęcią — Mugole mogą się wiele nauczyć. Potrafią kopiować. Zapamiętywać. Nawet mechanicznie powtarzać rzeczy, których nie rozumieją. Ale nie powinni próbować tworzyć. Nie w tym świecie. Zatrzymał się tuż przy niej. Nie musiał patrzeć, czuł, że stoi sztywno, jakby sam jego cień ją przygniatał. Czuł też, jak coś w niej walczyło. I to właśnie wzbudziło w nim największy chłód.
    — Masz różdżkę. Masz pióro. I najwyraźniej masz też czelność. Ale nie masz prawa. — Mówił cicho, prawie spokojnie. — Magia to nie zabawka dla tych, którzy się tu przypadkiem dostali. Zamknął jej notatnik jednym ruchem dłoni, nie z siłą, ale tak, jak zamyka się drzwi, których nie powinno się nigdy było otwierać. Bez słowa. Bez pytania — Nie jesteś częścią tego dziedzictwa — dodał jeszcze, chłodno. — Możesz próbować. Możesz udawać. Możesz nawet przez chwilę łudzić się, że intuicja to to samo co wiedza. Ale pewnych rzeczy nie przeskoczysz.

    zimny drań

    OdpowiedzUsuń
  7. Cisza nie tylko oblepiła przestrzeń, ona wyszarpywała z teraźniejszości wszystkie możliwe emocje, z początku pozostawiając grunt rozmowy wyjałowiony od jakichkolwiek reakcji. Na nauczycielską wzmiankę o trwającej godzinie nocnej Thorian nie czuł bowiem zupełnie nic. Ani jednego emocjonalnego podrygu. Tylko wielką pustkę, która zaległa między nimi jak niechciany intruz i wczepiała się mu natrętnie w serce. Wrażenie to potęgowała surowość, z jaką Ophelia zwracała się do nich – jakby na języku zabrakło jej miękkości, intencji i chęci do kontrreakcji.
    Słowa przypominały suchy wiór i przesypywały się w rozmowie z cichym szelestem wieczoru.
    Z uderzeniem wiatru o ramę okiennic bibliotecznych; z szuraniem obuwia Mary, która tuż przed całkowitą ucieczką z pomieszczenia, dreptała w miejscu podenerwowana; z trzema nierównymi sobie oddechami.
    A potem, w miarę rosnącego oczekiwania i napięcia, gdy pod jej wpływem blondynka zbiegła z miejsca „zbrodni”, zostali we dwoje, Ophelia i Thorian, dzieląc tę ciszę między siebie. W jej trakcie chłopak westchnął, niechętnie przyjmując układ rozkładających się dziś ról i sił.
    Znacznie bardziej cenił ich sobie podczas romansu. Do teraz pamiętał smak i miękkość jej ust, dziś skrojonych w surowość i opieszałą miałkość, tak odległą temu, co prezentowała podczas wakacji.
    — Wolałem Cię wyluzowaną — ośmielił się na bezpośredni komentarz w kierunku Ophelii, podchodząc do niej na odległość jednego do dwóch kroków. Wystarczająco blisko, by poczuć jej zapach i obserwować jej reakcję, ale też na tyle daleko, by nie dać się zwieść zmarszczkom niezadowolenia, które czuł, że wykwitają na jej twarzy pod cieniem bibliotecznej alejki.
    — Jeszcze nic straconego, możemy to powtórzyć — dodał zuchwale, choć wrażenie to łagodziło subtelne przygryzienie wargi, ni to w rysującej się pokorze, ni to w niepewności.
    Nie akcentował specjalnie słowa „to”. W kontekście wypowiedzi wybrzmiewało jednak silnie, bo przecież oboje wiedzieli, czym jest wspomniane „to” i z czym się wiąże.

    T h o r i a n

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP