niedziela, 1 czerwca 2025

[KP] Prawda, która nigdy nie istniała

















Caiden Everton

Wampus • VII rok • półkrwi • pasjonatka quidditcha: szukająca • astronomia, transmutacja, obrona magiczna • sztuki magiczne, wróżbiarstwo • różdżka z sekwoi, 12 cali, włókno z serca bystroducha • 

Na pierwszy rzut oka dziewczyna jak z kartki jakiejś romantycznej powieści. Rude włosy, zbyt gęste, by je ujarzmić, często rozsypane na ramionach. Twarz o delikatnych rysach: subtelna, blada, z jasnymi oczami, w których odbija się świat. Tylko że nie w taki sposób, jak u innych. W jej oczach świat się rozbiera, rozkłada na części, jakby był maszyną, którą można rozmontować jednym spojrzeniem. Jest świetnym obserwatorem. Widzi rzeczy, których inni nie dostrzegają. Kto się waha, kto kogo nie lubi, kto kłamie gorzej niż ona. W świecie, gdzie każdy coś ukrywa, ona jest największym sekretem. Mała, niepozorna, rzekomo krucha. To kłamstwo numer jeden. 

Nie ma w niej nic prawdziwego. Od lat odgrywa tę samą wersję siebie, stworzoną z półprawd, wymyślonych historii, wygodnych ofiar i wypranych wspomnień. Nauczyciele uważają ją za rezolutną, błyskotliwą, wrażliwą. Niektórzy ją nawet podziwiają. Idioci. Caiden kłamie z zimną krwią. Kłamie, bo to działa. Bo prawda nie daje jej żadnej kontroli. Bo chce zobaczyć, jak ludzie łykają haczyk i sami zaciskają sobie pętlę. Czasem kłamie, bo może. Bo nikt jej nie sprawdza. Bo wszyscy chcą wierzyć w wersję, którą im daje. Zbudowała siebie od zera. 

Nie siedzi w kącie. Nie jest tą cichą, dziwną dziewczyną z książką w ręku i aurą tajemnicy. Śmieje się najgłośniej. Mówi najwięcej. Ludzie garną się do niej jak ćmy do światła, bo ma coś, co sprawia, że przy niej wszystko wydaje się ciekawsze, intensywniejsze, żywe. Ma dobrą gadkę. Taką z pazurem.  Jest wyszczekana. Trochę za bardzo. Wie, kiedy rzucić ironią, kiedy przytulić, kiedy zażartować z nauczyciela tak, żeby wszyscy wyli ze śmiechu. To nie chamstwo, to wyrafinowana zuchwałość, która sprawia, że nawet nauczyciel się uśmiechnie, choć właśnie ją upomniał. Nie potrzebuje zamykać się w sobie, by manipulować. Wręcz przeciwnie, jej siła leży w otwartości. I dlatego jest taka autentyczna. 

Potrafi być bezbronna, łamliwa, przerażona i jednocześnie nie traci ani grama władzy nad sytuacją. Bo to nie jest prawdziwa słabość. To pokaz, dawka dokładnie odmierzona jak lek. Tyle, ile trzeba, by ktoś się do niej zbliżył. By chciał ją uratować. Dlatego jej kłamstwa nie są spektakularne, są za to małe, osobiste, emocjonalne. Sprawiają, że chce się ją chronić, a nie demaskować. I nie chodzi o to, że Caiden nie ma emocji, po prostu umie je odgrywać lepiej, niż je czuć. 

Dla każdego ma inną wersję siebie. I każda jest wiarygodna. Dla grona pedagogicznego jest bystra, nieco chaotyczna, ale ambitna. Taka, co miała trudne dzieciństwo, ale walczy o swoje. Dla przyjaciółek - lojalna. Taka, która wie, kiedy trzeba powiedzieć „rozumiem cię”, a kiedy lepiej zamilknąć i przytulić. Dla chłopaków nigdy w pełni obecna, ale zawsze kusząco bliska. Jest rywalką na boisku. To role, które napisała, wyreżyserowała i gra do perfekcji. Bez zająknięcia. Bez wpadek. Pamięta, co powiedziała trzy tygodnie temu wychowawczyni. Wie, jaką historię opowiedziała koleżance z ławki. Wie, kto myśli, że ma depresję. Kto wierzy, że ją zostawił ojciec. Prawda? Gdzieś tam jest. Ale ukryta pod warstwami wersji, które lepiej rezonują z ludźmi. Bo Caiden nie ufa, że bycie sobą wystarczy. Ludzie ją uwielbiają. Nie wszyscy oczywiście, bo jest jeden taki, co patrzy inaczej. Jakby wiedział, że coś tu nie gra, tylko jeszcze nie wie co dokładnie. Prowokuje ją, jakby robił to dla sportu. I to ją wkurza. Bo on nie kupuje żadnej z jej wersji. I jak na każdą dobrze napisaną historię przystało, jest też jedna nauczycielka. Taka, co od pierwszego dnia coś wyczuła. Może ton głosu, może uśmiech, który trwał ułamek sekundy za długo. Może to, jak Caiden dokładnie wiedziała, co powiedzieć, by wzbudzić sympatię wszystkich dookoła oprócz niej. I ta nauczycielka jej nie lubi, chociaż nie ma nic namacalnego, żadnych zarzutów, które mogłaby postawić otwarcie, tylko to dziwne uczucie, że ktoś tutaj nie mówi całej prawdy. Ale Everton nie musi być lubiana. Chce być tylko wiarygodna. I dla większości jest. A to czyni ją bezpieczną. 

[TO MÓJ EKSPERYMENT BLOGOWY - PIERWSZA DZIEWUCHA STWORZONA OD NIEPAMIĘTNYCH CZASÓW. NIE WIEM CZY PODOŁAM, WIĘC PROSZĘ O WYROZUMIAŁOŚĆ <3 POMYSŁY I POWIĄZANIA OD RĘKI, NA CUDA TRZEBA TROCHĘ DŁUŻEJ POCZEKAĆ.]

19 komentarzy:

  1. Cześć :) Miałam wejść na bloga tylko przelotem przy swoim aktualnym niedoczasie, no ale... nie da się! Jak taką ładną postać podrzuciłaś na stronę główną, to po prostu nie sposób przejść obok niej obojętnie. I nie mówię tutaj o urokach wizualnych panny Caiden, a o charakterze i potencjale, jaki kryje się w tej bohaterce. Niezwykle podoba mi się jej ciemna strona osobowości, którą nie ukrywam, że mój Rowan z chęcią by „zgłębił”, w tym względzie, że chciałabym sprawdzić, jak nasze postacie na siebie rezonują.

    Na tyle, na ile wyczuwam Rowana, to:

    1. Caiden zapewne wyciąga z niego więcej bezpośredniości i szczerości. Czuję, że przy niej Rowan podświadomie sprawdzałby grunt i byłby wyczulony na jej zachowanie, widząc, że kłamie – sam jest manipulatorem, więc takie rzeczy zauważa, choć nie chcę robić z tego motywu overpower, więc założyłabym, że totalnie nie potrafi jej rozgryżć – wie jedynie, że są elementy wizerunku, które nie pasują mu do układanki, ale nie wie, które to z nich i ich szuka.

    2. Istnieje prawdopodobieństwo, że Caiden, wchodząc w tryb bezbronnej osoby, działa mu na nerwy. Rowan jest uczulony na brak samodzielności i szukanie pomocy u innych (sam ceni sobie ambicję) i zwyczajnie uważałby, że ta forma gry jest... poniżej jej poziomu? Może nawet wykorzystać ten motyw do rozgrywki, co Ty na to?

    Mam pomysł taki, że Rowan jako prefekt musiałby wyłapać trzy memrotki, które zbiegły do ogrodów Ilvermorny z pokoju Pukwudgie z winy jednego z Wampusów (który w tym czasie był u dyrektora). Caiden jako szukająca Quidditcha też została do tego zadania przydzielona jako pomoc. I teraz doszłoby do tego, że dwa mieli już złapane, a jeden wyleciał za do gaju/Przyczajonego Lasu (za chatkę gajowego). Caiden może udawać przerażoną perspektywą wejścia do Lasu, a Rowan może zbyć jej „grę” jakimś chamskim komentarzem w przepływie irytacji? I to byłby punkt startowy, żeby zobaczyć, jak grają nasze postaci.

    Daj znać, czy masz chęć na grę (po moim urlopie lub wcześniej, jeśli uda mi się ogarnąć prywatę).


    Rowan Ashworth

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo bogato zbudowana postać. Podoba mi się jej wielowymiarowość i fakt, że dla każdego może być kimś innym, więc tak naprawdę najlepiej da ją poznać dopiero fabuła. Jest totalnym przeciwieństwem Chani, która zdaje się być dokładnie tym, kogo prezentuje, jak w otwartej księdze. xD

    Psssst, uwielbiam imię Caiden <3

    I dzień dobry.


    Chani

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja kartę chwaliłam już zarówno podczas sprawdzania, jak i mailowo, w związku z tym chyba wyczerpał mi się już zapas komplementów dla Ciebie. ^^" Uznałam jednak, że nie może mnie tu zabraknąć, więc oficjalnie: witajcie na blogu i postarajcie się nie przewrócić zamku do góry nogami. <3 Proszę zarówno w imieniu prefekta, jak i swoim. :D Już nie mogę doczekać się wspólnego tworzenia. Mam nadzieję, że będziecie się z Caiden wyśmienicie bawić na blogu!

    ja i naczelny, bo każe o sobie wspomnieć

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Nie mogę odpuścić wątku z Twoją panią, ponieważ jakże dużo nasze dziewczyny mają ze sobą wspólnego! W zasadzie czytając (jednym tchem z oczywistą przyjemnością) kartę Caiden - miałam wrażenie, że opis idealnie pasuje również do mojej Genevieve. One albo się pokochają, albo znienawidzą, co daje nam ogromne pole do popisu :D
    Jeśli masz ochotę zapraszam na burzę mózgów, mam już parę pomysłów w głowie.
    Tymczasem życzę owocnego wątkowania i świetnej zabawy!


    Genevieve

    OdpowiedzUsuń
  5. Śmiało można zadbać o rozładowanie emocji lub ich wzmożenie - na co tylko ma ochotę Caiden. Im więcej będzie się dziać w wątku, tym lepiej. Uwielbiam slow&burn, dramy i generalne, emocjonalne wycieczki w narracji.

    Masz chęć nam zacząć z podrzuconym pomysłem? Jeśli nie, to ja mogę rozpocząć wątek, tylko mam jeszcze w kolejce Hasti i Rosaire'a, więc może mi to ciut dłużej zająć przy aktualnym pobycie w szpitalu.


    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam pewien pomysł relacji naszych Pań, myślę, że najłatwiej byłoby ustalić ważne kwestie na mailu — zapraszam na vulnerasanenturgirl@gmail.com <3
    Geneveieve

    OdpowiedzUsuń
  7. Parsknęłam śmiechem na tego "bezczelnego"... Cudowne. Niech ona mu to kiedyś naklei na plecy albo przekona do tego pierwszorocznych. Błagam. A tak poza tym, to zamieniamy się z Vincentem w słuch. 👀

    VINCENT ROCHE

    OdpowiedzUsuń
  8. Taka to koleżanka z drużyny, co podkrada narzeczonych! Oddaje ich chociaż jak się znudzi? Czy rzeczywiście trzeba się będzie pojedynkować? Bo jeśli tak... to obawiam się, że Remy odda walkowerem i poczeka aż narzeczony sam wróci. Wilk gryzie i to bez większego ostrzeżenia, za to Remy (przynajmniej gdy jest spełna rozumu) raczej bywa ciężka do sprowokowania.

    Remy

    OdpowiedzUsuń
  9. Caiden już zdążyła namieszać, nawet się nie musiała starać zbytnio. Swoją drogą, nie polecam spacerków przy pełni księżyca w Przyczajonym Lesie. Nie wiecie, że tam podobno wilkołaki bywają widziane? Co gorsza, mogą podsłuchiwać.
    A ja zapraszam na discorda najchętniej, jeżeli mamy coś tworzyć.

    Remy


    OdpowiedzUsuń
  10. [Hej, hej! Dziękuję za przywitanie i cieszę się, że Manon wypada autentycznie. Gorzej, że przypomina nielubianą nauczycielkę chemii! Wyidealizowane postaci zdecydowanie nie są w moim typie, zresztą – nudno pisać kimś krystalicznie czystym.
    Myślę, że to też powód dla którego tak podoba mi się postać Caiden. Niejednoznaczna z niej pannica i jestem ciekawy, na ile pod płaszczykiem tego wszystkiego kryje się w niej ciemności. Jeśli chodzi o wątek, to bardzo chętnie! Manon z pewnością pasuje do wspomnianej w karcie roli podejrzliwej nauczycielki, która nie lubi Caiden. Masz pomysł na jakieś okoliczności wątkowe?]

    Manon

    OdpowiedzUsuń
  11. [Chodź namieszać nam w życiu, zdecydowanie tego potrzebujemy - rozdzka.b.lestrange@gmail.com ]

    Najgorszy nauczyciel

    OdpowiedzUsuń
  12. Wybacz, trochę się “odrdzewiam”, następny odpis będzie lepszy.

    W granicach gaju czuć było tętniący oddech natury.
    Tchnął on życiem, bujnością roślinności i odrobiną zawieszonego w aurze mistycyzmu. Przestrzeń ta utkana była również magią. Zaszyta w odmętach szkolnych zgliszczy, budziła jeśli nie sam podziw, to przynajmniej szacunek wobec przyrody. Ta bowiem, wypełniona obecnością żywych, czarodziejskich istot, nigdy nie zamierała – zawsze pozostawała w żywotnym pędzie. Fascynowała młodych magów na tak wiele sposobów, że choć sam Rowan nigdy nie przepadał za przyziemnością zajęć z magizoologii, nawet on musiał przyznać, że w przestrzeni gaju, otoczony przez naturalny rytm dnia, czuł się dziwnie spokojnie. Jakby każda jedna cząstka w przestrzeni miała tutaj swój porządek i cel, i jakby on w tym porządku również się zawierał, wypełniając gaj ludzką obecnością (dla równowagi do innych, zauważalnych tu kształtów).
    Tymczasem pęczniejące wokół mięsistości florystycznych tkanek – tj. trawa, krzaki i drzewa – przy trwającym wrześniowym wietrze poruszały się miarowo, przypominając swym rytmem powolne bicie serc. Korony drzew chyliły się przy tym ciasno ku sobie, jakby chciały się do siebie wzajemnie przytulić i utrudniając dojście światła do twarzy Rowana, rzucały na nią rozległy cień. On sam natomiast, nieporuszony, ze skrajnie studzonymi emocjami, przyglądał się cierpliwie jednej z gałęzi, na której siedział w iście sielankowym nastroju pewien nieokrzesany memrotek. Jego towarzysza zdołał uchwycić do magicznej klatki kilkanaście minut temu, wabiąc go za pomocą iluzji, imitującej samicę memrotka. Z drugim przedstawicielem tych niemych ptaszków było nieco trudniej. Nic nie zapowiadało, by obraz żeńskiej przedstawicielki gatunku, prężącej skrzydła w klatce, miał w jakikolwiek sposób przekonać ptaszynę do zejścia z korony drzew. Ostatecznie więc, po dłużącej się próbie wywabienia go spomiędzy liści, Rowan zrezygnował, pozwalając iluzji zniknąć, a raczej rozmyć się w przestrzeni jak poranna mgła.
    Jednocześnie, co robił z wyszukaną precyzją, podnosił różdżkę do góry, gotów wypowiedzieć kolejną inkantację, gdy w tle, jak złowieszczy chichot losu, odezwało się pierwsze grzmotnięcie pioruna i rozpasło się dźwiękiem w przestrzeni, jak ciężkie bydle, którego nijak nie dało się zignorować. Brzmienie to od razu przestraszyło memrotka, który spłoszony i wybity z pantałyku, uleciał do chmur.
    Reakcja Rowana była natychmiastowa. Przełożenie nogi przez drążek miotły trwało krótkie sekundy, towarzyszyło mu schowanie różdżki do kieszeni płaszcza i odłożenie drugiego, zamkniętego memrotka na trawę, co zwiastowało nie tylko koniec czarów, ale również nieudolną pogoń za małym uciekinierem, zwiewającym gdzieś w głąb gaju.
    Ashworth doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich słabości (jedną z nich było latanie na miotle), nie potrafił jednak wyzbyć się wrażenia, że jeśli teraz nie popędzi za drżeniem błękitnych skrzydeł, za chwilę zupełnie straci je z oczu, a próba uchwycenia memrotka spali się na panewce. Podobnych rozwinięć wieczoru wolałby uniknąć, dlatego też, by zacisnąć klamrę kontroli na stworzonku i zamknąć cykl dzisiejszego dnia, bez większego namysłu poleciał za memrotkiem między pnie.
    Korony drzew stawały mu na drodze nieustannie, mobilizując go do obowiązkowego ich wyminięcia, a mimo tego, to dopiero wylot poza pas piętrzącej się zieleni - tam gdzie przebywała Caiden - okazał się prawdziwie problematycznym zadaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyminął ją na miotle z pozoru zupełnie bezkolizyjnie. Wystarczyło jednak jedno jej zdanie, by w istocie sprowadzić na nich prawdziwy kataklizm. Zlepek uszczypliwych słów Caiden chwycił bowiem w uszy bezwiednie, dając się rozproszyć. Oczy powędrowały wtedy automatycznie za nią, mimo że właściwie miał ją już za plecami, a w kolejnej sekundzie zdał sobie sprawę z tego, co to oznaczało - oglądając się za siebie, zwolnił i stracił z widoku memrotka. Gdy powrócił spojrzeniem do drogi przed siebie, było już za późno: nigdzie go nie było.
      — Na brodę Merlina, Caiden… Czy musi Ci się zbierać na autorefleksję akurat wtedy, gdy druga strona towarzystwa próbuje wykonać zadanie? — Z łatwością zmienił kontekst jej wypowiedzi, przekręcając jej słowa i jednocześnie to z niej tworząc wspomniany “czarodziejski kataklizm”.
      Przy tym zrezygnował ostatecznie z pościgu. Zatrzymał się na ziemi, zeskakując wściekle z miotły.
      — Repello Spatium! — dodał zdroworozsądkowo, wyciągnąwszy różdżkę, by szybko utworzyć na najbliższej przestrzeni barierę odpychającą wszystko i wszystkich, którzy ewentualnie próbowaliby poza tę przestrzeń wyjść.
      — Chyba poleciał w stronę Przyczajonego Lasu. Teraz to możemy pomarzyć o szybkim powrocie do zamku.
      Głos nie współgrał z dynamicznością wcześniejszych gestów: przypominał chrzęszczący pod butami piasek, przesypujący się wolno i nierówno. Niby niegłośny, pozostawiał pewną twardość w rozmowie. Oschłość, która wkradła się między poły rozmowy już na starcie.
      — To co, idziesz do lasu pierwsza?

      Rowan

      Usuń
  13. Nie potrzebował tablicy z wynikami. Wystarczyło jedno westchnienie za jego plecami, zbyt znajome, zbyt zblazowane, żeby pomylić je z kimkolwiek innym. Czuł już ten ciężar — nie w barkach, nie w dłoniach, ale tam, gdzie powinna siedzieć obojętność. Oczywiście, że ją mu przydzielono. Nie z zaskoczenia. Złośliwość losu to nie przypadek. To instynkt. Zadanie miało być proste. Las. Stworzenia. Lista. Rytuał szkolny udający coś większego. Uczyć się przez praktykę. Utrzymać nerwy na wodzy. Wrócić żywym. Oceny zależne od współpracy, jakby ktoś naprawdę wierzył, że to ich cokolwiek nauczy. Evarard nie lubił czekać, a zwłaszcza nie na nią. Oparł się o zimny mur przy wejściu do szklarni, z dłonią w kieszeni i spojrzeniem utkwionym gdzieś ponad jej ramieniem. Kiedy w końcu się pojawiła, nie drgnął. Nie zrobił kroku w jej stronę, nie skinął głową. Jakby to ona wtargnęła na jego terytorium — nie odwrotnie. Zmrużył oczy. — O, patrz, kogo mi przysłali. — Rzucił to jak obelgę, nie jak powitanie. — Ślepy los, czy ktoś w końcu postanowił się zabawić? Nie ruszył się z miejsca. Pozwolił, żeby dystans się skrócił — nie dlatego, że miał ochotę na bliskość, tylko żeby nie musieć mówić głośno. Nie miał zamiaru dawać widowiska. Przez chwilę milczał. Przesunął wzrokiem po jej sylwetce — bez cienia uprzejmości. Jakby oceniając, czy cokolwiek w niej się zmieniło. Nic, co by go zadowoliło.
    — Wiem, że mnie nie znosisz. Nie musisz się aż tak spinać. Od tego tylko szybciej się marszczysz. — Uniósł brew, udając zainteresowanie, którego wcale nie czuł. Albo czuł — ale to już była jego sprawa.
    Powoli ruszył w kierunku lasu, nie oglądając się. Jeśli chciała go dogonić, musiała zdecydować się sama — Nie patrz tak, jakbyś była wyżej. Stoimy na tym samym poziomie, chociaż w twoim przypadku to pewnie bolesne. — Uśmiech nie dotarł do jego oczu. Wewnątrz lasu panował duszny półmrok, liście roślin ocierały się o ramiona, słychać było coś szeleszczącego gdzieś przy podłodze. Evarard zignorował to — Zabawne, że z tylu osób to właśnie ty ciągle jesteś obok. Jakbyś nie potrafiła naprawdę zniknąć. — Powiedział to bez złości. Prawie z rezygnacją. Zatrzymał się przy jednym z drzew, oparł dłoń o drewnianą krawędź, spojrzał w bok — nie na nią. Tuż obok — Wciąż udajesz, że nic cię nie rusza? Ciekawe, ile to jeszcze potrwa, zanim pęknie ci ten pancerz. Nie martw się, nie zamierzam być miły. Nie przy mnie. Nie dla ciebie. Cisza. Las zaszedł parą, z ziemi unosił się wilgotny zapach zgnilizny. Idealne tło — Wiesz co jest najgorsze? Że jak cię nie ma, to i tak jesteś. — Dłoń zacisnęła się na krawędzi różdżki . Szybko ją cofnął.— Więc chodźmy. Zróbmy to, co trzeba. Udajmy, że jesteśmy profesjonalni, jak zawsze. A potem znowu wróćmy do udawania, że się nie widzimy – mruknął niewzruszony, gotów, aby jak najszybciej zrealizować zadanie i mieć w końcu święty spokój.

    Edek

    OdpowiedzUsuń
  14. Płeć piękna jest złożoną istotą, której racjonalne myślenie czasami może zostać zaburzone przez wiele — często nieświadomie nakładających się trudności. Nigdy nie można być pewnym kolejnego kroku; kolejnych słów wypowiadanych pod uderzeniem emocji wślizgujących się do żył niczym trucizna. Nigdy nie ma tej samej twarzy: nieśmiały uśmiech okalany głośno dudniącym pożądaniem; powaga podjudzana piętrzącym się zadowoleniem; zaraźliwy śmiech zmywający proch irytacji, czy ignorancja na stałe związana węzłem z toksyczną chęcią zemsty były jednymi z niewielu, które mogły zostać przybrane na pozornie idealną buźkę ćwierćwili. Pewność natomiast w każdej z wspomnianych fałszywych emocji była niezmienną stałą; namacalnym bezpiecznym cieniem, który pomimo jej oślepiającego blasku mógł mimo wszystko ją ochronić.
    Nie spodziewała się, że kiedykolwiek zostanie uwikłana w tak niewygodną sytuację, w jakiej przyszło jej uczyć się na nowo chodzić wraz z nagłą rywalizacją o … właściwie o co?
    Wyczuła jej obecność szybciej niż zmysł wzroku, jakby stała się jej własnym cieniem przyklejonym niechcianym klejem wychodzących na jaw tajemnic, kłamstw, coraz bardziej zaburzającym jej wewnętrzną harmonię. Nie miała zamiaru ukrywać, że przyszła tutaj w określonym celu, który z pewnością był znany również Caiden, chociaż ta zamierzała — jak zwykle — zgrywać niewiniątko. Zawsze taka sama, pozornie kreująca swoją postać (całkiem nieudolnie, skoro udało się jej ją przejrzeć nie raz), jakże irytująco starając się odnaleźć w niej jakiekolwiek słabe punkty. Na samą myśl silny instynkt samozachowawczy krzyczał i wyrywał się targany paraliżującym przerażeniem, a wciąż niezbadany grunt głośno wybrzmiewał w czeluściach umysłu.
    Pozwoliła sobie na moment niezręcznej ciszy lustrując wzrokiem każdy gest czy nawet mrugnięcie okiem, całkowicie pomijając nieistotną otoczkę wyglądu. Zwróciła uwagę na ukrytą przez Caiden dłoń w kieszeni, niczym wybrzmiewające potwierdzenie niezręczności dźwięczącej dzięki jej osobie. Uśmiechnęła się nie tyle co słysząc słowa Caiden, a raczej zarysowując swoją pewność siebie zdając sobie sprawę, że stoją właśnie na przepaści a ich wzajemne zachwiania są coraz bardziej dotkliwe.
    — Jak mniemam posiadasz coś należącego do mnie. — rzuciła od niechcenia lekceważąco oglądając idealnie wypielęgnowane paznokcie. Koleżanka z Wampusa niemalże w szaleńczym biegu wpadła na nią zmachana uderzając informacją o przechwyconym liście od jej matki. Nie miała pojęcia jak to wszystko mogło się stać, jednak nie chciała wierzyć w zbieg okoliczności (choć go nie wykluczała). Zdecydowanie nie była to zwykła, nic nie wnosząca korespondencja, o której wypłynięcie nie musiałaby się martwić, szczególnie w związku z nieznanymi dolegliwościami Gen potęgowanymi każdym kontaktem z matką.
    — Nie sądziłam, że jesteś aż tak zdesperowana, żeby kraść prywatną korespondencję. — dodała pozwalając sobie na nutkę jadu napędzaną narastającą irytacją. Nie przyszła natomiast na to spotkanie bez zabezpieczenia. Bowiem ona również odkryła pewną tajemnicę Caiden, co miała zamiar wykorzystać jako kartę przetargową. Miała wrażenie, że ona już o tym wiedziała.

    Gen

    OdpowiedzUsuń
  15. ㅤㅤMilczenie, jak kurtyna, opada między nimi. Odgradza dwa różne nastroje i dwie ludzkie skrajności. Powściągliwość (dziś ona) i Impulsywność (dziś on).
    ㅤㅤStojąc za nią w pół kroku i w pół oddechu (zatrzymując tym samym w płucach niecierpliwość), niemal dotyka świadomością dziewczęcego niezdecydowania, nadciągającego ku niemu wraz z powiewem przedburzowego wiatru. Nie czuje w tym szczerości, nie czuje w tym j e j temperamentnego (jak zdążył zauważyć kilkukrotnie) ducha. Według Rowana zachowanie Caiden to pewna wtłoczona w wilgoć powietrza gra, jaką ona rozpoczyna, a która niezmiennie od początku ich znajomości mu wadzi. Bo Caiden w całej swojej „niewinności” zdaje mu się ledwie wykrzywionym odbiciem tego, co sama chce pokazać, krzywym zwierciadłem dziewczęcych słabości, za którym kryje się coś więcej. Coś czego Ashworth jeszcze nie potrafi wyjaśnić, a co niezmiennie od początku doprowadza go do szewskiej pasji.
    ㅤㅤNie lubi t e g o uczucia. Silnego, deprawującego myśli. Nie znosi niczego, co ściąga na niego niewiedzę i wprawia w poczucie niepełnej obserwacji.
    ㅤㅤTakie właśnie jest dla niego zachowanie dziewczyny.
    ㅤㅤZaciśnięcie dłoni na materiale spódnicy, zmarszczka, jak wąski klin wiodąca przez jej czoło, a nawet sam sposób poruszania się... drażni go nawet oddech, wniesiony w przestrzeń, bo wybrzmiewa obecnością, której nie rozumie, a co więcej, której od początku nie chciał dziś mieć obok siebie. O którą nie prosił. Trzyma się więc na granicy cierpliwości – trzyma się, bo nie potrafi odpuścić i zostawić dla niej ostatniego słowa, mimo że dawno już powinien zrezygnować ze współpracy z nią dla własnego, świętego spokoju, zamiast liczyć na porozumienie.
    ㅤㅤ— To polecenie? — dopytuje z przekąsem.
    ㅤㅤWciąż trzyma w dłoni miotłę, nieco zroszoną przez zamglenie nocy, ciężką od powietrza i od rosnącego między nimi z sekundy na sekundę nieporozumienia. Dłoń dziewczyny, nakierowana subtelnie ku niemu, coś oznaczająca, wyciągnięta bez drżenia i bez krzty wahania, wygląda dla niego groteskowo. Jakby ktoś wyciął ją ze środka chaosu i naciągnął na płachcie między nimi. Przez ułamek kolejnych sekund obserwuje jeszcze, jak koniuszki jej palców poruszają się miarowo, symbolicznie, niecierpliwie, bądź perswazyjnie, i zanim pozwolą sobie oboje na kolejne słowa, podnosi własną dłoń do góry. Przez moment wydaje się nawet, jakby chciał chwycić jej rękę... tylko przez moment. Potem następuje świśnięcie powietrza i dłoń Rowana idzie wyżej, znacznie wyżej.
    ㅤㅤChłopak nie lubi takich gestów, jak ten zaprezentowany przez nią.
    ㅤㅤNie lubi, bo są zbyt zauważalmne, i jednocześnie zbyt dla niego mdłe. Zbyt otwarte na widok, a zamknięte na interpretację. Nie ma, gdzie się przed nimi schować, ale nie ma również jak je ignorować. W odpowiedzi na gest Caiden, odrzuca go więc bezceremonialnie, jak drzewo odrzuca więdnący liść, czy buzująca w garnku woda wyrzuca z obręczy naczynia kipiejące ponad nie pęchęrze gorącej wody. Zawędrowując dłonią powyżej jej wyciągniętej ręki, ukierunkowuje własną płasko na jej plecy i nagle, bez ostrzeżenia, popycha ją do przodu. Silnie, zdecydowanie. Nie na tyle mocno, by upadła, na tyle jednak pewnie, by ruszyła przynajmniej o jeden krok do przodu bez niego. A potem jakby nigdy nic sam wymija ją w cieniu pierwszych konarów, jakby tak naprawdę nie miało znaczenia to, kto wejdzie w las pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ㅤㅤ— Nie przepadam za nimi — dodaje uściślająco do poprzedniej swojej wypowiedzi.
      Tymczasem gaj, do którego wkraczają, zdaje się zmieniać z każdym kolejnym oddechem. Powietrze gęstnieje od zapachów — mokrej kory, soku z rozgniecionych liści, starej magii, która nie potrzebuje różdżki, by się zamanifestować. Drobinki wilgoci unoszą się w powietrzu jak zawieszone pytania, a każdy szelest pod stopami zdaje się być słyszany przez samą ziemię.
      — Wiedziałaś, że ten gaj kiedyś był częścią Przyczajonego Lasu? — Głos Rowana brzmi surowością, oddarty z ciepła tonu w niczym nie przypomina pogodnej pogawędki. To raczej ostrzeżenie, ciche przyduszenie w nadziei na to, że wywoła w niej prawdziwy strach. Nie ten teatralny, zamknięty w pięści przykurczonej dłoni. — Zanim zrobiono z niego teren edukacyjny i ustanowiono jako część Ilvermorny, miał w sobie stworzenia, których nie powinno się budzić.
      Nie jest tchórzem, ale każda tkanka jego ciała woła o skupienie za dwoje, jakby idąc z nią coś przy niej tracił. Nie chodził o obronę Caiden, a bardziej o to, że gdy chadza po lesie sam, zawsze wie, gdzie kończy się jego cień, a zaczyna cudzy. Teraz nie jest tego pewien. Jej cień przeplata się z jego tuż obok niego i w jakiś sposób – wbrew logice i wbrew wszystkiemu, co się słyszy na zajęciach z obrony – w parze z nią czuje się przez to znacznie s ł a b s z y.
      Nie ufa ludziom. Nie ufa cudzym zaklęciom, przede wszystkim jednak, nie ufa też sobie, że zdolny byłby bronić ich za dwoje.
      — Zanim wejdziemy dalej, upewnij się, że masz róźdżkę przy sobie. Na wypadek gdyby widmo lasu nagle się pojawiło i chciało nas pożreć z nudów — zerka za ramię ku niej, samemu wsuwając przy tym dłoń do kieszeni szaty, by chwycić za trzon własnej różdżki.
      O pochwyconym memrotku pozostawionym w klatce na trawie, sprzed jego lotu, zapomina. Nie sądzi jednak, by miało to znaczenie dla ich dalszej „misji”. W końcu zamknięty, nigdzie nie ucieknie.

      Rowan

      Usuń
  16. Profesor Harkaway nie zareagował od razu. Zamknął podręcznik ruchem pozbawionym pośpiechu i ostentacji. Dźwięk opadającej okładki był niemal zbyt cichy, by uznać go za odpowiedź. Gdy wreszcie odwrócił się w jej stronę, spojrzenie miał nieprzeniknione, nie chłodne, nie ciepłe. Po prostu... puste. Jakby przez chwilę nie był tam w pełni obecny. Albo jakby nauczył się doskonale nie zdradzać, co myśli naprawdę.
    — To nie jest temat, który poruszamy na zajęciach — powiedział w końcu spokojnie. — A już na pewno nie w ten sposób — nie brzmiał jak zniecierpliwiony. Nie brzmiał nawet jak zirytowany. Brzmiał tak, jakby jego odpowiedź była faktem ostatecznym, neutralnym, niepodważalnym. Zrobił krok w bok, odkładając ostatni pergamin do skórzanego rulonu.
    — Emocje są niestabilne. Zmienną, którą należy redukować do minimum. Im więcej miejsca dajesz uczuciom, tym mniej zostaje na precyzję — zawiesił głos. Spojrzał na nią raz jeszcze. Tym razem dłużej — Magia nie potrzebuje serca. Potrzebuje dyscypliny. — przerwał. Czysto. Celowo. Jakby właśnie to jedno zdanie miało wystarczyć za całą filozofię — Jeśli to wszystko, panno Caiden... — urwał, zostawiając otwartą furtkę, ale tylko pozornie. Bo jego ton mówił wyraźnie: rozmowa się zakończyła. Ale spojrzenie? Choć twarde, na ułamek sekundy zatrzymało się na niej z czymś, co mogło być… ostrzeżeniem. Albo cieniem czegoś, co sam dawno temu zakopał głęboko. Czego teraz nie pozwalał już nikomu dotknąć.
    — Pytania są cenne, panno Caiden. Ale nie każde zasługuje na odpowiedź — zamilkł. To nie był wyrzut. Ani ostrzeżenie. Nie było w tym cienia emocji, tylko ostra, wykalkulowana linia między ciekawością a natarczywością — Pamiętaj o tym, zanim zaczniesz mylić naukę z osobistym głodem — nie wyszedł. Stał jeszcze chwilę przy biurku, jakby coś analizował. Albo raczej: jakby upewniał się, że nic nie zostało. Ani książka, ani cień rozmowy, ani jakikolwiek ślad, który można by było uznać za osobisty. Usiadł powoli, nie dlatego, że był zmęczony. Po prostu — siedzenie miało sens. Ruchy świadome, oszczędne. Położył dłonie na blacie. Nie splótł palców. Nie bawił się piórem. Po prostu patrzył przed siebie, na niemalże pustą klasę. Ostatnie promienie słońca zgasły na podłodze, jakby znikając na jego rozkaz. Cisza była pełna, ale nie kontemplacyjna. Raczej... sterylna. Jak próżnia. Jak jego wyraz twarzy.

    Lys

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie ruszył od razu. Stał przez moment, jakby jej słowa musiały najpierw opaść na ziemię, odbić się od niej i wrócić do niego z pełną siłą. Zacisnął dłonie w pięści. Nie ze złości. Z potrzeby zatrzymania wszystkiego, co chciało się z niego wydostać. Nie spojrzał na nią. Patrzenie na nią zawsze było błędem — łapało go w pułapkę, w której oczy mówiły więcej niż usta. A jej ton, ten pozornie miękki, oblepiony troską, był jak jedwabna pętla. Wystarczyło się poruszyć, by zacisnęła się mocniej. Ruszył dopiero wtedy, gdy już zdążyła zrobić kilka kroków. Nie szybko, nie wolno. Po prostu — tak, jakby to on prowadził. Choć oboje wiedzieli, że nie prowadził już od dawna. Nie odezwał się przez chwilę. Szedł za nią, tuż za jej ramieniem, jak cień, który wbrew woli przylgnął do źródła światła. Las wokół milczał, jakby sam słuchał.
    — Twoje słowa — powiedział w końcu cicho, bez gniewu, ale też bez czułości — są jak haczyki. A ty rzucasz je z taką gracją, że można zapomnieć, że w ogóle bolą — zatrzymał się. Pozwolił, by kilka sekund wypełniła wyłącznie cisza i zapach mokrego mchu — I masz rację, Caiden. Mówię. Czasem za dużo. Ale nie dlatego, że chcę, żebyś słuchała. Tylko dlatego, że ty i tak wszystko słyszysz, nawet wtedy, gdy milczę — spojrzał na jej plecy, na to, jak szła przed nim, jakby prowadziła go gdzieś, gdzie sam nigdy by nie poszedł. — I to właśnie mnie w tobie najbardziej męczy. Nie to, że jesteś. Tylko że jesteś tak blisko. I nigdy do końca — nie ruszył się. Stał w miejscu, jakby musiał odważyć się na kolejny krok. Jakby wcale nie chodziło o ścieżkę. Przez chwilę wyglądało, jakby miał się cofnąć. Jakby to jedno słowo więcej mogło go złamać, a jedno mniej skazać na milczenie, które będzie dźwigał jak ranę. Ale nie cofnął się. I nie zamilkł. Zamiast tego przeszedł kilka kroków, powoli, bez pośpiechu. Minął ją nie patrząc, nie zatrzymując się, jakby każde spojrzenie groziło upadkiem, a każde zawahanie mogło zostać użyte przeciwko niemu. Znał jej metody. Te ciche kroki. Te półuśmiechy. Tę cierpliwość, która była bronią, nie łaską.
    — Może i nie jestem od ciebie wolny — rzucił, bardziej do przestrzeni przed sobą niż do niej. — Ale ty też nie jesteś niewinna — głos miał spokojny, zbyt spokojny. Tak brzmią słowa wyuczone przez lata, ostre jak szkło, wypolerowane do chłodu — Śledzisz mnie, kroczysz za mną, podsuwasz słowa, które mają wyglądać jak odpowiedzi, ale to zawsze tylko pytania. Zawsze tylko przynęty. Znasz moją ciszę, ale nie słyszysz, co w niej chowam — zatrzymał się dopiero wtedy, gdy ścieżka urwała się przy starym, omszałym pniu. Odwrócił głowę lekko, tak by dostrzegła profil, cień spojrzenia.
    — I wiesz, co jest najgorsze? Że mimo to wszystko… nadal cię szukam, nawet kiedy próbuję cię zgubić — zamilkł. Nie dlatego, że nie miał nic więcej do powiedzenia. Ale dlatego, że wszystko inne byłoby zbyt prawdziwe. Zacisnął palce na różdżce, nie wyciągając jej. I choć jego ciało stało nieruchomo, w oczach był ruch, ten rodzaj walki, która nie potrzebuje gestów, tylko obecności.
    — Prowadź, skoro i tak zawsze wiesz, dokąd zmierzamy — nie czekał na jej odpowiedź. Ale tym razem to on ruszył pierwszy.

    Everard

    OdpowiedzUsuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP