czwartek, 22 maja 2025

[KP]

Obudziła się w najgłębszej głębi nocy, kiedy nie ma księżyca i godzina jest żadna.
    Łączysz w sobie przeciwieństwa odgrodzone potężną ścianą złożoną z powszechnie przyjętych norm i zasad. Mgła nieakceptowalnych cech osobowości kotłuje się w mroku dokładając wszelkich starań, aby wyjrzeć z ukrycia i zaznać promieni słonecznych, choć ich światło bez większych trudności skierowałyby uwagę społeczeństwa ku ich sile rażenia. Czujesz pozorne bezpieczeństwo podporządkowując swoje zachowanie, a wszystko to co było w Tobie, daleko za murem — nieokiełznane, ociekające pewnością siebie i brawurą — zostało stłamszone, a z czasem zapomniane. Długo żyjąc w bańce ukrytych motywów, fałszywych uśmiechów i interesownych relacji tracisz jednak czujność, a ciemne języki mgły, tak często nadmierne upychane w czeluściach zaczynają bezszelestnie się wymykać.
    Irytuje Cię słabość, nie tyle co innych, a własna. Wkradając się niepostrzeżenie pochłania wszelkie pokłady kontroli zebranej przy perfekcyjnym odgrywaniu roli. Brutalnie sprowadza na ziemię przypominając, że oprócz (zbyt) małej cząstki wili w krwioobiegu jesteś przede wszystkim człowiekiem. Skrzętnie ukrywasz natomiast każdą prawdziwą myśl, czyn bądź słowa chowając się za kaskadą naturalnej manipulacji. Nikt nie potrafi tego dojrzeć, lub jest zbyt leniwy by poświęcić czas na dokładniejsze zbadanie tego zjawiska. Jesteś idealną kreacją nieidealnego człowieka.
        Noc wyłącza reflektory, w których świetle czujesz się jak tryton w wodzie. Wraz z bladym półmrokiem księżyca schodzisz ze sceny, by zaznać chwili autentyczności. Pozwalasz wewnętrznym demonom na swobodę, gdzie ból istnienia bez skrupułów tłucze szklane kule niespełnionych nadziei. Dzięki temu jesteś silniejsza, niż myślisz. Nadzieja umiera ostatnia, a wraz z nią wszelkie skrupuły.
Geneviève Amélie Lefèvre
ROGATY WĄŻVII ROK — PREFEKT — ĆWIERĆWILA — SOWA WINGS — RÓŻDŻKA Z RDZENIEM WŁOSA WAMPUSA, 13 CALI, TARNINA
Przedmioty dodatkowe: magia rytualna, magiczne zabezpieczenia, eliksiry oraz wytwórstwo magiczne

DuszeDodatkowe

Odautorsko: vulnerasanenturgirl@gmail.com
Kod do karty, nieco zmodyfikowany

36 komentarzy:

  1. [Cześć! Genevieve to niezła aktorka, ale przy tym widać, że cała ta gra bywa przytłaczająca i dziewczyna dusi w sobie wiele emocji. Mam nadzieję, że znajdzie kogoś, przy kim będzie mogła być w pełni sobą, pokazać te dobre i złe strony, i w końcu pozwolić sobie na oddech.
    Z moją Hasti na pewno się znają, bo dzielą dom i rok, i dodatkowo chodzą na te same zajęcia poza magicznymi zabezpieczeniami, bo Hasti zamiast tego wybrała uzdrowicielstwo. Obie są prefektami, tym bardziej wypadałoby tutaj coś stworzyć — może wykorzystać to, że obie lubią przechadzać się nocami po zamku/błoniach? Daj znać, czy masz ochotę coś razem stworzyć. :)
    Miłej zabawy Ci życzę!]

    Hasti Thunderheart

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Nie dziwi mnie wcale to rozłożenie posągowych sił na dwa domy, bo ze swoją przebiegłością i jednoczesnym silnym duchem, Gen to idealna kandydatka zarówno dla Wampusa, jak i Rogatego Węża. Dla bezpieczeństwa dwojga naszych postaci dobrze może jednak, że ostatecznie wybrała węża... inaczej chyba by się pozabijali :D. I tak pewnie czekają ich turbulencje na gruncie pracy prefektów... tak czy inaczej witaj na blogu i do napisania niebawem (już fabularnie)! :)

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hejka! Przepraszam za to zakrycie, ale w ramach rekompensaty przychodzę pochwalić kartę Genevieve. Dobrze oddałaś jak bardzo różni się to, jak postrzegana jest przez innych, a co właściwie siedzi w jej głowie, gdy odgrywa rolę idealnej koleżanki, w rzeczywistości nie będąc taką miss życzliwości. Ciekawe podejście, mam nadzieję, że rozwinie się to w jeszcze bardziej interesującym kierunku!
    Widzę, że Genevieve dalej uczęszcza na transmutację, dlatego punkt przecięcia z moją Manon na pewno się znajdzie. Jeśli masz ochotę na wątek z panią profesor, to zapraszam na mojego maila. Na pewno dogadamy szczegóły ♥]

    Manon

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziękuję za miłe słowa pod kartą Charliego.
    Nasze postacie dzielą w sobie coś arystokratycznego, eleganckiego, ale i pękniętego pod powierzchnią. Zderzenie tej francuskiej szlachetności i odrębnych form wrażliwości może zaowocować naprawdę bogatą fabułą, jeśli dobrze to rozegramy. Z chęcią bym się wciągnęła w jakąś wspólną historię, bo czuję, że pod tą grzeczną powierzchnią kryje się ktoś, kto równie mocno jak Charlie walczy ze światem.


    OdpowiedzUsuń
  5. Z każdej strony naglone obowiązkiem i ambicją, ciało sztywnieje coraz bardziej w ciągu dnia.
    Co roku, tuż po rozpoczęciu szkoły, stopień zaangażowania prefektów w życie szkolne wygląda podobnie: wchodzi na wyższe tory ze względu na nowe zasoby uczniowskie, znajdujące się w zamku. Zagubieni w labiryntach Ilvermorny pierwszoroczni, ściągani siłą przypadku w różne odmęty korytarzy, zdają się być wyjątkowo oporni na instrukcje zwiedzania, więc dzień za dniem, drugi wrzesień z rzędu (odkąd jest prefektem), Rowan osobiście prowadzi ich do odpowiednich klas, samemu tracąc przy tym swoją energię i czas w imię realizacji powierzonego mu zadania. Krwawe włókna mięśni świadczą w takich chwilach o rozruchu, nabrzmiewają rutyną i koniecznością. Ashworth działa jednak aktywnie i jak na siebie względnie cierpliwie. Przypomina przy tym posąg powściągliwości, racząc młodzików surowością oraz niejaką pobłażliwością wpisaną w jego spojrzenie i nie dającą się zmieść ze spodków jego oczu. Trudno mu przywdziać na twarz maskę zrozumienia, gdy widzi nieogarniających pierwszaków i sam jednocześnie przypomina sobie swój pierwszy rok w szkole, podczas którego przestudiował całą mapę zamku, by podobnych sytuacji (zagubień na korytarzu) uniknąć.
    Nowe, młodsze roczniki, niesione na skrzydłach beztroski, zdają się jednak o istnieniu pergaminu i map zapominać, w efekcie czego zsyłają na sylwetkę Rowana małe utrapienie w postaci zmęczenia.
    Blisko wieczora, czuje jak wszystkie struny ścięgien napinają się pod pergaminem skóry, twardnieją bezlitośnie i nie chcą kruszeć ani o jotę, choć są momenty, w których przecież Ashworth próbuje luzować napięcie odpowiednim wygięciem szyi, masażem palców przy karku, czy chwilą odpoczynku przy stole Wampusa w Wielkiej Sali, podczas spożywanych posiłków.
    To tutaj również, czując na sobie płomień cudzego spojrzenia, przez ułamek sekundy (jak mu się wydaje) splątuje wzrok z Genevieve, choć chwila ta jest krótka niemal jak przecinek, a już na pewno ulotna i krucha, jak czerstwy chleb. Rowan, naturą aroganta, pozostawia bowiem dla Gene ledwie okruch uwagi, ograniczony do przelotnego przeciągnięcia wzrokiem wzdłuż płaszczyzny jej twarzy, a gdy dziewczyna odwraca się do koleżanki, sam również powraca do rozmów przy stole. Prawie tak, jakby ta chwila — krótka, ale wyryta w napięciu ich dwojga — nigdy nie istniała. W mglistej plątaninie niejednoznaczności nie jest w stanie również określić impulsu, który nim kierował, gdy na nią zerkał.
    Uroda ćwierćwili, kwitują myśli usprawiedliwiająco.
    — To jak było w tej Amazonii? — dobiegający obok niego głos Marka (rówieśnika z Wampusa) ostatecznie ściąga jego oczy ku koledze. Wydaje się w pierwszym momencie, że pytanie o wakacje zostanie zignorowane, Rowan milczy. Przeciąga moment swojej odpowiedzi, bo ponad ciekawość kolegi stawia własny komfort. Najpierw opiera łokieć o blat stołu i asekuracyjnie wznosi dłoń, podpierając na niej podbródek. Dopiero wtedy, gdy przyjmuje wygodną mu pozycję, decyduje się na rozleniwioną rozmowę, dotyczącą jego wyjazdu do wspomnianej Amazonii. To nagroda za wygraną w Jumanji, której miał zaszczyt doznać, ale (jak się wydaje) nie miał okazji docenić:
    — Parno, wilgotno i z mnóstwem komarów...
    W głosie zawieszają się sprzeczności, gdy pomimo lekceważącego początku wypowiedzi, kontynuuje historię o Amazonii.
    Tymczasem iskra kontaktu, zapalona wraz z mikro-momentem zetkniętych spojrzeń, pozostaje płytko w nim, choć na pewnym poziomie wciąż się tląca — jako nieuświadomiona myśl, umykająca w kąt głowy, niby nieznacząca lub jeszcze nierozpoznana. Najwyraźniej rośnie również w oczach losu, bo ten kpi sobie z nich jawnie, gdy w parę godzin później spotykają się na piętrze dobudówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów plątają się spojrzenia: jedno zetknięte z drugim na przestrzał parującej łaźni, przy czerwoności wrzącej w nich krwi, choć z dwóch różnych powodów. U niego napędzanej w żyłach przez ciepło kąpieli. U niej przez… irytację? Za rumianą kartką jej skóry dostrzega tę znaczącą emocję i tak ją też odczytuje w zestawieniu z wojowniczym spojrzeniem dziewczyny. Pozwala wpełznąć wibrującej, kobiecej złości między nich, gdy ledwie przejęty tym stanem, unosi się nieco na przedramionach, by nie osunąć się zbyt nisko w pianie.
      Wzrok Ashwortha przemierza spokojną drogę od gładkich połów szlafroka po jego końcowe krawędzie, i dalej — wzdłuż jędrności młodego ciała koleżanki do jej stóp. Tym poświęca najmniej swojego skupienia, nie rejestrując zasiniaczeń przez zbyt szybki powrót do jej oczu. Jakby aktywnym milczeniem i poznaniem jej ciała (na tyle, na ile pozwalały warstwy szlafroka) chciał ją stłamsić, zamknąć w pięści wstydu, i zacisnąć na NIEJ świadomie swoją uwagę, by spaliła się w rumieńcach onieśmielenia.
      — Przekonasz się, jeśli zostaniesz — odpowiada lekceważąco.
      Ogranicza przy tym przekaz do ledwie ochłapu informacji, która w końcowym rozrachunku nie daje jej zupełnie nic. Jemu natomiast pozwala zyskać kontrolę nad sytuacją i wyrwać z trawy ich kontaktu kobiece zniecierpliwienie… na to po części liczy, gdy odgarnia mokre od wody włosy, przytrzymując je przez chwilę nad czołem.
      — Wchodzisz, czy cnotliwie wyjdziesz?
      Uśmiecha się wyzywająco, nie dając jej uciec przed spojrzeniem chłodnych oczu. Coś w nim każe mu w tej farsie trwać — pociągać ją za nerwy, dążąc do intensywniejszej reakcji.

      Wnioskuję o krótsze odpisy (tak o połowę :P), z racji tego, że będę w stanie wtedy bardziej regularnie pisać, nawet pomimo szpitalnej rutyny.

      Rowan

      Usuń
  6. Kochają się, nienawidzą, biją się na spojrzenia albo planują wspólne zbrodnie – wchodzę w to bez mrugnięcia. Mega się jaram tym potencjałem i bardzo chętnie wskoczę na burzę mózgów.

    Dzięki za powitanie <3 niech wena będzie z Tobą, a wątki same się piszą!


    Caiden Everton

    OdpowiedzUsuń
  7. To brzmi prawie jak niemoralna propozycja... Nieładnie Gen, nieładnie. 😂Ubytki w śnie mogę jednak zagwarantować (i nie tylko na śnie...), więc zacieram już łapki na wspólne pisanie i pędzę odpisać na maila.

    VINCENT ROCHE

    OdpowiedzUsuń
  8. [Henlo! Miałam być tu wczoraj, ale skrobałam trochę odpisu do indywidualnego, trochę podczytywałam karty na blogu i w końcu zmorzył mnie sen. Kocham jasnowidzenie w uniwersum HP, czasem biorę go na tapet, jak tworzę sobie w nim postać. Mam takie poczucie, że to taki dar, o którym moglibyśmy się dowiedzieć więcej, ale to, że tak się nie stało, daje więcej pola dla mnie i mojej kreatywności, więc nie będę narzekać! ;'))
    Powiedz mi, czy dobrze mi się wydaje, że Genie cierpi na zaburzenia odżywiania? Jeśli tak, to czy możemy zrobić temu zjawisku exposing na fabule, zakładając wtedy, że spojrzenie lub wizja Lyry objęły swoim zasięgiem twoją postać? Chyba że masz jakiś zupełnie inny zalążek pomysłu, to wal jak w dym. ;>]

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  9. [Henlo! Sygnalizuję, że dotarł do mnie twój mail i odezwę się na nim dniach! ;>]

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  10. [no hej
    Ależ zapraszamy razem z Tsu-tsu do tulenie. Tego nigdy za wiele, lecz jeśli przesadzisz dostaniesz z kija hehe
    Hmm na chwilę obecna pomyślałam... no jeśli jest prefektem i lubi przebywać wśród ogrodów to można by było połaczyć to tak: iż Gen. widziałaby kogoś łamiącego szkolny regulamin po godzinach i Tsubaki by się napatoczyła. Poszła by ja zrugać a tu Tsu. by sobie ćwiczyła kroki do tańca świątynnego (pominę japońskie nazewnictwo), które miała zadane ze swego kursu, który kontynłowała oprócz szkolnych przedmiotów.
    Dalsza historia jaka by z tego wynikła to wolna droga
    Inne:
    - yyy w symie podobne do powyższego tylko wlepienie szlabanu albo zabranie punktów za coś innego.
    - znowu ogrody: tym razem podczas przechadzki usłyszałaby dzwięk instrumenty muzycznego (o którym nie wspomniałam, ale zabrała ze sobą)
    - albo też dziewczyny już się skądś poznały / spotkały / jakaś pomoc w czymś wspólnym etc]

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  11. [Widzę tu ewidentną, wieloletnią przyjaźń z Everardem, ale z nutką rywalizacji i ciągłego, wzajemnego knucia i rzucania sobie głupkowatych wyzwań, przez które obrywają niewinne osoby trzecie. Takie wzajemne odsłanianie swoich uczuć i emocji, aby zaraz po tym, znów przybrać wspólnie żelazną maskę przed światem. Jak myślisz, pasowałby Ci taki układ między nimi? Ja już zacieram rączki, ale jestem otwarta na wszystko <3]

    Edek

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeszcze chwilę temu, wolny od cudzej obecności, nie przypuszczał, że przypadkowość spotkania, skurczona do przestrzeni Łaźni Prefektów, może napiąć strunę emocji tak silnie, by wbrew początkowej obojętności Rowana nanieść na jego twarz pewną ciężkość i może nawet zdumienie. Ów odczucia pojawiają się jednak samoistnie i nie znikają tak szybko, głównie za sprawą zachowania dziewczyny, które w zestawieniu z jej genetyką zdają mu się lekko irytujące i nader nniekomfortowe. Nie jest jednym z wielu, duma wetknięta między pielesze jego temperamentu nie daje ugiąć się przed słodką aurą Genevieve i wciągnąć w wir dziewczęcej manipulacji, gdy brunetka rozpościera w powietrzu atmosferę niewinności i domniemanego „pojednania”.
    Choć oczy Rowana wędrują za ślicznym obrazkiem, serce pompuje krew równo, niestrudzenie. Chłodne jak marmur, twarde jak kamień, leży mu w piersi niezmiennie w tej formie, gdy nachyla się lekko do przodu, odrywając plecy od ściany basenu, by wyprostować się dumnie. Woda opływa jego ciało, wyznacza mokre liniie na piersi, gdy spod piany wyłaniają się już nie tylko obojczyki, ale także kawałek klatki piersiowej. Tymczasem Rowan pozostaje na jej wdzięki niewzruszony. Mimo że na samym poziomie biologicznym, ciało reaguje instynktownie: lekkim spięciem i pierwszym, ciepłym dreszczem, bięgnącym wzdłuż kręgosłupa, oczy zastygają cierpliwie i spokojnie na jej obnażonej lekko sylwetce, nie dając się zwieść subtelnościom i gładkością podjętych przez nią działań.
    — Zabawne... — zaczyna z początku miękko, posuwając rozmowę do przodu bez zbędnego pośpiechu. W końcu układanie myśli w nienagannym porządku wymaga precyzji, nie szybkości, a on, jako zwolennik płynnych dyskusji, stawia właśnie na przemyślane komunikaty: — ...bo wydawało mi się, że też jestem prefektem, znam regulamin i nie potrzebuję niańki.
    Tymi słowami kontekst wypowiedzi nabiera oschłości, a sam Ashworth stara się ostudzić jej zapędy w pilnowaniu go, bo choć sam zyskałby ocenę Wybitny z kontrolowania innych osób, gdyby tylko taką wydawali, ze znacznie mniejszym entuzjazmem przyjmuje do siebie uwagi od innych. Nie daje się przy tym zamknąć w łańcuchu pokory. Zawsze w trakcie okazuje się bowiem, że spoiwa cudzego wiązania są zbyt słabe, a jego determinacja nazbyt skłonna do szarpania się, by utrzymać go na dłużej w ryzach.
    — Jestem też całkiem pewien tego, że prężenie się przede mną jest totalnie zbędne.
    Ostatnie ze słów tną powietrze bezpośredniością komunikatu, już teraz rozcinając ewentualną nić porozumienia, jaka mogłaby się między nimi utworzyć. Choć przyznaje, że Genevieve robi wrażenie – jest piękna – zdaje mu się przy tym jednocześnie perfidna.
    Może się mylić, ale wydaje mu się, że Gen robi „to” specjalnie, rozciąga nad nimi płaszcz uroku, chcąc wcisnąć w jego poła Rowana, a jej wila natura rozkwita w wonnościach olejków, rozpylając wokół nich duszącą aurę – słodką i mdlącą, obejmującą płuca w lepkim i gorącym zastygnięciu.
    Przysiągłby, że nigdy wcześniej nie widział jej w tej pełnej odsłonie. Dziś dostrzega w niej natomiast nie tylko atuty jej urody, ale również wilą naturę. Widzi w niej niebezpieczeństwo, toksyczny urok, schowany za ładną buzią i podstępność, z jaką dziewczyna pozwala charyzmie wpełznąć za pazuchę spotkania. Gen nie jest niewinna, jest jednak diabelnie sprytna, gdy świadomie ściąga na siebie jego wzrok przez odkryte połacie skóry, czy pruderyjną, zachowaną tu i teraz ciszę. Ta rozwleka się niemiłosiernie w pasie dystansu między nimi i przez dłużące się sekundy pozostawia Rowana jedynie z widokiem jej gładkich nóg, czy odsłoniętych niesfornie obojczyków. Gdy do tego wszystkiego dochodzi jeszcze rozsupłanie włosów i spuszczenie ich kaskadą na ramiona, zawiasy szczęki chłopaka rozluźniają się, wypuszczając z siebie kolejne słowa:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — … chyba że zamierzasz poszerzyć prężenie się o bardziej ciekawe rejony? — dodaje z zarozumiałą nutą i pewną dozą prowokacji.
      Przypuszcza, że oboje chwilowo łakną tego samego, tj. ciągać za cugi rozmowy w pożądanym sobie kierunku. I tylko te kierunki nie chcą się jak na złość zbiec w jedno, pozostawiając ich dzisiaj z zupełnie innymi potrzebami. On chętnie na przykład ściągnąłby z niej ręcznik, zamiast bawić się w oszukane niewinności. Gdyby tylko dała mu gwarancje, że nie będzie przy tym zgrywać cnotki...

      Rowan

      Usuń
  13. [Hmm nie doboraś ty xD
    Wykorzystać ano możesz, ale nie ręcze za nią czy Gen się uda uzyskać określony cel tak na 100%, ale próbować może. Tsubaki jest nieufna i zawsze jak ktoś coś probuje robić bezposrednio jej samej potrafi pokazać pazury na swój sposob i w określonym czasie. Aczkolwiek, gdy wyczuje manipulacje to za chiny ludowe do takiej osoby nie podejdzie chyba, że będzie to coś rzeczywiście bardzo poważnego, czego zignorować się nie da. Albo też sytuacja ją do tego zmusi np szlaban. Rozmawiasz z introwertykiem, zatem łażenie za kimś ogonkiem trochę sie mija.... chyba by kogoś powkurzać wlasną osobą hehe.
    No, ale sama jestem ciekawa jakby to wyszło ;>]

    Tsubaki

    OdpowiedzUsuń
  14. [yhmmm, sorki za myślenie - robię kilka rzeczy naraz, więc się mało skupiam - poprawię się - Tsubaki też >.< jak na ziemię wróci.
    Mówić mi tu prosty język. Ja prosta dziewczyna.
    A coż to będzie za nauczyciel do ugładzenia, że aż trzeba to zrobić? Chce Gen uniknąć może szlabanu? Jak ją "prześwietli" to zobaczymy czy taki będzie.]

    Tsu.

    OdpowiedzUsuń
  15. [polecę trochę na spontana i trochę wyjdę przy okazji z założenia, że nie pierwszy to juz raz Gen słyszała jak gra - no nie żebyś pomyślała, iż steruje twoją panią. Chodzi mi w tym o to, że parokrotnie już sobie Tsu grała.]

    Tsubaki już się trochę zadomowiła w nowej szkole. Na tyle, by nie pogubic najważniejszych miejsc szkoły i sal wykładowych, ale i tak bywało trudno, zwłaszcza gdy się dokądś spieszyła. Co właśnie zdarzył sie ten dzień, od którego źle zaczęła. Nie dość, że zaspała to spóźniła się na eliksiry, którch nie znosiła, to też musiała zostać i hak wszyscy wyszli to usłyszałą wykład na temat spóźnień. Słuchajac profesora zachowała kamienny wyraz twarz, ale w duchu go mordowała. Dobrze, że ja w tej sytuacji dziadek nie widział. Oj miałaby przechlapane przez miesiąc. Koniec końców, go tu nie było, więc mogła odpocząć od domu i jego problemów. Szkoda, że też o swoich nie mogła zapomnieć. Zanim wyszła dostała do napisania esej na 5 pergaminów na jakiś skomplikowany temat, na który nie spojrzała i napisać go miała na jutro. Ughh.
    Może powinna zrobić sobie wagary? Nikt by nie zauważył...
    Poleciała na resztę zajęć czując pulsujący ból głowy, przez co nie mogła sie na nich skupić a na ostatniej tego dnia - historii magii - wręcz zasnęła podkładając sobie jako poduszkę. Obudziła sie przed końcem i gdy lekcja sie skończyła to wstala ociężale z krzesła, prawie się potykając o jego nogę, co z automatu oprzytomniała. Nareszcie koniec zajęć.
    Do pokoju wspólnego ruszyła dziarskim krokiem zadowolona, iż bedzie mogła zostawić torbę koło szafki nocnej i sie zdrzemnąć przed obiadem.
    Po paru godzinach snu była bardziej rześka, ale ból głowy nie ustępował, acz był bardziej znośnym niż z rana. Nawet trochę zjadła, jednakże bardziej z musu niż z chęci. A to dlatego, iż czekało ją pare godzin użerania się nad zadaniami domowymi i tym razem musiała poprosić o księgi z sekcji zakazanych.
    W bibliotece siedziała do późnych godzin aż ja bibliotekarka wyprosiła. Szlag. Nie przebrnęła nawet przez połowe tematu z eliksirów i cos czuła, że rano będzie się musiała szybciej zerwać, by dokończyć. Zabrała się i przeprosiła, gdy przechodziła koło bibliotekrki życząc spokojnej nocy. Jednak nie chciało jej sie spać, gdy była juz w łózku. Przekręcała się z boku na bok, nie mogąc sobie znależć miejsca. Zatem wstała, ubierając na siebie lżejszą, biało-śliwkową yukatę i sięgnęła po przenośną, mniejszą wersję koto, która zabrała ze sobą i opusciła dormitorium, pokój wspólny i starając sie zachowywać ciszę, przemknęła do ogrodów na swoją ulubioną ławkę. Nastroiła instrument, a potem zaczęła grać.

    Tsu.

    OdpowiedzUsuń
  16. [Zdecydowanie miał być to pewien element humorystyczny w karcie, dlatego cieszę się, że zadziałał! Tak samo cieszy mnie, że karta się podobała.
    Bardzo chętnie napiszę też coś między dwiema uczennicami. Mojego maila już masz ♥

    PS Pamiętam o zaczęciu Manon dla Genevieve, ale ostatnie dwa tygodnie dały mi mocno w kość, jeśli chodzi o pracę.]

    Charlotte / Manon

    OdpowiedzUsuń
  17. Victorius pamiętał.
    Nie dlatego, że był szczególnie uważny (to byłby komplement nie na miejscu), ale niektóre rzeczy po prostu się zapamiętuje. Niektóre słowa zostają między wierszami rozmowy, szczególnie jeśli wypowiada je dziewczyna, która potrafi jednym spojrzeniem zburzyć cały twój dzień, a drugim odbudować go od nowa. Tamtego dnia, kiedy Gen mimochodem wspomniała, że uwielbia patrzeć w gwiazdy, coś w jego głowie kliknęło. Może dlatego, że sam w głębi duszy uważał się za jedną z nich. Wschodzącą gwiazdę quidditcha.
    A przecież nie ma nic bardziej romantycznego niż wyścig pod gołym niebem, w asyście migoczących gwiazd, refleksów mioteł i podekscytowanego tłumu, który nie wie, czy gapi się na sportowe widowisko, czy na próbę samobójczą z elementami akrobacji.
    Dziewczyna jeszcze nie wiedziała, że trasa lotu została delikatnie zmodyfikowana: skręt w lewo, korekta wysokości i jeden śmiały przelot tuż pod oknami samego dyrektora. Nie zamierzał tego przed nią ukrywać, tylko zwyczajnie nie znalazł jeszcze sposobu, żeby o tym powiedzieć. A może bał się, że jeśli uprzedzi ją o tym planie, natychmiast wywróci oczami, a robiła to z taką gracją i precyzją, że mógłby przez to przepaść. Bo oczy Genevieve (te same, które nie raz zatrzymywały go w pół zdania) miały w sobie coś z nocnego nieba. Nie błyszczały jak gwiazdy, raczej kryły głębię i tajemnicę, która przyciągała go na swój sposób bardziej niż jakiekolwiek rozświetlone konstelacje. I chociaż wiedział, że w każdej chwili może spotkać go to samo spojrzenie dezaprobaty, nie mógł się powstrzymać przed tym, co zaplanował. Bo pod tym niebem, przy tym tłumie i tych gwiazdach, wszystko miało smak prawdziwej przygody.
    Nie był pewien, co ekscytowało go bardziej. Dreszcz emocji, że zaraz pomknie przez rozgwieżdżone niebo, łamiąc kilka zasad fizyki i przynajmniej jedną szkolną, czy myśl, że Genevieve rzeczywiście się pojawi. Nie wiedziała, że wszystko, co miało się dziś wydarzyć, cały ten pokaz, cała ta popisówka, to trochę mniej ukryty pretekst, by spojrzała na niego tak, jakby jednak warto było zostać. Choćby na chwilę. Choćby do ostatniego okrążenia.
    Na wieży zaczynało się robić tłoczno. Uczniowie schodzili się z każdej strony, jedni z rękami pełnymi zakładów, inni tylko dla zasady, bo jeśli coś się działo poza planem lekcji, trzeba było to zobaczyć. Atmosfera gęstniała z każdą minutą, jakby samo niebo wiedziało, że zaraz coś wybuchnie.
    Victorius zniknął dosłownie na moment, musiał wrócić po swoją miotłę, którą przez przypadek nazwał imieniem jednego pięcioklasisty, dogadać jeszcze jeden sygnał z resztą załogi, oraz upewnić się, że zadziała ta śmieszna iluzja, która miała wybuchnąć nad trybunami w odpowiednim momencie. Pięć minut. Może sześć.
    A kiedy wrócił, od razu zobaczył włosy, które znał aż za dobrze, bo nigdy nie układały się dwa razy tak samo. Wystarczył jeden ruch, jedno odwrócenie głowy, żeby wiedział, że to ona. I dobrze, że akurat trzymał się miotły, bo inaczej nogi by się pod nim ugięły.
    Nie z nerwów. Z zachwytu.
    Bo nieważne, ile razy ją widział. Za każdym razem robiła to samo. Wchodziła, jakby świat należał do niej.
    Przez krótką chwilę tylko patrzył.
    A potem przypomniał sobie, że nie może przecież wyglądać jak zakochany idiota (nawet jeśli właśnie nim był). Ruszył więc, z gracją kogoś, kto za chwilę ma zrobić coś głupiego z pełnym przekonaniem, że to genialne.
    — Podoba ci się niebo? Gwiazdy? — rzucił z uśmiechem, nie patrząc prosto na nią, tylko na rozgwieżdżony sufit.
    — Jak będę leciał obok, to pomyśl życzenie, okej?
    I nawet jeśli zabrzmiało to trochę jak tani frazes, to wcale nie był pewien, czy dzisiaj sam nie stanie się spadającą gwiazdą.

    V.

    OdpowiedzUsuń

  18. Caiden stała na skraju korytarza, cicho opierając się o chłodną ścianę. Z pozoru rozkojarzona, jakby tylko szukała odrobiny ciszy. W rzeczywistości czuła to napięcie w powietrzu, jak echo szeptów, spojrzeń zza pleców, kroków zbyt dobrze znanych. Od dawna miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. I choć nigdy nie mogła tego udowodnić, zbyt wiele razy łapała czyjeś spojrzenie w lustrze, zbyt często ktoś wiedział więcej, niż powinien. Musiała się wycofać, mniej błyszczeć wśród tłumu, zmniejszyć liczbę rozmów, ukryć swoje prawdziwe barwy. Bo jej świat, ten misternie utkana z kłamstw, fałszywych uśmiechów i subtelnych manipulacji, zaczął wymykać się spod kontroli.
    Nie przeszkadzało jej to. Wręcz przeciwnie, całe to udawanie było jak taniec, jak oddech, jak jej własna, najprawdziwsza tożsamość. Granie ról, dopasowywanie historii, przekształcanie prawdy. to nie była ucieczka, to była gra, w której czuła się mistrzynią. Manipulacja przychodziła jej naturalnie, z tą samą lekkością, z jaką inni sięgali po poranną herbatę. A kłamstwa? Były jak koraliki nawlekane na niewidzialną nić. Piękne, ułożone, logiczne. Jej iluzja była doskonała.
    Ale zawsze ktoś chciał jej to zepsuć.
    Zawsze był jakiś prefekt z kijem w czterech literach, samozwańczy obrońca zasad, wiecznie patrzący jej na ręce i gotowy zburzyć każdą, nawet najładniejszą konstrukcję. Nieznośny, z poczuciem misji, które działało jej na nerwy. Jego obecność była jak zadra w palcu. Drobna, lecz uparcie przypominająca, że nie może się rozluźnić.
    I Rowan. Z nim było inaczej, gorzej. Bo przy nim nie mogła wybrać swojej roli. Próbował wytrącać ją z równowagi, prowokował, podważał wszystko, co mówiła. Sprawiał, że gubiła rytm, a tego nienawidziła. I może właśnie dlatego tak często o nim myślała, bo nie niszczył jej gry wprost. On tylko przesuwał granice planszy, zmuszał ją do innej wersji siebie. Bardziej prawdziwej, mniej bezpiecznej.
    A teraz jeszcze ona
    Ta, która pojawiła się nagle, cicho, bez ostrzeżenia. Cień, który nie tyle ją śledził, co po prostu był. Od tego czasu wszystko zaczęło przypominać groteskowy pojedynek. Obie zbyt blisko tajemnic tej drugiej, obie zbyt często w miejscach, gdzie nie powinny się znaleźć. Zaczęły słyszeć słowa, których nie miały słyszeć. Widzieć gesty, spojrzenia, układy. I Caiden czuła się, jakby brała udział w dziwacznym konkursie: kto zbierze więcej brudów na tę drugą. Kto szybciej zdejmie maskę.
    A mimo to, na jej ustach błąkał się uśmiech.
    Usłyszała kroki.
    Nie były pośpieszne ani niepewne, miały w sobie ten charakterystyczny rytm, który znała aż za dobrze. Płynne, równe, jakby ich właścicielka ćwiczyła je przed lustrem. Nie były przypadkowe. Na ułamek sekundy Caiden zamknęła oczy. Mogłaby teraz odwrócić się z udawanym zdziwieniem, unieść brwi i powiedzieć coś lekkiego, że nie spodziewała się nikogo w tej części zamku. Że przecież to korytarz zapomniany przez wszystkich poza skrzatami. Ale to byłoby kłamstwo, a ona, choć z wprawą okłamywała cały świat, nie znosiła kłamać samej sobie.
    I wtedy ją zobaczyła.
    Genevieve.
    Idealną jak z obrazka, jakby ktoś wziął garść pastelowych barw i stworzył z nich człowieka. Wszystko w niej było starannie dobrane. Włosy, które nie znały chaosu poranka, miękka linia ramion, nawet torba przewieszona przez ramię wyglądała, jakby nie ważyła nic. Jakby nawet ciężar rzeczywistości jej nie dotyczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Caiden przełknęła ciszę, która zapadła między nimi, choć żadna jeszcze nic nie powiedziała. Uniosła wzrok wyżej, uważnie rejestrując każdy drobiazg. Drobna fałda na rękawie, muśnięcie różu na policzku, źrenice rozszerzone od światła pochodni. Szukała uchybień. Nie znalazła żadnych.
      A mimo to wiedziała, że obrazek nie jest prawdziwy. Genevieve była tak samo prawdziwa jak Caiden, czyli wcale. Po prostu wybrała inną wersję iluzji. Obie pojawiły się tu w pełni świadomie, by móc to nazwać przypadkiem. Obie weszły w tę ciszę z własnej woli. A pod delikatnymi spojrzeniami i neutralnymi minami kryły się mechanizmy, ostrza, zapadnie i haki.
      To nie był pierwszy raz, kiedy się spotykały.
      Ale dziś coś było inaczej. Dziewczyna to czuła, gdzieś między cichym uderzeniem serca a cieniem, który przemykał w spojrzeniu Genevieve. Jeśli był to konkurs, która z nich pierwsza się odsłoni, to ona nie zamierzała przegrać.
      Wsunęła rękę do kieszeni. Niby odruch, niby drobiazg, ale dający jej coś znajomego do kontrolowania. Coś stałego, kiedy wszystko inne dryfowało pomiędzy niewypowiedzianymi pytaniami a słodkimi uśmiechami.
      — Ciekawe, ile razy jeszcze wpadniemy na siebie w „zupełnie nieplanowany” sposób — rzuciła lekkim tonem, prawie rozbawionym, jakby dzieliła się prywatnym żartem.

      Caiden Everton

      Usuń
  19. Nastało popołudnie utkane ze światła.
    Złote promienie słońca przeciekały przez korony drzew jak leniwe myśli, migocząc na murach szkoły, na mokrych płytkach dziedzińca, na skrzydłach przelatujących sów. Refleksy odbijały się od szyb okien, przemykając po ścianach sal lekcyjnych i znikały w cieniu filarów, jakby grały w chowanego z czasem. Fontanna na środku ogrodu szemrała spokojnie, a każda jej kropla połyskiwała jak rozlana żywa magia. Powietrze było ciepłe, ale nie ciężkie, niosło ze sobą zapach liści i starego pergaminu. Gdzieniegdzie dało się słyszeć stłumiony śmiech uczniów, pospieszny krok prefekta, który udawał, że się nie spieszy, albo westchnięcie kogoś, kto właśnie odłożył podręcznik na kolana. W tej chwili szkoła oddychała rytmem późnego popołudnia.
    W ogrodach, na trawie, na kamiennych ławkach, wszędzie tkwiła ta sama miękka poświata, jakby sam dzień postanowił usiąść na chwilę i przymknąć oczy. Ilvermorny, choć pełne ruchu i życia, wydawało się na moment zatrzymane w bursztynowej ciszy, w tej przejrzystej złotej godzinie, która zawsze przychodzi niepostrzeżenie, a znika zbyt szybko.
    Charlie zdążył przejść tylko kilka kroków, wciąż lekko zgarbiony od ciężaru tego poranka, kiedy światło oślepiło go na tyle, że przymknął oczy. Zanim jednak otworzył je ponownie, usłyszał znajomy głos. Delikatny, a jednak wybijający się ponad wszystko, co działo się wokół. Złoto przestało być tylko światłem. Genevieve wkradła się na tę ciepłą scenę z gracją, która nie potrzebowała fanfar. Nie narzucała swojej obecności, raczej rozpuszczała się w niej jak odrobina miodu w herbacie. Pojawiła się gdzieś na krawędzi światła, jakby to słońce ją stworzyło.
    Nie zapytała, czy ma czas. Nie przeprosiła, że go zatrzymuje. Po prostu podeszła, jakby świat zawsze miał na nią czekać. I oznajmiła, że ma dla niego niespodziankę. Ton, w jakim to powiedziała, nie dopuszczał sprzeciwu. Nawet jeśli nie był rozkazem, Charlie wiedział, że już stoi na przegranej pozycji.
    I kiedy ruszyła dalej, narzucając godzinę ich spotkania tak, jakby było już zapisane w planie lekcji, zostawiła po sobie coś więcej niż obietnicę. Niewypowiedziane pytanie, czy w ogóle da się jeszcze tego dnia wrócić do cienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmierzch zapadł szybciej, niż się spodziewał, jakby niebo postanowiło zakończyć dzień przed czasem. Jeszcze chwilę temu korytarze Ilvermorny tonęły w ciepłym blasku, a teraz wszystko przysłoniła głęboka, granatowa kurtyna wieczoru.
      Charlie stał w dormitorium dłużej, niż powinien. Wpatrzony w niebo za oknem, jakby chciał w nim zniknąć. Jakby w tych chłodnych odcieniach odnajdywał coś znajomego. Coś, co nie przytłaczało go złotym ciepłem, ale pozwalało się ukryć. Koszula, którą wybrał, miała niemal identyczny odcień jak niebo za szybą. Granat tak głęboki, że niemal czarny.
      Ociągał się z wyjściem. Nie dlatego, że zapomniał o obietnicy. Przeciwnie, pamiętał aż za dobrze. Ale każda minuta, którą spędzał w ciszy, zdawała się przeciągać chwilę, w której znów znajdzie się pod spojrzeniem Genevieve. Nie lubił być obserwowany. A przy niej miał wrażenie, że światło, nawet te księżyca, uczyło się odbijać od jego twarzy w sposób, który zdradzał za dużo.
      Zapiął ostatni guzik, starannie. Rękawy wyprostował niemal z przesadną dokładnością, jakby ta noc miała dla niego plan, który on próbował rozbroić elegancją i spokojem.
      Nie był pewien, dlaczego w ogóle zgodził się na to spotkanie. Może przez ton jej głosu. Lekki i pogodny, który przebił się przez ciężar dnia, jaki na nim wisiał od rana. A może przez to, jak rzuciła godzinę, nie pytając, czy mu pasuje, jakby wiedziała, że będzie. I jakimś cudem, miała rację.
      Zanim wyszedł, zawahał się przy małym drobiazgu. Odznaka prefekta leżała na szafce. Błyszcząca, jakby sama przypominała o obowiązkach, które z siebie zdejmował ostatnio coraz częściej. Wziął ją do ręki, obracając między palcami. Metal był chłodny, obcy, zbyt błyszczący jak na jego nastrój. Mógł ją przypiąć. Mógł pozwolić jej lśnić na tle granatowej koszuli i przypomnieć wszystkim, a może tylko sobie, kim jest w oczach szkoły. Ale tego wieczoru nie miał ochoty lśnić.
      Odłożył ją z powrotem, bez słowa, jakby wybór ten nie zasługiwał na głośną deklarację. Może dlatego, że odznaka mówiła o obowiązkach, a on szedł na spotkanie, które z obowiązkami nie miało nic wspólnego.
      Tym razem nie potrzebował roli. Potrzebował tylko kogoś, kto wyciągnie go z mroku nie pytając, dlaczego w nim siedzi.
      Charlie wszedł do pokoju wspólnego Rogatego Węża ze zmarszczonym czołem i cieniem niezdecydowania w spojrzeniu. Mrok wieczoru zdążył już zagnieździć się w kątach pomieszczenia, rozjaśniany jedynie miękkim blaskiem lamp i lekkim, bursztynowym światłem bijącym z kominka. Zatrzymał się, wzrokiem omiatając znajome wnętrze i wtedy ją zobaczył. Sprawiała wrażenie, jakby cały pokój należał do niej, jakby czekała niecierpliwie, ale z tą swoistą pewnością siebie, która czyniła z niej stały punkt każdej sceny, nawet takiej jak ta: półprywatnej, przesiąkniętej zmierzchem i cichym skrzypieniem desek pod stopami. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Nie całkiem zamierzony, ale prawdziwy. Przez krótką chwilę coś w nim się rozluźniło, jakby ciężar całego dnia trochę się przesunął, robiąc miejsce dla czegoś lżejszego.
      — W jakie tarapaty próbujesz nas dziś wciągnąć?— zapytał z tą charakterystyczną dla niego suchością w tonie.
      A mimo to, coś w jego postawie zmiękło.

      Charlie Thornewell


      Usuń
  20. Obecność Genevieve kładzie się coraz bardziej na ołtarz jego myśli. Utyka w przedsionku męskiej świadomości, jakby gościł ją tu od niedawna i jakby jeszcze mu się nie znudziła. Nie jest wprawdzie skłonny składać jej hołdu w imię jej piękna, jak pewnie robiliby niektórzy jego rówieśnicy na jego miejscu, będąc z nią sam na sam w negliżu – za to intensywność spojrzenia, osadzonego na niej, zastępuje puste uwielbienie. Rowan swoim skupieniem sprawia wrażenie, jakby przez chwilę udało się jej wyrwać z niego odrobinę uwagi i odchylić poła obojętnej maski na tyle, by zajrzeć za nią na mikro sekundy ich wspólnego istnienia.
    Może na pewnym poziomie tej znajomości tak właśnie jest – każdy jeden ich ruch, i każde rozwinięcie zdania sprawiają, że rozmowa między nimi gęstnieje. Napina się od prowokacji i od sprężystości bystrych słów – pełnych przekory i buńczuczności, którą Ashworth wyczuwa w jej spokojnym ułożeniu na siedzisku, niespiesznym czesaniu włosów, czy nawet w sposobie, w jaki Gen wstaje z pufy. Ma przy tym w sobie niewątpliwy urok, i Rowan jeszcze nie potrafi określić, ile z tego zawdzięcza genom, a ile sobie. Działa jednak na niego elektryzująco, sprzężając się skutecznie z jego własną próżnością i męskim ego, gdy stawia mu wyzwanie. Dopiero te właśnie słowa – śmiałe, dekonspirujące jego wybujałą dumę – sprawiają, że prawdziwie zaczyna o niej myśleć głębiej.
    — Nie przywykłaś do braku reakcji, co? — zagabuje w odpowiedzi, spychając z siebie jakikolwiek wstyd. Zupełnie tak, jakby w ten sposób chciał również zmieść wartość jej słów poza margines ich rozmowy, choć przecież te smagają go biczem prowokacji prosto w męską żyć.
    — Może jestem typ typem mężczyzny, którego infantylna gra w kotka i myszkę nie grzeje.
    Wbrew temu co mówi, fascynacja jej osobą ślizga się po płyciżnie jego ciała, pieści lekko pergamin rowanowej skóry, przyprawiając go o mrowiący dreszcz, choć przecież duma nie pozwala mu pokazać, że mógłby choć przez chwilę poczuć się w jej towarzystwie przez nią mentalnie dotknięty. W osunięciu się do basenu i przecięciu tafli wody, upatruje się więc raczej nudy, niżeli realnej potrzeby bycia z nią blisko. Co nie zmienia faktu, że metry między nimi maleją diametralnie wraz z chwilą, gdy Rowan zbliża się do niej.
    Basen poza strefą siedzenia jest głębszy, zaraz po zejściu w dół i wtoczeniu się w pianę otula ciało Ashwortha aż po pas, gdy chłopak spokojnie posuwa się do przodu. Staje dopiero przed schodami wiodącymi do wyjścia (lub może, patrząc z jej perspektywy, do wejścia?), choć nie decyduje się na calkowite opuszczenie łaźni. Wspina się jednak po stopniach w górę i sięga po ręcznik, tuż po odkryciu lędźwi oraz dołu pasa, okręcając się flanelą wokół bioder. Tym samym wychodzi z akwenu wodnego, nie będąc pewnym, czy te sekundy zmiany w położeniu były dla niej „owocne” w widokach. Szczerze mówiąc jest na tyle zadufany w sobie, a przy tym pewny własnego ciała, że nawet o tym nie myśli.
    Sekundy dzielą ich od zawężenia kontaktu do parudziesięciu centymetrów. W ich trakcie Rowan wciąga do płuc solidną dawkę powietrza, pozwalając piersi wypełnić się wonnościami olejków eterycznych, niosących się z basenu, jak również niespodziewaną intensywnością asfodelusa, wchodzącego w nozdrza wraz z chwilę, gdy staje przed jej nosem. Zapach ten jest na tyle silny, że przez chwilę ma wrażenie, jakby osiadł nie tylko na niej, ale również na jego własnych ramionach, które drgają lekko po uderzeniu zimna, ale również w jawnym rozproszeniu.
    Gorąca woda, w jakiej przebywał, sprawia, że jego ciało niemal paruje, ale z jakiegoś powodu to ona zdaje się zagrzewać go do życia bardziej, niż ciepła kąpiel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Musisz być bardziej precyzyjna. „W tych”, czyli w jakich kwestiach?
      Naciska na kolejne słowa, sprawdzając, na ile bezpruderyjna potrafi być Genevieve. Patrzy wtedy na nią śmiało z wysokości, delektując się chwilą ich kontaktu, bo chcąc nie chcąc, przy drobnej posturze kobiety, Gen zmuszona jest zapewne zadrzeć podbródek wyżej, by patrzeć mu w twarz.
      — Oczywiście... — powtarza za nią enigmatycznie, co nie znaczy zupełnie nic, poza tym, że nie zamierza wychodzić naprzeciw jej słowom. Zamiast tego wyciąga z jej dłoni kieliszek wina, muskając powierzchnię jej dłoni palcami, by następnie wykraść ze szkiełka pierwszy łyk alkoholu. Wzrok przez cały ten czas śledzi jej reakcje.

      [Z dziesięcioma przerwami, ale udało mi się napisać! :D]

      Rowan

      Usuń
  21. Evarard szedł korytarzem, ciężko stawiając kroki, jakby każdy z nich ciążył mu coraz bardziej. Wiedział, dokąd zmierza — do niej, do tej, z którą dzielił sekret, który mieli nadzieję, że na zawsze pozostanie zakopany. Informacja o przebudzeniu tamtej osoby nie dawała mu spokoju, wbijała się jak cierń w umysł, który i tak już był napięty i rozedrgany od wspomnień, które wolałby wymazać. Gdy stanął przed drzwiami, poczuł chłód niepewności, a także cienką warstwę napięcia — coś nieodwracalnego wisiało w powietrzu. Nosił w sobie obawy i pytania, które wolałby zignorować, ale które coraz głośniej przypominały o sobie: Co jeśli on pamięta? Co jeśli ta cisza, która miała trwać wiecznie, w końcu pęknie? Co jeśli to nie koniec, tylko początek? Nie potrafił ani nie chciał już uciekać od tej świadomości. Wszystko, co zrobili razem, wracało teraz do niego z podwójną siłą. Wiedział, że ich wspólna decyzja z dawnych lat wymaga teraz odpowiedzi. Odpowiedzi, które będą kosztować ich znacznie więcej niż wcześniej przypuszczali. Stanął naprzeciw niej, a w głowie rozbrzmiewał ciężar słów, które musiał wypowiedzieć — choć wcale nie chciał. Mówił powoli, ważył każde zdanie, ale nie potrafił ukryć napięcia, które drżało w jego głosie.
    — On…on…on się obudził…. — Wydukał, nie kryjąc przerażenia. To było jak wyrok, jak sztylet wbity w ich wspólną przeszłość. Nie znał szczegółów, nie wiedział, czy pamięta cokolwiek z tamtej nocy, ale świadomość, że wciąż żyje i jest świadomy, potrafiła sparaliżować. Obserwował jej reakcję, była nieruchoma, a jego własne serce przyspieszyło. Chciał wierzyć, że razem znajdą sposób, że nie wszystko jeszcze stracone. Ale gdzieś głęboko wiedział, że to początek burzy, której nie sposób będzie zatrzymać. Każde słowo, które wypowiedział, ciążyło mu jak kamień. Wiedział, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo. I że oni, mimo wszystko, będą musieli zmierzyć się z tym, co sami obudzili. W jego głowie pojawił się niepokój, który od dawna próbował stłumić. Myśl, że tamta osoba, którą uznali za straconą, mogła się obudzić i znów zacząć pamiętać, co się wydarzyło — to oznaczało, że ich tajemnica mogła zostać ujawniona. Wszystko, co zbudowali po tamtej nocy, mogło runąć jak domek z kart. Evarard czuł, jak napięcie w jego klatce piersiowej rośnie. Potrzebował planu, konkretnego działania. Nie mogli po prostu czekać, aż prawda sama wypłynie na powierzchnię. Musieli ją przejąć i zapanować nad sytuacją, póki czas jeszcze mieli. Myślał o tym, co mogą zrobić, gdzie ukryć fakty, jakie ślady zatarć. Wiedział, że muszą działać szybko, dyskretnie i bezbłędnie. Wiedział, że to będzie walka — nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z własnym sumieniem.

    E.H.

    OdpowiedzUsuń

  22. Jeden utwór skończyła i zaczęła inny, trudniejszy związany z muzyką sakralną. Był trudny i miała z nim problem a musiała go opanować, by przejść do nastepnego i wiedzieć jak opisaź nuty do kursu korespondencyjnego, ktory to stawał się z każdym matertiałem trudniejszy. Miała duże tyły a w szpitalu miała absolutny zakaz zajmowaniem się sprawami świątyni. Było jej trochę ciężko i nudziła się tam, gdy nuda szpitalnego otoczenia bywała uciążliwa.
    Wróciła do instrumentu sprawnie przebierając palcami, ale jedna nuta wciąż sprawiała, że falszowała i ppróbowała rozkminić gdzie tkwił błąd. Jak tego nie opanuję, to będzie musiała tłumaczyć się dziadkowi, a wolała tego uniknąć. Westchnęła ciężko. Wyczuła, że nie jest sama, ale też szelest liści utwierdził ją, że ma obserwatora, ale nie przestawała grać, co jakis czas zmieniając tony dźwięku, by był tym prawdziwym.
    - Shimatta - warknęła zła, gdy znowu straciła rytm - No i co w związku z tym? - raczyła w końcu odpowiedzieć. - Od niedawana tutaj jestem. Z CAŁYM regulaminem się jeszcze nie zapoznałam - dodała beznamiętnie nie mając ochoty łapać kontaktu. A jak jeszcze by dziewczyna sobie poszła i dała jej dalej ćwiczyć było =by bosko. - Zamierzasz to zgłosić? Dać szlaban? A może odjąć punkty? - zapytała z ledwo wyczuwalną rezygnacją świadomo, iż straciła nastrój na grę i nici z ćwiczeń. Westchnęła w duchu.
    Zaczęła ściągać z palców osłonki a potem sięgnęła po futerał, by schować koto.

    Tsu.

    OdpowiedzUsuń
  23. Everard stał nieruchomo, jego sylwetka ostro odcinała się od półmroku przesiąkniętego kurzem i zapachem starych książek. Powietrze było gęste, niemal nieruchome, jakby cały świat na moment wstrzymał oddech, słuchając jego decyzji. Jego oczy, chłodne i przenikliwe, błyszczały w słabym świetle, odbijając cienie wijących się wokół nich pnączy. Zaciśnięte dłonie zaczerwieniły się lekko na ramionach, gdzie trzymał je napięty, jakby walczył z własnymi myślami. Każdy oddech był kontrolowany, choć pod skórą pulsowało napięcie — niepokój, który starał się zdusić w zarodku, przekształcając go w twardą determinację. Mimo chłodu i dystansu, które zwykle narzucał, teraz jego postawa zdradzała, że jest gotów walczyć o coś więcej niż tylko własny spokój. Za oknem słychać było odległe stukanie kropel deszczu, które uderzały o szyby jak cichy rytm odliczający czas do nieuniknionego. W oddali przebiły się odgłosy rozmów i kroków — migawki życia toczącego się dalej, nieświadomego burzy, która miała ich wciągnąć. Everard jednak nie zwracał na to uwagi. Jego myśli krążyły wokół planu, którego jeszcze nie wypowiedział na głos. Dopiero, gdy uniosła na niego wzrok, ciągnął dalej, głosem niższym, przytłumionym.
    — Powiedzieli, że go widzieli. W łóżku, w skrzydle. Żyje. Nie śniło mi się to. Powiedzieli, że oddycha sam. Że niby nic nie mówi, ale... wygląda lepiej. A przecież nie powinien wyglądać w ogóle. — przesunął dłonią po karku, jakby chciał zdrapać z siebie to napięcie, które narastało od momentu, gdy usłyszał te słowa. Jeszcze nie panika, ale blisko. Zacisnął dłoń na oparciu krzesła, jakby musiał się czegoś trzymać — Myślałem, że mamy to za sobą. Że zamknęliśmy ten rozdział i wrzuciliśmy klucz do jeziora. Ale nie. On tu jest. Teraz. I jeśli się obudzi... — urwał. Zamiast tego spojrzał jej prosto w oczy. — Gen, co jeśli pamięta? — nie było w nim strachu. Nie do końca. To było coś gorszego: brak kontroli. Everard nie znosił tego uczucia — Nie powinniśmy byli... wtedy... — ugryzł się w język. Nie. Złe słowo. Za późno na żal. Za wcześnie na skruchę. — Nie możemy udawać, że nic się nie stało, jeśli ten ktoś właśnie teraz leży kilkanaście metrów od nas i może... otworzyć oczy — spojrzał na nią uważnie — Musimy wiedzieć, w jakim on jest stanie. Zanim ktoś inny się dowie. Zanim zrobi się z tego... problem. Nie mówię tego dlatego, że chcę się mieszać w jakieś dramaty. Ale jeśli ta sprawa wyjdzie na jaw, może się to dla nas skończyć naprawdę źle — przez chwilę milczał, jakby szukając odpowiednich słów — Wiem, że ty nie zamierzasz po prostu odpuścić. Ja też nie chcę siedzieć i czekać, aż coś wybuchnie nam prosto w twarz — spojrzał na nią z tym charakterystycznym dla siebie, ledwo widocznym wyrazem troski. Nie nachalnej, raczej takiej, którą można przegapić, jeśli się nie uważa — Musimy coś z tym zrobić. Razem — jego spojrzenie było twarde, ale w środku pulsowała nieoczywista troska — Nie pozwolę, by cokolwiek, co może nam zaszkodzić, rozbiło to, co jeszcze mamy. To nasza sprawa. Nasz problem. I razem to rozwiążemy

    E.H

    OdpowiedzUsuń
  24. Wzniosła oczy do góry jakby potrzebowała siły od bogów w tej wymianie zdań. Nie spieszyła się z naciąganiem materiału na instrument. Znała role prefektów, ale to były tylko 30 minut po czasie. Od razu nie trzeba było robić wielkiej tragedii, na litość boską.
    - jesteś papugą? Powtarzasz sie - zauważyła z lekka ironią - nie widać co robię? Ćwiczę na dworze, bo niektórym mogły by przeszkadzać dzwięki instrumentu, którego się nie zna a ponadto nie mogę spać jak już sie o to pytasz - w końcu na nią spojrzała.
    Nic nie mogła powiedzieć na temat tej dziewczyny. Była dla niej jednakowo przeciętna.
    - No i poza tym i tak miałam się już zbierać.
    "Włożyła" koto do pierścienia [ps mam na myśli coś w stylu z tą torebką, która Hermiona używała w 7 części] przestrzennego. Nie chciała go obnosił przez cala drogę.
    - wystarczy o mnie? Co sama tutaj robisz w godzinie nocnej, która o ile wiem prefektów także zobowiązują? No chyba, że w każdej szkole jest inaczej - uniosła dłonie do góry w akcie poddania - no to przepraszam bardzo.
    Poprawiła ubranie do idealnej prostej fałdki.
    - nie musisz mnie odprowadzać. Dam sobie radę - kiwnęła głowa na pożegnanie i odwróciła się z zamiarem powrotu do szkoły.

    [ależ wybacz. Chwilowo ciężko mi się rozkręcić, więc może być trudno z długością ;/]

    "uciekająca" Tsu

    OdpowiedzUsuń
  25. Everard słuchał uważnie, obserwując każdy ruch Genevieve, jakby szukał w jej zachowaniu oznak gotowości lub rezygnacji. Zawahanie, które sam dopuścił do głosu, odbiło się echem w jego myślach, ale nie był już czas na sentymenty ani na roztrząsanie błędów przeszłości. Jego dłoń spoczywała na krześle — gest bardziej odruchowy niż świadomy, mający utrzymać resztki kontroli nad sytuacją. Wiedział, że każde słowo, które wypowie, musi być precyzyjne, bo nie było miejsca na niedomówienia. Plan Genevieve był rozważny i przemyślany — spotkanie z rodzicami, wykorzystanie okazji do zbudowania mostów, zebranie informacji. Everard doceniał pragmatyzm jej podejścia, choć nie ukrywał, że wciąż dręczyła go niepewność co do skutków ich działań. Gdy zauważył nazwę zaklęcia “Obliviate” w księdze, nie zareagował — wiedział, że w tej chwili ważniejsza była strategia niż konfrontacja. Wszelkie emocje musiały ustąpić pola rozsądkowi. Skinął głową z powagą, świadomy, że to dopiero początek drogi, a ich sukces będzie zależał od konsekwencji i chłodnej kalkulacji. Jego spojrzenie było skupione i nieubłagane, był gotów podjąć odpowiedzialność, choć ciężar tego, co przed nimi, ciążył mu niczym kamień na piersi. Przez chwilę milczał, w myślach ważąc kolejne możliwości. Wiedział, że samo planowanie spotkania to za mało — potrzebowali kogoś, kto potrafiłby pociągnąć za sznurki, kogoś bezwzględnego i skutecznego. Jego myśli powędrowały do brata.
    — Może powinniśmy powiedzieć Lysowi prawdę — pomyślał. — On zawsze potrafi wykombinować coś, czego my byśmy nie dostrzegli. Bez względu na koszty. Bez względu na konsekwencje. Everard wiedział, że brat nie waha się przed żadnym działaniem, jeśli chodzi o ochronę rodziny i interesów. Jeśli ktoś miał poradzić sobie z tym problemem, to właśnie on. Spojrzał na Genevieve z nową determinacją.
    — Jeśli rzeczywiście chcemy mieć jakiekolwiek szanse, musimy rozważyć tę opcję. W przeciwnym razie zostaniemy sami z problemem, który nas przerasta. Everard nie odrywał wzroku od Genevieve, badając jej reakcję na tę propozycję. Wiedział, że zaangażowanie brata to ryzyko, ale też jedyna realna nadzieja na skuteczne działanie. Jego brat miał tę cechę, której brakowało im obu, bezwzględność wymaganą, by poradzić sobie z tym, co zdawało się ich przerastać.
    – Mój brat nie cofnie się przed niczym – powiedział w końcu, głosem zimnym i zdecydowanym. – Jeśli dowie się prawdy, szybko wymyśli sposób, żeby to rozwiązać. Nie ważne, jak daleko będzie trzeba się posunąć. A my musimy wykorzystać każdy atut, jaki mamy. Przez moment w jego oczach pojawiła się niepokojąca iskra — ta, która pojawiała się zawsze, gdy myślał o strategiach, w których cena była wysoka, ale wynik gwarantowany.
    – Spotkanie z rodzicami to dobry początek, ale to za mało. Potrzebujemy planu B. I planu C. – dodał, już nieco ciszej, jakby mówił przede wszystkim do siebie. Zamknął na chwilę oczy, świadomy, że ta decyzja może zaważyć na wszystkim, co jeszcze przed nimi – Jeśli nie teraz, to kiedy? – zapytał retorycznie, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma miejsca na dalsze zwlekanie. Był gotów działać i miał nadzieję, że Genevieve również.

    Ev

    OdpowiedzUsuń
  26. [Hej. Właściwie to chętnie skusilibyśmy się na wątek z Gen - widzę w nich spore podobieństwo, Sigurd mimo łagodnej powierzchowności również skrywa w sobie sporo mroku. Jest też gejem, więc urok ćwierćwili na niego nie zadziała, także jego obecność może być chwilami dla niej wytchnieniem? Wraz z rozwojem swojej zdolności jasnowidzenia nabawił się też sporo empatii, którą nie zawsze wykorzystuje w dobrych celach, ale może jej też okazać sporo zrozumienia. Zwłaszcza że doskonale wie, że genetyka to częściej przekleństwo niż dar. No i zaczaruje go urok osobisty pewnego profesora półwili, a że ma obsesję na punkcie kontroli to przyda mu się porada zaznajomionej z tematem koleżanki.]

    OdpowiedzUsuń
  27. Charlie pozwolił się prowadzić Genevieve jak świetlik prowadzący zbłąkanego czarodzieja. Bez słów i oporu, jakby jej blask znał drogę lepiej niż on sam. Wystarczało, że szła kilka kroków przed nim, nie oglądając się, a on już wiedział, że nie chce zawrócić.
    Nie rozumiał do końca, jak to się stało, że to właśnie ona, cała złożona z elegancji, błyskotliwości i czegoś nienazwanego, zaczęła przeciekać przez jego szczelnie zamkniętą skorupę. W jej obecności coś się w nim rozluźniało. Czasem tylko odrobinę, ledwo dostrzegalnie, jakby cień zmienił barwę, ale wystarczająco, by to poczuł. Była jasnym punktem na jego ciemnym niebie. Migotliwym, może niepewnym, ale właśnie dzięki temu tak prawdziwym. Może nie bez skaz, bo dostrzegał czasem drobne szramy pod idealną powierzchnią, ale to tylko przyciągało go mocniej. Im bardziej próbował się odsunąć, tym silniej wracało to wrażenie, że w jej obecności oddycha się nieco lżej.
    Nie usiadł od razu. Zatrzymał się przy niej, jakby potrzebował jeszcze chwili, dając sobie ciche pozwolenie na ten moment. Zapatrzył się, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół. Linię jej profilu. Sposób, w jaki siedziała. Ciszę, którą wokół siebie roztaczała.
    Pochylił się powoli i delikatnym ruchem odgarnął pasmo włosów z jej twarzy, zaczepiając je za ucho. Zrobił to prawie niedbale, ale było w tym coś więcej niż tylko gest poprawy, jakby dotykał fragmentu myśli, który wymknął się spod kontroli. Dopiero potem, jakby właśnie wtedy znalazł właściwe miejsce, usiadł obok niej.
    — Świat się jeszcze nie zawalił, ale daję mu czas — rzucił cicho, sięgając po butelkę, którą Gen otworzyła wcześniej z takim wdziękiem, jakby było to częścią dobrze wyćwiczonego spektaklu. Obrócił ją w dłoni, z niejakim uznaniem studiując etykietę, jakby chciał sprawdzić, co tym razem dla nich przygotowała.
    Nie był zdziwiony, że go tu zaciągnęła. Z Genevive wszystko przychodziło naturalnie. A decyzje podejmowała z przekonaniem, którego nie sposób było ignorować. A Charlie poddał się temu z dziwnym spokojem. Nie byłby też zaskoczony, gdyby za moment zza jej pleców wyłoniły się dwa kieliszki, zgrabne i idealnie dopasowane do sytuacji.
    — Powiesz mi, czy mam się domyślać? — spytał łagodnie z tym miękkim zawahaniem, które zdradzało, że nie pyta tylko z grzeczności. — Co u ciebie tak naprawdę?

    Charles Thornewell

    OdpowiedzUsuń
  28. Charlie odwrócił wzrok, zanim uśmiech zdążył się rozlać zbyt szeroko na widok wyczarowanych kieliszków. Mimo swojej przewidywalności, uwielbiał w niej tę nieznośnie elegancką dbałość o szczegóły. Wiedział jednak, że za tym francuskim winem, perfekcyjnie dobranym szkłem i odpowiednią ilością sarkazmu, kryła się potrzeba trzymania sterów. Kontrola nad najdrobniejszym detalem, która miała sprawiać wrażenie, że wszystko gra, nawet jeśli w środku waliło się w posadach.
    Ujął kieliszek i przez chwilę w milczeniu przyglądał się czerwieni wirującej w środku, jakby to w niej chciał odnaleźć odpowiedzi, których Genevieve nigdy nie udzielała wprost. Cień uśmiechu błąkał się jeszcze na jego ustach, ale oczy już dawno straciły swój rozbawiony błysk.
    — Wampusa, mówisz… — mruknął w końcu, unosząc kieliszek na wysokość oczu. — Idealne miejsce, żeby udawać, że nic nas nie rusza. — Przechylił szkło lekko, bez pośpiechu. — Dobrze, że nie muszę iść tam sam.
    Spojrzał na nią z ukosa, z łagodną uwagą, która nie oceniała, tylko była, i tylko dla niej.
    Charlie opróżnił kieliszek jednym haustem, bez zbędnego celebrowania, jakby chciał mieć to już z głowy. Odstawił go na podłogę i sięgnął do kieszeni koszuli, wyciągając z niej jakimś magicznym cudem kopertę. Szmaragdowa, połyskująca delikatnym blaskiem, z wywijasami w kolorze złota.
    — Skoro już wspominasz o ko świętach — powiedział, przekręcając ją lekko w palcach — to chyba nie będzie ci już potrzebna.
    Podał jej kopertę, wsuwając ją pod palce, które spoczywały na ławie, a sam zatrzymał wzrok na złotych detalach. W środku czekało zaproszenie na Bal Yule, który w tym roku, ku zaskoczeniu wielu, miał odbyć się w zimowej rezydencji Thornewellów. Taki gest ze strony jego rodziny był niecodzienny. Zwykle unikali jakichkolwiek głębszych relacji z innymi rodami czarodziejów. Charles podejrzewał jednak, że za tą świąteczną uprzejmością kryło się coś więcej.
    — Wygląda na to, że w tym roku będziemy musieli spełniać oczekiwania rodziców osobno.

    Charlie Thornewell

    OdpowiedzUsuń
  29. Ktoś musi być ta dobrą wilą w szkole, a ktoś musi być tą złą, a tutaj widocznie naturalnie nam się szybko wyklarowało, kto pełni jaką rolę :D. Zrobimy cały przekrój genetyki na blogu, a co!

    Życzę miłego deprawowania uczniów przez Gen. A już na pewno masz moją pełną zgodę na deprawowanie Rowana xDD


    Rowan, Darren & Glenn

    OdpowiedzUsuń
  30. Czuł to zanim jeszcze zobaczył. Ta drobna zmiana w powietrzu, to napięcie, które zaczęło w nim rezonować, odbite echem ich wcześniejszych decyzji. Odetchnął zbyt płytko, jakby jej panika osiadła także w jego płucach. Wiedział, że przekroczył granicę. Niechcący. Może zbyt szybko, zbyt gwałtownie, a może po prostu... nie był gotów udźwignąć tego razem z nią. Zamarł, widząc jak zaczęła się osuwać — nie fizycznie jeszcze, ale mentalnie była już na skraju. Empatyczne połączenie, które dotąd zdawało się tylko cienką nicią, nagle napięło się do granic, gotowe pęknąć w każdej chwili. I wtedy coś w nim pękło. Poczuł jej dłoń na nadgarstku — chłodną, ale stanowczą, choć ledwo utrzymywaną z resztek sił. Gest nie pozostawiał miejsca na interpretacje. Nie próbował się wyrwać. Pozwolił, by jego obecność była cicha, nieruchoma, jakby to mogło przywrócić jej grunt pod nogami. Był zbyt świadomy tego, jak bardzo jej teraz nie wolno było popychać dalej. Jej słabość odbijała się w nim z zaskakującą siłą. A jednak to nie współczucie nim kierowało, nie litość. To było coś znacznie głębszego, surowa, nieoszlifowana odpowiedzialność. Nie tylko za to, co zrobili. Ale za to, jak bardzo ją do tego zbliżył. Zacisnął palce wolnej ręki, walcząc z tym, co chciało wyrwać się z niego — potrzebą działania, jakimkolwiek planem, ruchem, strategią. Ale nie teraz. Nie w tej chwili. Teraz wszystko, co mógł zrobić, to być cicho. Oddychać równo, spokojnie, dla niej. Skleić ten moment brzegiem swojej obecności, by nie rozpadła się zupełnie. Nie był pewien, czy w ogóle był jeszcze kimś, komu można ufać. Ale jeśli miał być kimkolwiek, to teraz. W tej jednej chwili — bez słów, bez decyzji. Bez zdrady. Bo jeśli ona miała się nie rozsypać, to musiała choć przez chwilę wiedzieć, że jeszcze nie są zupełnie sami. Nie ruszył się. Nie odsunął. Było coś świętego w tej ciszy, w tej ucieczce od wszystkiego, co logiczne, racjonalne i planowane. Czas przestał znaczyć cokolwiek. Jej obecność była krucha. Widoczna, a jednocześnie odległa, jakby otaczał ją przezroczysty kokon, którego nie mógł dotknąć. Jedyne, co mógł zrobić, to utrzymać swoje własne emocje w ryzach. Dla niej. Ukląkł obok niej. Nie zbliżył się za bardzo, nie sięgnął dłonią. Nie chciał wywołać kolejnego impulsu, który mógłby ją pogrążyć. Ale coś w nim nie pozwalało milczeć dłużej. Mówił cicho. Jakby mówił do niej i do samego siebie jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, że tego nie chciałaś. Ja też nie. — Głos był spokojny, niemal bezbarwny, jakby odcinał się od wszystkiego, co ich wcześniej rozdzierało. — I nie zamierzam nikomu nic mówić. Nie teraz. Nie bez ciebie. Zamilkł na chwilę, jakby sprawdzając, czy w ogóle go słyszy. Ale nie oczekiwał odpowiedzi — Nie planowałem... żeby to tak wyglądało. Myślałem, że mamy więcej czasu. Że to się nie wydarzy. — Przetarł dłonią twarz, a potem spuścił wzrok. — Ale się wydarzyło. I teraz wszystko będzie inne. Westchnął ciężko. Siedział dalej, z nią, z tą wspólną winą, z tą obietnicą złożoną półgłosem. W tej ciszy, w której nie było już potrzeby żadnych kolejnych kłamstw. Milczenie ciążyło mu w gardle, ale nie był już w stanie go dłużej znosić. Patrzył na nią, kucającą, udręczoną, rozdyszaną i coś w nim się odblokowało. Przebiło przez lęk, przez winę. Może przez to, że sam ledwo trzymał się na nogach, a może dlatego, że wiedział, że jeśli teraz nie zaczną myśleć, to przegrają. Odchylił się nieco, by móc jej mówić bezpośrednio. Ton miał cichy, ale twardszy, osadzony.
      — Hej. — Westchnął raz, głęboko, po czym pozwolił, by głos zyskał na chłodzie, na konkretności. — My przecież nie jesteśmy jak oni. Nie jesteśmy ofiarami własnych emocji. Nie było w nim kpiny, był tylko fakt. Surowy i tnący — Jesteśmy Evarardem i Geneviève. Nie zrobiliśmy tego przypadkiem. Nie jesteśmy naiwni. Zrobiliśmy coś potwornego, a teraz musimy zrobić to, co trzeba, żeby wyjść z tego żywi. Zamilkł tylko na ułamek sekundy, zanim dodał ostrzej — To nie czas na panikę. Nie teraz. Nie, kiedy wszystko się ruszyło. To nie jest moment na łzy ani na wyrzuty sumienia. Nie teraz, kiedy nie wiemy, co ona pamięta. Wbił wzrok gdzieś w bok, jakby już widział możliwe scenariusze — Pieprzyć bezpieczeństwo innych. To nie oni będą nas ciągnąć przez procesy, wywlekać wszystko z nas kawałek po kawałku. To my, jeśli nie zrobimy czegoś teraz, skończymy spaleni. A ja nie zamierzam. Ty też nie powinnaś. Odwrócił głowę z powrotem, by choć przez chwilę spojrzeć jej w oczy — Więc jeśli mamy być zimni, to właśnie teraz. Jeśli mamy grać, to bez mrugnięcia okiem. I jeśli mamy się ratować, to razem, bo nikt inny nas nie uratuje. Pozwolił ciszy opaść znów na moment, już innej niż przed chwilą. Nie tej pełnej paniki. Tej, która należała do nich. Tych dwojga, którzy już wcześniej przechodzili przez piekło, z własnego wyboru. Bo przecież zawsze wiedzieli, że najważniejsze to nie dać się złamać. Nigdy.

      Usuń

© Szablon stworzony przez LeChat dla Ilvermorny Castle · Technologia: blogger · Obowiązujący kanon na blogu: HP